O tym wydarzeniu pamięta prawdopodobnie każdy kibic koszykówki. W 2006 roku Kobe Bryant zdobył 81 punktów w jednym spotkaniu i udowodnił, że należy mu się miejsce pośród najlepszych zawodników NBA wszech czasów. Wspominamy wyczyn zawodnika, który siedemnaście lat temu zapisał się na kartach historii.
Dokładnie 22 stycznia 2006 roku (23 stycznia czasu polskiego) Kobe Bryant dokonał niemal niemożliwego. Jego Los Angeles Lakers zajmowali wówczas 7. pozycję w tabeli Konferencji Zachodniej i zarówno członkowie klubu, jak i jego sympatycy nie mogli być pewni miejsca gwarantującego grę w play-offach.
Kolejnym rywalem Jeziorowców mieli być Toronto Raptors. Kanadyjczycy rozpoczęli sezon od fatalnego bilansu 2-15, ale z czasem byli w stanie przegonić kilku rywali, choć ich styl gry pozostawiał wiele do życzenia. Ich skrzydłowy – Chris Bosh – po raz pierwszy w karierze otrzymał nominację do Meczu Gwiazd, ale nie mógł samodzielnie pociągnąć Raptors.
Tego wieczoru w STAPLES Center Kobe Bryant nie miał litości. W pierwszej kwarcie trafił połowę swoich rzutów (5/10) i skompletował 14 „oczek”, ale Lakers musieli gonić wynik (29:36). W drugiej odsłonie dołożył kolejne 12, ale jego partnerzy zawodzili po całości, a przewaga Toronto rosła (49:63).
Druga połowa przeszła jednak do historii. Najpierw „Black Mamba” zdołał rzucić rywalom 28 punktów w trzeciej części, po czym dorzucił kolejne 27, zdobywając ostatecznie aż 81 „oczek”. Jeziorowcy ograli wówczas Raptors, co na koniec sezonu pozwoliło im uniknąć starcia z San Antonio Spurs już w pierwszej rundzie. Ostatecznie Lakers i tak musieli uznać wyższość rywala – Phoenix Suns – już na tym etapie, ale walczyli dzielnie przez siedem spotkań.
81 punktów Kobe’ego to do dziś drugi najwyższy wynik w historii NBA, a zarazem najwyższy, jeżeli chodzi o współczesną erę koszykówki. Rekord w dalszym ciągu należy do Wilta Chamberlaina, który drugiego marca 1962 roku w barwach Philadelphia Warriors zdobył 100 punktów przeciwko New York Knicks.
Kobe mógł pokusić się o podobny wynik już kilka tygodni wcześniej. W meczu z Dallas Mavericks 20 grudnia 2005 roku obrońca miał na koncie 62 punkty po zaledwie trzech kwartach po tym, jak tylko w trzeciej „ćwiartce” zaaplikował rywalom 30 „oczek”. Bryant z własnej woli nie pojawił się jednak na parkiecie w ostatniej części.
– Nie po to gramy. Nie chodzi o zdobycie 70 punktów. Chcieliśmy wygrać mecz, a zwycięstwo mieliśmy już w garści – mówił po tamtym meczu Kobe. Na pytanie o to, czy mógłby zdobyć tamtej nocy 80 „oczek”, odpowiedział „to zabrzmi zabawnie, ale tak, mógłbym”.
Najbliższy czwartek, tj. 26 stycznia będzie trzecią rocznicą śmierci legendy Los Angeles Lakers i całej koszykówki.