Richard White urodził się w Bostonie i w latach 60. na własne oczy mógł przekonać się o wielkości Boston Celtics. Ekipa pod wodzą trenera Reda Auerbacha wygrywała wtedy mistrzostwa na potęgę. White miał okazję spotkać kilka legend osobiście. Jego tata wiedział, żeby wpadać do lokalnego barbera za każdym razem, gdy gracze Celtics wracali z dłuższego wyjazdu. W ten sposób młody Richard siedział w tym samym pomieszczeniu co m.in. Bill Russell i inni legendarni gracze bostońskiej dynastii, która zdominowała NBA w latach 60. ubiegłego wieku.
Miłość do koszykówki Richard przelał na swojego syna Derricka. Ten od zawsze był dość niski (w przeciwieństwie do taty) i bardzo szczupły, ale nie przeszkodziło mu to zakochać się w koszykówce. Przeszkadzało w czym innym. White na ostatnim roku szkoły średniej mierzył nieco ponad 180 centymetrów i ważył około 70 kilogramów. Rodzice wysłali około 50 płyt DVD z jego najlepszymi akcjami do różnych uniwerków. Wiadomości zwrotnych wiele nie było, a jak już się pojawiały, to z jasnym przekazem: Wasz syn jest za niski.
Dla White’a to mogło być jak podcięcie skrzydeł, ale młody obrońca wcale tego tak nie potraktował. – Naprawdę nie miało dla mnie znaczenia, na jakim poziomie wyląduję. Chciałem po prostu grać, chciałem być częścią koszykówki akademickiej – mówił potem po latach. Najwięcej uwagi poświęcił mu Jeff Culver, który miał objąć posadę pierwszego szkoleniowca na uniwerku Colorado-Colorado Springs w drugiej dywizji NCAA. – Pomagał drużynie wygrywać i wyróżniał się koszykarskim IQ – twierdził Culver.
Derrick nie otrzymał żadnej innej oferty. Co więcej, nawet w tym przypadku Culver nie był w stanie zaoferować mu pełnego stypendium. White musiał więc wziąć kredyt studencki, który spłacił zresztą w całości dopiero za pieniądze ze swojej pierwszej wypłaty w NBA. W tamtym momencie gra na takim poziomie wciąż wydawała się jednak tylko marzeniem. White w ciągu kilku miesięcy urósł o kilkanaście centymetrów i szybko okazało się, że Culver ma w swoim składzie prawdziwy diament.
Obrońca miał przesiedzieć pierwszy sezon na ławce i brać udział tylko w gierkach treningowych, przygotowując się w ten sposób fizycznie do gry na wyższym poziomie. – Brał udział tylko w treningach. Zrobiło się jednak dziwnie, gdy zaczął dominować w tych gierkach. Był lepszy od starterów. Nikt nie potrafił go powstrzymać. Każdego dnia zaskakiwał – opowiedział Alex Welsh, czyli kolega White’a z tamtego zespołu. Nie było żadnych wątpliwości, że Derrick jest gotowy do gry od razu.
Po dwóch latach obrońca był już jednym z najlepszych zawodników całej drugiej dywizji NCAA. Z gracza w zasadzie nieznanego (w telewizji potrafili przekręcić jego imię na „Derek”) stał się kimś, kto ściągał na mecze skautów NBA, notując średnio 25.8 punktów, 7.4 zbiórek oraz 5.2 asyst i 2.1 bloków na mecz w swoim trzecim sezonie. To także dlatego po zakończeniu tamtych rozgrywek zdecydował się na trudną, ale potrzebną zmianę i transfer do pierwszej dywizji do University of Colorado. Jak sam tłumaczył, czuł, że musi iść poziom wyżej, by dać sobie szansę na NBA.
Tym razem przesiedział jednak rok poza grą. Ze względu na zmianę uczelni musiał bowiem pauzować przez jeden sezon. Dobrze jednak ten czas wykorzystał. Zdążył przyzwyczaić się do większej intensywności treningów i dalej pracował nad wzmocnieniem ciała. Gdy po roku wrócił parkiet, to pokazał duże umiejętności. Na tyle duże, że pod koniec pierwszej rundy draftu do NBA w 2017 roku usłyszał swoje nazwisko. Postawili na niego San Antonio Spurs, którzy zobaczyli w obrońcy kolejny ciekawy projekt; diamencik wart oszlifowania.
White w Teksasie przeszedł zresztą wszystkie kolejne etapy, zanim stał się jednym z ulubionych żołnierzy legendarnego trenera Gregga Popovicha. W debiutanckim sezonie zagrał tylko w 17 meczach. Sporo czasu spędził za to w G-League, pomagając drużynie Austin Spurs zdobyć w 2018 roku mistrzostwo. Po drodze pojawiły się też problemy zdrowotne oraz trudności związane z graniem obok Dejounte Murraya, które teraz pozwalają jednak 28-latkowi znakomicie odnaleźć się u boku Marcusa Smarta i Malcolma Brogdona w Bostonie.
Celtics pozyskali go w lutym 2022 roku, oddając w zamian m.in. wybór w pierwszej rundzie draftu oraz prawo do zamiany wyboru w 2028 roku. Początkowo wielu kibiców uważało, że to za dużo, ale Bostończycy sięgali jednak po gracza, który ma kontrakt ważny aż do końca sezonu 2024-25. White nie do końca wierzył, że jego czas w San Antonio dobiegł końca, ale też cieszył się, że trafia akurat do Bostonu. Znał trenera Ime Udokę, a w kadrze USA grał też już razem ze Smartem oraz Jaysonem Tatumem i Jaylenem Brownem.
Z takiego transferu cieszył się też oczywiście jego tata, który w Bostonie się urodził i wychował jako kibic Celtics. – Nie boi się ciężkiej pracy. Niektórzy chcieliby osiągać konkretne liczby, ale w jego przypadku tak nie jest. Może nawet nie zdobyć ani jednego punktu. Ważne, żeby jego drużyna wygrała – mówił ojciec Derricka. I już w jego pierwszym sezonie w barwach Celtics prawie się udało. Dobrze wszedł w zespół i pomógł Bostończykom awansować do wielkiego finału, w którym Celtowie przegrali jednak z Warriors w sześciu meczach.
Okazało się, że 28-latek może dać bostońskiej drużynie jeszcze więcej. Przed rokiem wszedł do składu z marszu. Teraz znał już środowisko, a do tego mógł przepracować z zespołem calutki okres przygotowawczy. Zagrał we wszystkich 82 spotkaniach sezonu zasadniczego, choć rywale rozcinali mu wargę czy… uszkadzali błonę bębenkową w lewym uchu. Często był trzecim najlepszym graczem Celtics. Żaden inny guard w NBA nie zablokował tylu rzutów (76), czym White wysłał mocny sygnał o przynależności do najlepszej piątki defensorów w lidze.
Dziś ten chłopak, którego po szkole średniej nie chciał u siebie dosłownie nikt, jest kluczową postacią Celtics, którzy znów są jednym z głównych faworytów do zdobycia tytułu. Po dwóch meczach pierwszej rundy ma na koncie łącznie 50 punktów. Z łatwością przestawia Trae Younga i można stwierdzić, że jest dla swojej drużyny bardziej wartościowy niż Dejounte Murray dla Hawks, za którego Jastrzębie oddały Spurs przecież znacznie więcej, niż Brad Stevens oddał za White’a.
Nie bez powodu kibice w bostońskim TD Garden zasypali go w drugim meczu serii przeciwko Hawks okrzykami „M-V-P”. White szybko stał się zresztą ulubieńcem bostońskich fanów (a kibice Spurs wciąż życzą mu jak najlepiej, ciesząc się z jego sukcesów w nowych barwach), także ze względu na swoją historię „od zera do bohatera” – tak inną od tych, które z reguły słyszymy w kontekście drogi topowych zawodników do NBA.
– Po prostu się nie poddawaj. Idź dalej, cały czas pracuj. Ciesz się tym, co robisz. Ja kocham koszykówkę, dlatego po prostu cały czas grałem. A potem zaczęły się dziać dobre dla mnie rzeczy. Dlatego cały czas rób to, co robisz – mówił rok temu w wywiadzie dla Andscape.
To samo kibice Celtics, już od 15 lat wyczekujący kolejnego mistrzostwa, mogą powiedzieć dziś w kierunku 28-latka. Rób cały czas to, co robisz, bo robisz to naprawdę dobrze.
Po więcej treści o Bostonie zaobserwuj mnie na twitterze –> @Timi_093
Dołącz też do polskiej społeczności kibiców Celtics –> grupa na Facebooku