OPOwieści z NBA: „Gdybym zobaczył gracza Knicks w restauracji pewnie bym wyszedł” – wywiad z Timem Hardawayem

0
1830

Był jednym z czołowych rozgrywających lat 90-tych. Słynął z mocnej gadki i zabójczego dryblingu. W Warriors był częścią legendarnego trio Run TMC (Richmond i Mullin). Z Heat Pata Riley’a uczestniczyli w „świętej wojnie” przeciw New York Knicks. 5 razy grał w All-Star Game i ma duże szanse na znalezienie się w Hall of Fame.

Hardaway opowiada o pierwszym dryblingu, „urokach” debiutanckiego sezonu, biznesach z Manutem Bolem, wojnie z ekipą Patricka Ewinga i roli Dona Nelsona w jego karierze.

Wywiad przeprowadził Przemek Opłocki, który odpowiada za projekt „OPOwieści z NBA”. Poniżej macie linki do jego mediów społecznościowych. Lajki czy subskrypcje z pewnością zachęcą go do dalszej pracy. Wywiad jest w formie wideo oraz wersji tekstowej. Co kto lubi.

Facebook

Twitter

Instagram

Youtube

ROZMOWA:

PRZEMEK OPŁOCKI: Czy pamiętasz swój pierwszy drybling? Pewnie miało to miejsce, gdy byłeś dzieckiem.

TIM HARDAWAY: (śmiech) Tak, pamiętam go. To był mój pierwszy rok w college’u. Wróciliśmy z wyjazdu. Na początku nie grałem za dużo, bo byłem pierwszoroczniakiem. Mieliśmy graczy ze starszych roczników i to oni mieli grać. Przegraliśmy 30-stoma punktami z Uniwersytetem Waszyngtońskim. Wróciliśmy i trenowaliśmy, jakieś 3,5 godziny. Ćwiczyliśmy obronę, zbiórki, obronę, zbiórki, z powrotem obronę. Jeden z chłopaków powiedział, chodź zagrajmy 1 na 1. Powiedziałem, pewnie. Zagraliśmy, zrobiłem drybling, ominąłem go, poszedłem na kosz i zrobiłem wsad. Powiedział, że nie może przegrać w ten sposób i zagraliśmy kolejny mecz. Wciąż ich mijałem i oddawałem celne rzuty. Niezły ruch, powiedział. Podziękowałem, bo wówczas nie zdawałem sobie sprawy z tego, czym dysponuję. Po prostu grałem w koszykówkę, kiedy dostawałem szansę. To był pierwszy raz, gdy zdałem sobie sprawę, że jestem zdolny do tego, by mijać innych zawodników.

PO: Gdy byłeś dzieckiem, kto był twoim ulubionym zawodnikiem i czy grał on w twoim ulubionym zespole?

TH: Najbardziej lubiłem oglądać Isiaha Thomasa. Grał w Detroit Pistons, wychował się w Chicago. Uczęszczał tam do liceum St. Joseph’a. Zacząłem śledzić jego karierę odkąd byłem w grammar school. Ktoś zabrał mnie na jego mecz i powiedział, że gram jak on. Powiedziałem, że nie mogę grać jak on, na co usłyszałem, że mam potencjał na taką grę. Powiedziałem, pewnie dlatego, że jest złym chłopcem. Chciałem zobaczyć jak gra i od tamtego czasu zacząłem wzorować się na nim i uwielbiałem obserwować, jak gra.

PO: Zaczynałeś w Golden State Warriors, którzy wybrali cię w drafcie. W pierwszym sezonie grałeś z numerem 5, a nie z 10-ką. Dlaczego 10-ka była tak ważna?

TH: Numer 10 miałem na swojej pierwszej koszulce w grammar school. Stał się częścią mnie i miałem go przez całą karierę. Nie wiem dlaczego, ale gdy dostajesz swoją pierwszą koszulkę i grasz z danym numerem staje się to twój numer, pomaga ci wygrywać i robisz się przesądny w tej kwestii. To jest zabawna historia dlaczego nosiłem numer 5. Manute Bol grał z numerem 10. Grał w NBA od kilku sezonów, zanim debiutowałem w lidze. Zapytałem go, ile będzie mnie kosztował numer 10. 500,000 dolarów, powiedział. Co?!, powiedziałem, to mój cały kontrakt. Dokładnie, powiedział, to pokaże mi, jak bardzo chcesz ten numer. Jeżeli go chcesz, daj mi cały kontrakt. Nie, poproszę numer pięć, powiedziałem (śmiech).

PO: Gdy dodałeś 5-tkę z przodu i tyłu koszulki miałeś 10-tkę.

TH: Dokładnie, tak pomyślałem (śmiech).

PO: I zaoszczędziłeś dużo pieniędzy.

TH: Zatrzymałem całą wypłatę, bo nie chciałem jej wydać na tamten numer.

PO: Czy koledzy z drużyny starali się „uprzykrzyć” ci debiutancki sezon? Pomijając historię z Manutem Bolem, czy dostawałeś jakieś specjalne zadania lub płatali ci figle?

TH: Pierwszy mecz preseason. Jesteśmy w mojej macierzystej uczelni, Texas El Paso. Byliśmy w tunelu prowadzącym na halę. Koledzy mówią, żebym poprowadził ich i wybiegł pierwszy na parkiet, bo byłem u siebie. Byłem nakręcony i dumny, bo wróciłem na uczelnię, jako zawodnik NBA, miał to być mój pierwszy mecz, nawet jeżeli nie był to jeszcze regularny sezon. Miałem zagrać przed przyjaciółmi i rodziną. Wybiegłem pierwszy, nawet nie obejrzałem się. I oto nadchodzi… Tim Hardaway, powiedział spiker (śmiech) Gdybyś zobaczył twarz Johna Stocktona, Karla Malone’a i innych graczy Utah Jazz. Śmiali się ze mnie (śmiech) Dotarłem na środek parkietu, wciąż miałem uniesione ręce, przywitałem kibiców, wróciłem do El Paso i dostałem owacje na stojąco. Tak sobie poradziłem z tą sytuacją. Dobra robota, powiedzieli John Stockton, Karl Malone i gracze Jazz, bo mogłem się zawstydzić, ale wróciłem na moją uczelnię. Tak, złapali mnie i udał im się psikus. Innych dowcipów nie pamiętam, nie musiałem nosić rzeczy i przynosić pączków, ani żadnych takich rzeczy.

PO: Pewnie gra w Warriors była wyjątkowa, bo grałeś z Mitchem Richmondem i Chrisem Mullinem. Tworzyliście trio nazywane Run TMC, znane z szybkich kontrataków i efektywnego kończenia akcji. Czy w trakcie treningów urządzaliście konkursy rzutów za trzy?

TH: Podczas każdego treningu rzutowego i ćwiczeń rzutowych mieliśmy określoną liczbę do zdobycia, np. 20, i jeżeli nie trafiłeś rzutu, i ja byłem po tobie, ty trafiłeś i ja trafiłem, ktoś inny trafił, 5 graczy osiągnęło ten pułap, więc następna osoba, która by nie trafiła miała 5 mniej, więc gdy nie trafiła miała 15. Zawsze byłem blisko, ale zazwyczaj wygrywali Chris Mullin lub Rod Higgins, gdyż byli skutecznymi strzelcami. Mitch Richmond wygrał kilka pojedynków, ale ja nigdy nie byłem pierwszy. Kilka razy byłem blisko, ale gdy bierzesz udział w takich pojedynkach, i przegrywasz, sprawia to, że jeszcze bardziej skupiasz się na tym, by wygrać następnym mecz, pojedynek strzelecki, wygrać następnego dnia. Koncentrujesz się na wykonywaniu rzutów za trzy, staje się to coraz prostsze. Wiedziałem, że mam szansę wygrać, to była zabawa. Czasami miałeś 20, 25, 30, dochodziłeś do 41. Raz, gdy wszyscy wykonali rzuty, osiągnąłeś pułap 40 rzutów, więc nie mogłeś zagrać w kolejnym meczu, bo dwukrotnie przegrałeś (śmiech). To były zabawne pojedynki, to jak rywalizowaliśmy, bez presji, po prostu rzucaliśmy, tak by trafić.

PO: Wydaje mi się, że tego rodzaju przyjacielskie pojedynki z kolegami z zespołu stworzyło chemię w zespole. W drugim sezonie z dotarliście do playoffów. Dostaliście się z 7-mej lokaty i wygraliście 7 z rozstawionymi Spurs (2 miejsce). W drugiej rundzie graliście z Lakers i ich liderem Magiciem Johnsonem. Patrząc na twoje statystyki widać, że bez pardonu grałeś przeciwko niemu. Zdobywałeś 26,8 punktów na mecz, do tego 12,8 asyst i 3,8 przechwytów. Jak pamiętasz tamtą serię? Czy dzięki temu wzrosła twoja pewność siebie?

TH: Tak, dzięki temu wzrosła moja pewność siebie. Na tym etapie rozgrywek gra przeciwko dowolnemu zespołowi to jest to, co chcesz osiągnąć. Chcesz grać przeciwko najlepszym i udowodnić, że ty i twój zespół rozwija się. Prawie wygraliśmy pierwszy mecz. Doszło do dogrywki i Magic Johnson miał piękny występ, podobnie jak reszta zespołu. Mecz nr 2 zaczęliśmy z nastawieniem, że nie pozwolimy Magicowi rzucać, ani zdobywać punkty pozostałym kolegom. On wiedział, że w takim przypadku nie będą stanie wygrać. To działało na naszą korzyść, ale Magic wiedział, że jako zawodnik skupiający na podaniach i zbiórkach, zdobywający mniej punktów, musi zagrać inaczej by kontrolować sytuację na parkiecie. Rozumiał to. Gdybyśmy mieli wysokiego, zdrowego zawodnika, powyżej 208 cm wzrostu, który kryłby Sama Perkinsa czy Vlade Divaca, czy nawet Jamesa Worthy’ego. Bez tego zawsze byliśmy na przegranej pozycji, bo byliśmy za niscy. Gdybyśmy mieli dwóch graczy do pokrycia Sama i Vlade dalibyśmy radę, a tak, bez zbiórek, byliśmy za mali i wciąż podwajani, byłem odcinany, Sam Perkins rzucał za trzy, bezpardonowo odbierali nam piłkę. Jak mówiłem, gdybyśmy mieli wysokich i zdrowych graczy, jak Alton Lister, zanim doznał kontuzji, bardzo pomógłby nam na tablicy i w obronie, bo z nim było by łatwiej, a tak mieliśmy problemy w obronie, podwajaniu czy zbiórkach. To było naszą piętą Achillesową w tamtym roku.

PO: Chciałbym zapytać cię o trenera Warriors, Dona Nelsona. Sidney Moncrief powiedział mi, że dzięki trenerowi Nelsonowi trafił do Hall of Fame. Terry Cummings mówił o nim, że był wizjonerem i że to on, w latach 80-tych wprowadził pozycję point-forward. Jak pamiętasz go i jak pomógł ci jako zawodnikowi?

TH: Wspaniały trener wcielony do Hall of Fame. Zawsze nieszablonowo myślący o grze i o tym, w jaki sposób uzyskać przewagę. Pozycja point-forward była genialnym pomysłem. Taką rolę pełnili Scottie Pippen czy Lamar Odom. Zawodnik orkiestra, zbierający i biegający do ataku. Bez wizji Dona Nelsona w latach 80-tych i na początku 90-tych Phil Jackson nie stworzyłby takiej roli dla Scottiego Pippena. Don Nelson zawsze wyprzedzał swoje czasy. Obecna koszykówka wygląda tak, jak my ją graliśmy na początku lat 90-tych i wiele osób nie rozumiało tego. Obecnie zrozumieli, bo tak obecnie się gra. Gra weszła na inny poziom. Gregg Popovich był asystentem trenera w Warriors. Kiedy pojawił się w sztabie i zaczął z nami trening biegowy, ruchem w ataku, przemieszczaniem piłki. Gdy został trenerem wiele klubów zaczęło ściągać jego asystentów, do Philadelphii, New Jersey, Atlanty czy asystent z Milwaukee, który przeszedł do Memphis, wszyscy oni są ze szkoły Popovicha. Gregg Popovich przerobił naszą ofensywę i połączył ją z wysokimi graczami. Teraz włączył w to niskich graczy i wytłumaczył im co mają robić i jak włączać się do gry ofensywnej. Bez Dona Nelsona pewnie nie byłbym tak dobry, jak mogłem być, w taki krótkim czasie. Wrzucił mnie w ogień i powiedział, żebym grał i że wiedział, że potrafię prowadzić tamten zespół, że ma wiarę we mnie i że jestem trenerem na parkiecie. To dało mi pewność siebie. Był trenerem liczącym się z zawodnikami i budującym ich pewność siebie. Wierzył, że damy sobie radę, że będziemy widzieć na parkiecie to, co on chciał, żebyśmy widzieli. Taki był i wielu zawodników uczynił wielkimi i przyczynił się do rozwoju ich karier. Widział w graczach potencjał i pomagał go rozwijać.

PO: Przez kontuzję nie grałeś w sezonie 1993-94. Domyślam się, że taka sytuacja, gdy nie możesz być na parkiecie i musisz skupić się na odbudowaniu sprawności organizmu, jest dla zawodnika trudną sytuacją. Jak zniosłeś tą sytuację, bo nie była to absencja w 5-10 meczach, lecz cały sezon?

TH: Tak, jeżeli masz problemy z ACL, kontuzję ścięgna Achillesa, nie jesteś z zespołem, trener nie może poświęcić ci dużo uwagi, gdyż musi skupić się na przygotowaniu pozostałych zawodników do gry i nie ma dla ciebie dużo czasu. Jesteś w innym miejscu, gdzie odbywasz rehabilitację. Tam uzyskujesz wsparcie na początku procesu, gdzie zaczynasz chodzić, uczą cię co robić, a czego unikać, by nie odnowiła się kontuzja. Trwa to 3-5 miesiące, czyli prawie cały sezon. Gdybym grał bylibyśmy lepszym zespołem, z Donem Nelsonem i Chrisem Webberem, ich relacje byłyby lepsze. Byłbym pośrodku i pomógł im lepiej zrozumieć się. Był konflikt, nie rozmawiali w cztery oczy, co nie pomagało zespołowi. Kiedy wróciłem było po temacie, nie czuli się dobrze ze sobą. Próbowałem z nimi rozmawiać, ale relacje był nie do naprawienia. To jest jedna z tych rzeczy, które chciałem zrobić, ale nie mogłem, gdyż musiałem skupić się na odbudowie organizmu na następny sezon. Gdybym był bliżej zespołu może udało by mi się załagodzić konflikt.

PO: Wciąż jesteśmy przy Golden State Warriors. Jak zareagowałeś na informację o wymianie do Miami Heat?

TH: Wówczas Warriors zaczęli podążać w innym kierunku. Przyszedł Rick Adelman i chciał mnie wypchnąć z zespołu. Sprzęt na siłowni, wszystko było inne. Rozmawiałem z Alonzo Mourningiem, żeby porozmawiałem z Patem Riley’em o moich przenosinach do Miami. Nie mieli szans na playoffs i chciałem pomóc tamtemu zespołowi. Zostałem wymieniony tuż przed trade deadline i wiedziałem co mogę jeszcze zrobić, co mogę wnieść do zespołu i że potrzebuję okazji, żeby to zrobić. Skończył się mój czas w Warriors i nie było powrotu. Dlatego chciałem odejść i odszedłem do Heat.

PO: Razem z Alonzo Mourningiem byliście jednym z najlepszych duetów w latach 90-tych. Jak wspominasz go jako zawodnika i kolegę z zespołu?

TH: Świetny kolega i gracz. Profesjonalista kochający ten sport, nawet za bardzo. Brało d serca popełniane błędy i zawsze chciał je poprawić. Wiesz, są osoby, które przeżywają takie sytuacje, niektórzy za bardzo, niektórzy w ogóle o to nie dbają. Potrzebne są granice. Zawsze lubił rywalizację, chciał wygrywać, zawsze gotowy wzmocnić zespół i kolegów, zawsze do przodu. Nasza przyjaźń i relacja poza parkietem trwa do dzisiaj.

PO: 1996-97. Pierwszy pełen sezon na Florydzie. Dotarliście do finałów konferencji, ale przegraliście w 5-u meczach z Chicago Bulls. Rok wcześniej Jordan i spółka wygrali z Heat w pierwszej rundzie. Jak grało się przeciwko MJ’owi? Miałeś z nim jakiś trash talk?

TH: Mieliśmy pewien rodzaj relacji z Michaelem. Nie używałem trash talking w stosunku do niego, on podobnie. Wiedzieliśmy, że to by nakręciło nas i stalibyśmy się bardziej zawzięci. Wiedział co mnie nakręca, tak jak ja wiedziałem co działa w jego przypadku. Trash talk tylko sprawiłby, że wspiąłby się na wyższy poziom. Zawsze, gdy grałem w Chicago byłem w domu i grałem przed rodziną, więc gra przeciwko Bulls, zwłaszcza w playoffs, było czymś wyjątkowym. Uwielbiałem to, bo grałem przeciwko jednemu z najlepszych zespołów w historii NBA. Mieliśmy dobry zespół i gdyby udało nam się wygrać w pierwszym meczu zaleźlibyśmy im za skórę, ale nie udało się.

PO: Pojedynki z Bulls to jedno, ale pewnie New York Knicks były na szczycie rankingu zespołów, z którymi się zmierzyliście. Nie byliście przyjaciółmi, prawda?

TH: Tak. New York Knicks byli naszym nemezis. Działo się to tylko dlatego, że naszym trenerem był Pat Riley. Nasza rywalizacja nie miałaby miejsca, gdyby nie przyszedł on do Miami. Jednak kiedy odszedł z Knicksów, wcześniej nie informujących ich o tym, po kryjomu podpisując kontrakt, wszyscy w Nowym Jorku byli smutni. Dlatego nie lubili jego i nas. Urosło to do szalonych rozmiarów. Nie zdawałem sobie sprawy z rozmiarów tej niechęci, dopóki nie zostałem zawodnikiem Heat. To było szalone. Braliśmy stronę Pata Riley’ego, oni również się z nim utożsamiali. Myśleli, że są Gotham City, skąd jest Batman i wszystko się zaczyna, więc mieli postawę oni vs cały świat. W latach 90-tych mieli ekipę i z chęcią zrezygnowałbym z tego, co było między naszymi zespołami. Uwielbiam rywalizację, uwielbiałem grę przeciwko nim. To było nawet zabawne, nie tylko dla nas, ale i dla całego koszykarskiego świata. Heat grają przeciwko Knicks i to było super. Podobało mi się.

PO: Czy była to tylko walka na parkiecie czy też wpływała na wasze poza meczowe relacje?

TH: Dotyczyło to obydwu sfer. Zero bratania na, jak i poza parkietem, więc gdy widziałeś kogoś z nich w restauracji pewnie zawróciłbyś i wyszedł z lokalu (śmiech) Tak było.

PO:Twarda obrona. Lubię to. Pamiętam waszą rywalizację z czasów, gdy zaczynałem interesować się NBA. Miami vs New York zawsze niosło ze sobą dobrą koszykówkę i rywalizację. Jako zawodnik Miami Heat ponownie dostałeś nominację do Meczu Gwiazd. Trzy razy grałeś tam jako zawodnik Warriors, dwa w barwach Heat. Na pewno nominacja do meczu jest zaszczytem, ale z twojej perspektywy, jakie to było uczucie? Cieszyłeś się z występu?

TH:Bez dwóch zdań. Chcesz zostać All-Starem i znaleźć się w jednym z zespołów. Chcesz być rozpoznawany jako All-Star. Uwielbiałem grę w All-Star Game, być blisko All-Star Weekend i z pozostałymi graczami. Uwielbiałem to.

PO:Jesteś 18-ty w zestawieniu najlepiej podających graczy w historii NBA. Jaki jest sekret bycia tak skutecznym graczem w tej kategorii? Co pomogło ci w uzyskaniu takiego wyniku (7095 asyst)?

TH:Wiedza o tym, jak podać piłkę, ustawić zawodników, gdzie podać, kiedy zawodnik będzie gotowy do złapania jej i oddania rzutu. Bycie rozgrywającym polega na widzeniu tego, czego inni nie widzą, rozgrywaniu i bieganiu po boisku, podawaniu do właściwej osoby, znajomości kim są twoi koledzy z zespołu, by uniknąć straty lub spudłowanego wejścia pod kosz. Dajesz innym okazje do rzutu lub wejścia pod kosz. Musisz znać kolegów z zespołu, dawać im pewność, ze trafią rzut. Wiesz, gdzie są ich pozycje. I to jest potrzebne w byciu rozgrywającym.

PO: Gdy patrzysz na swoją karierę w NBA, jakie jest twój top 3 najlepszych momentów?

TH: Pokonanie Lakers w ich hali w 1992. Pokonanie Knicks w meczu numer 7 Finałów Wschodu. Zwycięskie rzuty. Jeden taki rzut pamiętam w meczu przeciwko Orlando, mecz numer 5.

PO: Mój zespół (śmiech)

TH: Przepraszam (śmiech) Mecz 5 i zwycięski rzut. W ogóle, zwycięskie rzuty, u siebie lub na wyjeździe, które uciszały ludzi.

PO: Kiedy należy oczekiwać całego Run TMC w Hall of Fame?

TH: Mamy już dwóch. Nie wiem. Nie kontroluję tego. Jeżeli to się stanie, to będzie wspaniały moment i będziemy się z tego cieszyć.

PO: Tim, dziękuję za poświęcony czas i opowiedzenie o twojej karierze. Za każdym razem to miło usłyszeć historie z NBA, nie tylko od strony parkietu. Lata 90-te są dla mnie wyjątkowe, bo wówczas zaczęła się moja historia z NBA. Dziękuję, że znalazłeś dla nas czas.

TH: Dziękuję za nagabywanie mnie i wciągnięcie mnie w ten wywiad. Jesteś wytrwały i doceniam to.

Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep Nike
  • Albo SK STORE, czyli dawny Sklep Koszykarza
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Ogromne wyprzedaże znajdziesz też w sklepie HalfPrice
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna


  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    0 komentarzy
    Inline Feedbacks
    View all comments