Chicago Bulls, Boston Celtics, Los Angeles Lakers: te wymienione kluby są znane na każdym kontynencie Ziemi i jednoznacznie kojarzą się z mianem „zwycięzcy”. Mają w dorobku mnóstwo tytułów mistrzowskich, wygranych spotkań i w ich szeregach występowali najlepsi zawodnicy w historii koszykówki. To jest absolutny panteon National Basketball Association, do którego aspirują pozostałe drużyny. Dzielą się one na pretendentów do wkroczenia na sam szczyt, średniaków mozolnie budujących swoją pozycję, jak i zupełnych nowicjuszy – mowa oczywiście o sukcesach będących udziałem każdego zespołu.
Do tych ostatnich zalicza się ekipa z najdalej wysuniętego na północ stanu USA, z wyjątkiem Alaski czyli Minnesota Timberwolves. W ich dossier, ku ubolewaniu wiernych fanów nie można znaleźć oszałamiających sukcesów, a dziewięciokrotny udział w playoffs, mistrzostwo dywizji i konferencji z sezonu 2003/2004 oraz występ w finałach Konferencji Zachodniej z tej samej edycji to stanowczo zbyt mało, żeby mówić o Wilkach jako utytułowanej drużynie. Niemniej jednak, w Minneapolis grało wielu ciekawych zawodników, którzy przyczynili się do tego, że od sezonu 1996/1997 do 2003/2004 Minnesota była bardzo groźnym i niewygodnym rywalem dla każdego, a przede wszystkim w swojej hali Target Center, która w okresie sławy i chwały zaliczała się do najgłośniejszych w całej lidze.
Powrót basketu na północ
Społeczność stanu 10 000 jezior musiała na długi czas rozstać się z oglądaniem koszykówki w Minneapolis, ponieważ w 1960 roku nastąpiła decyzja o relokacji. Protoplastą dzisiejszych Wilków był klub o nazwie Minneapolis Lakers, który w ligowych rozgrywkach występował przez 14 sezonów – nazwa wzięła się od wyżej wspomnianych zbiorników wodnych. Po ich upływie zakotwiczył w Los Angeles, gdzie występuje do dziś, a Minnesota po prawie 30 latach doczekała się z powrotem swojego przedstawiciela w najlepszej lidze świata.
22 kwietnia 1987 roku władze NBA podjęły decyzję o ekspansji i rozszerzeniu ligi o cztery drużyny: miały to być Charlotte Hornets, Miami Heat, Orlando Magic i rzecz jasna zespół z Minnesoty. Zasadniczą kwestią była nazwa zespołu i w celu jej ostatecznego ustalenia zdecydowano się na konkurs. Miał on wyjaśnić czy nowa ekipa będzie się nazywać Minnesota Timberwolves czy Minnesota Polars. Zaburzając nieco chronologię narracji – 23 stycznia 1987 roku obwieszczono, że nowa ekipa nazywać się będzie Minnesota Timberwolves. W tym wyborze przeważyły kryteria zoologiczne, ponieważ stan Minnesota charakteryzuje się występowaniem największej populacji wilka spośród wszystkich pozostałych Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.
Dzięki wymienionym wydarzeniom sezon 1989/1990 miał się rozpocząć w liczniejszej obsadzie, a debiut Leśnych Wilków został zaplanowany na 3 listopada 1989 roku, kiedy to rozegrali wyjazdowe spotkanie z Seattle SuperSonics. Niestety, gospodarze nie byli byt gościnni, ponieważ Wilki przegrały 94:106. Pierwszą piątka wybiegła w następującym składzie: Sidney Lowe, Tony Campbell, Tod Murphy, Brad Lohaus i Sam Mitchell, zaś najskuteczniejszym zawodnikiem Timberwolves okazał się rezerwowy Tyrone Corbin, zdobywca 20 punktów.
Pierwszy domowy mecz wilczego stada w Hubert H. Humprey Metrodome odbył się 8 listopada, a z wizytą przybyła drużyna koszykarskich gwiazd czyli Chicago Bulls. Gospodarze, mimo że walczyli z całych sił, a w szczególności Tony Campbell który robił co mógł, rzucając 31 punktów i zbierając z tablicy 10 piłek musieli uznać wyższość przyjezdnych wśród których brylował Michael Jordan, rzucając aż 45 punktów. Mecz zakończył się wynikiem 84:96 dla Bulls, ale nikt nie miał pretensji – po tylu latach można było z powrotem oglądać koszykówkę w Twin Cities.
Premierowe zwycięstwo przyszło pojutrze w stosunku do rozgrywanego meczu z Bykami : 10 listopada po dogrywce Wilki pokonały Philadelphia 76ers 125:118, na czele ze słynnym Charlesem Barkleyem. On sam zdobył 31 oczek lecz to nie wystarczyło na zdeterminowanych Wilków – znowu popisał się Tony Campbell zapisując na koncie 38 punktów, a kroku dotrzymał mu Tyrone Corbin gromadząc ich 36. Po końcowej syrenie nastąpiła eksplozja, wszyscy zgromadzeni w hali wiwatowali, a zawodnicy nie posiadali się z radości.
Po siedmiu latach chudych nastąpią lata tłuste
W biblijnym proroctwie Józefa było dokładnie na odwrót lecz w przypadku Wilków stało się dokładnie tak jak napisano – przez siedem sezonów Minnesota plątała się w ogonie ligowej tabeli. Pierwszy sezon zakończyła z bilansem 22-60, a w kolejnych bywało odrobinę lepiej lub odrobinę gorzej. W każdym razie, Wilki do playoffów nie zakwalifikowały się ani razu, mając na osłodę swojego żywota Weekend Gwiazd, zaplanowany na 1994 rok w Minneapolis, w trakcie którego konkurs wsadów wygrał przedstawiciel Timberwolves Isaiah Rider.
Przez klub przewinęło się mnóstwo zawodników, tych lepszych i tych gorszych, ale wszyscy oni nie byli w stanie dać więcej jak 29 zwycięstw w sezonie 1990/1991. Jednak wszystko miało się zmienić w 1995 roku – włodarze Wilków przed loterią draftu byli nastawieni na pozyskanie kogoś znanego z ligi akademickiej: w grę wchodziły takie nazwiska jak Antonio McDyess czy Damon Stoudamire. Ponadto słyszeli o wysokim nastolatku uczęszczającym do Farragut Career Academy – tym kimś był Kevin Garnett, ale do momentu, kiedy go nie ujrzeli w akcji, nie byli przekonani o jego wartości.
Wszystko się diametralnie zmieniło, kiedy po raz pierwszy Garnett zaprezentował się ówczesnemu asystentowi trenera Wolves Flipowi Saundersowi. Po obejrzeniu tego, co wyprawia młodzian mierzący 208 centymetrów wzrostu Saunders wyszedł z hali jak oniemiały i w te pędy pognał do prezydenta od spraw koszykarskich Kevina McHale’a:
„Nikt nie może się dowiedzieć, że bierzemy tego chłopaka. Mam nadzieję, że nie zdecydują się na niego zespoły z pierwszymi czterema numerami w drafcie”
Wilki miały piąty numer w pierwszej rundzie, więc istniała szansa że Garnett zostanie wybrany wcześniej. Tak się nie stało, Minnesota dopięła swego i Garnett mógł przywdziać trykot Wolves. Zagrał od razu w pierwszym spotkaniu, wychodząc z ławki rezerwowych. Minnesota przegrała wyjazdowe starcie z Sacramento Kings 86:95, Garnett zdobył 8 punktów ale to była zaledwie próbka jego niemałych możliwości.
Zrobił na wszystkich w Minneapolis ogromne wrażenie i nie chodziło tutaj tylko o umiejętności koszykarskie. Wielu było wręcz zszokowanych z jaką dojrzałością się wypowiada i jak postępuje. Imprezowy styl życia, picie, palenie i inne pokusy nie miały wpływu na Garnetta – dla niego liczyła się tylko koszykówka. Weteran Sam Mitchell, który miał pełnić rolę koszykarskiego ojca Garnetta nie mógł się nachwalić swojego młodszego kolegi :
„Nigdy nie odnosiłem wrażenia, że Kevinowi jest potrzebny jakiś mentor. Od samego początku bardzo dobrze sobie radził i dokonywał właściwych wyborów. To dorosły, dojrzały człowiek, który wiele widział i wiele przeżył. Jest zupełnie inny niż jego rówieśnicy”
Wprawdzie sezon 1995/1996 niczym nie różnił się od pozostałych – Timberwolves skończyli go z bilansem 26-56 lecz ich czas miał dopiero nadejść. Póki co zespół rodził się w bólach, ponieważ po 20 spotkaniach odszedł trener Bill Blair, a stery przejął Flip Saunders, który mógł wreszcie zaprezentować swój warsztat i umiejętności. Ponadto doszło do oczyszczenia atmosfery, gdyż z zespołem pożegnał się Christian Laettner, który w bardzo niepochlebnych słowach wypowiadał się o kolegach z zespołu, określając ich mianem nieudaczników i w wulgarny sposób nakazując milczenie w wywiadach.
Tak dalej być nie mogło, został wytransferowany do Atlanta Hawks, ale w Minnesocie występowała inna „wielka nadzieja białych” czyli Tom Gugliotta, mający z partnerami biegunowo inne relacje niż Laettner. „Googs” został pozyskany w wymianie sezon wcześniej z Golden State Warriors, a nad Pacyfik powędrował Donyell Marshall. Poza tym, w składzie znajdowało się kilku weteranów czyli Sam Mitchell i Doug West, grający w Minnesocie od jej powstania oraz uznany i szanowany w całej lidze Terry Porter.
Do wilczego towarzystwa dołączył w drafcie 1996 Stephon Marbury, pozyskany w wymianie za Raya Allena – ten zaś trafił do Milwaukee Bucks. Last but not least – doszło do zmiany designu, zupełnie inaczej miało wyglądać logo oraz hala Target Center. Wielu obiecywało sobie bardzo dużo po zbliżającym się sezonie 1996/1997, który miał być przełamaniem siedmioletniej bessy.
I to wypaliło – Timberwolves po raz pierwszy w historii zakwalifikowali się do playoffs i to z szóstego miejsca, poprawiając swój bilans aż o 14 zwycięstw, osiągając rezultat 40-42. W tamtej kampanii żadna z drużyn nie zanotowała takiego progresu, nawet ówczesny mistrz Chicago Bulls. Ten rezultat mógł być jeszcze bardziej okazały, ale sporo meczów Wilki przegrywały przez brak koncentracji w newralgicznych momentach.
Jasne było dla wszystkich w lidze, że nadchodzi nowa siła, która może w przyszłości wywrócić ligowe układy. Postawa zespołu była na tyle dobra, że do uczestnictwa w Meczu Gwiazd rozgrywanym w Cleveland do zespołu Konferencji Zachodniej zostali wybrani Kevin Garnett oraz Tom Gugliotta. Do Garnetta w nocy zadzwonił Saunders, żeby przekazać mu tę radosną nowinę i spowodował, że Big Ticket do rana nie mógł spać :
„Kiedy to powiedział wyskoczyłem z łóżka jak oblany kwasem. Przytykało mnie, nie mogłem usiedzieć w miejscu, ciężko oddychałem z wrażenia”
Garnett oraz Gugliotta grali jako rezerwowi – zdobyli odpowiednio 6 oraz 9 punktów i pozostawili po sobie dobre wrażenie. Do tego w konkursie wsadów bardzo dobrze zaprezentował się inny gracz Minnesoty, Chris Carr, którego pokonał tylko Kobe Bryant.
Minnesota Timberwolves całkowicie zasłużenie znalazła się w najlepszej ósemce Zachodu, gdzie na nich czekał rywal z wagi ciężkiej czyli Houston Rockets z Hakeemem Olajuwonem, Clydem Drexlerem oraz Charlesem Barkleyem. Nie było wątpliwości – Rakiety gładko wygrały serię, odnosząc trzy zwycięstwa i nie pozwalając na nawet jedno młodemu zespołowi z północy. Sam Barkley doceniał zawodników Minnesoty ale podkreślał, że nie mogą spocząć na laurach:
„Fajnie, że graliście w pierwszej rundzie. To z pewnością sukces. Pamiętajcie jednak, że to jest mimo wszystko tylko pierwsza runda i jeszcze sporo pracy przed wami. Ale jeśli będziecie do gry podchodzić tak jak do tej pory to powinno być dobrze”
No tak, sam awans do playoffs był na ten czas szczytem możliwości Timberwolves. Trudno było oczekiwać, że młody, niedoświadczony zespół będzie w stanie pokonać drużynę z mistrzowskimi aspiracjami. Mimo wszystko, każdy fan Timberwolves był po tym sezonie uskrzydlony, a trzeci mecz pierwszej rundy rozgrywany w Target Center został zapamiętany przez mieszkańców Minneapolis na bardzo długo.
Awantura o kontrakt
Przed rozpoczęciem nowego sezonu 1997/1998 nie była jasna sytuacja Kevina Garnetta. Nie miał ważnego kontraktu i co za tym idzie w interesie władz klubu było jak najszybsze rozwiązanie tego problemu. Zarówno Saunders jak i pozostali w sztabie trenerskim nie mogli się nachwalić Garnetta i zdawali sobie sprawę, że jeśli Garnett wyfrunie z Minnesoty czeka ich powrót do bardzo nieciekawej rzeczywistości będącej nie tak dawno ich udziałem. Wzorując się na swoich kolegach po fachu z Miami Heat i Washington Wizards – Heat zaproponowali Alonzo Mourningowi 105 milionów dolarów za siedem lat gry, a Czarodzieje Juwanowi Howardowi 100,8 miliona za analogiczny czas jak w przypadku Mourninga postanowiono parafować umowę z Garnettem na sześć sezonów i 102 miliony. On sam jak i jego agent Eric Fleischer nie przystali na te warunki, co na ówczesne realia było istnie szokujące, a najbardziej skonfundowany był właściciel Minnesoty Glen Taylor:
„Nie mogłem w to uwierzyć. Na znak, że szanujemy Kevina zgodziłem się na tak wysokie zarobki. Kiedy odmówili nie wiedziałem co robić”
Na wszystkich w Timberwolves padł blady strach – deadline na podpisywanie porozumień tuż tuż, a młody zawodnik mający być motorem napędowym tej drużyny odrzuca ofertę nie do odrzucenia. Na szczęście, godzinę przed upływem ostatecznego terminu obydwie strony doszły do porozumienia i Garnett złożył podpis pod umową opiewającą na 126 milionów zielonych za sześć sezonów. Wszyscy mogli odetchnąć z ulgą i skupić się już tylko na aspektach czysto sportowych, a szczególnie Taylor, który za zaistniałą sytuację obwinił impresario Garnetta:
„Niestety, agenci bardzo mieszają młodym chłopakom w głowach. Nie wróży to nic dobrego”
Minnesota zaczęła przyzwoicie nowe rozdanie, a oprócz Garnetta najbardziej wyróżniającym się zawodnikiem był Cherokee Parks, który z dwucyfrowymi zdobyczami punktowymi oraz bardzo wysoką skutecznością rzutów z gry sięgającą 70% wywalczył sobie na stałe miejsce w pierwszej piątce. Do połowy sezonu wszystko bardzo dobrze się układało, jednak w pewnym momencie do końca fazy zasadniczej wypadł Gugliotta, odnosząc bardzo poważną kontuzję.
Kiedy występował Gugliotta Wilki miały bilans 25-16, zaś bez niego 20-21 – to wyraźnie pokazuje jak ważnym graczem był Googs i z nim w składzie po raz pierwszy w swojej historii udało im się pokonać mistrzów nad mistrzami, czyli Chicago Bulls, a stało się to 30 grudnia 1997 roku. Byki po dwóch kwartach wygrywały 56:47 i zdawało się, że wygrana jest niezagrożona. Jednak kibice to szósty zawodnik – Michael Jordan w przerwie otrzymał anonimowy telefon, w którym rozmówca poinformował, że jego matka przebywa w szpitalu. Ostatecznie, to wszystko okazało się złośliwym żartem, dowcipniś został rychło schwytany i ukarany, ale to i tak wpłynęło na Jordana i partnerów, którzy zaczęli grać coraz gorzej. Wilki zwietrzyły krew, trzecią kwartę wygrały siedmioma punktami, czwartą sześcioma i całe spotkanie 99:95.
Pomimo długiej nieobecności Gugliotty znowu nastąpił postęp, ponieważ Timberwolves wygrali o pięć spotkań więcej niż przed rokiem, osiągając bilans 45-37 i awansowali o jedną pozycję wyżej w najlepszej ósemce Zachodu. W playoffach ich przeciwnikiem był zespół Seattle SuperSonics i w związku z tym Minnesocie nie dawano zbyt wielu szans na przejście do półfinału Konferencji Zachodniej. Jednak po trzech spotkaniach gigantyczna sensacja wisiała w powietrzu, gdyż Minnesota prowadziła w serii 2:1 i tylko jedna wygrana dzieliła ich od największego sukcesu w historii – w owym czasie grano do trzech zwycięstw.
Przed spotkaniem numer 4 Minneapolis wrzało, wszyscy zjednoczyli się w dopingu dla wilczej sfory. W Seattle doszli do przeświadczenia, że żarty się skończyły i wzięli się ostro do roboty, powstrzymując młody i ambitny zespół gospodarzy który w pewnym momencie był bardzo blisko wyjścia na prowadzenie. Mecze pucharowe wygrywa się doświadczeniem, a takowe było bez wątpienia po stronie Sonics. Ponadto, po stronie Minnesoty zabrakło wsparcia ze strony zawodników rezerwowych, którzy tego wieczoru we trzech zdobyli łącznie 16 punktów – tak się wygrać nie da, gospodarze polegli 88:92.
W Key Arena, domowej arenie Sonics w meczu numer 5 nastąpił pogrzeb młodych gniewnych z Minnesoty. Po nieznacznej przegranej na decydujący bój wyszli jak na mecz o życie – tak było w istocie. I Seattle zamarło – po pierwszej połowie Wilki prowadziły 12 punktami. Jednak obycie z najlepszymi w przypadku Sonics wzięło górę, którzy nie dość że odrobili straty to wygrali z trzynastopunktową przewagą nad gośćmi 97:84. Niemniej, młody zespół Timberwolves obiecywał sobie, że za rok to oni przejdą przez pierwszą rundę i z pewnością dużo się nauczył od byłych wicemistrzów NBA.
Rozpad tercetu
W Krainie Jezior nie mogli doczekać się nowego sezonu 1998/1999. Tymczasem istniała realna groźba, że liga w ogóle nie wystartuje – casus Garnetta wywołał burzę i zawodnicy w całej NBA zagrozili, że nie zagrają. Koniec końców, jakoś udało się dogadać i można było rozegrać skrócony sezon, liczył on tylko 50 spotkań. Chmura burzowa nie ominęła Minnesoty, ponieważ na przenosiny do Phoenix Suns zdecydował się Gugliotta korzystając z przywileju bycia niezastrzeżonym wolnym agentem. Do pozostania na północy nie przekonała go nawet lukratywna oferta na 80 milionów dolarów. Sam zainteresowany powód swojego odejścia wyjaśnił następująco:
„Dotychczas w mojej karierze decydowano za mnie, gdzie mam występować. Teraz, kiedy mogę w pełni odpowiadać za siebie i wybierać to co dla mnie najlepsze postanowiłem z tego skorzystać. Chciałem grać w zespole, który jest dobrze zorganizowany, z perspektywami na przyszłość. Doszedłem do wniosku, że taką drużyną jest Phoenix”
Niejeden w Minnesocie zapytał – co tu jest grane? Zatem organizacja o nazwie Minnesota Timberwolves nadaje się tylko do tarcia chrzanu? Thomas James stanowczo bronił się przed takim stawianiem sprawy i w rozmaitych konfrontacjach bardzo pozytywnie wyrażał się o byłym pracodawcy. Jednak coś było na rzeczy i wcale nie chodziło o pieniądze, ponieważ Gugliotta zgodził się na znacznie mniejsze apanaże w Arizonie.
Trup wypadł z szafy później, już w trakcie sezonu a tym który ją otworzył był Marbury. Stwierdził, wprawdzie nie wprost że nie chce już grać z Garnettem i być tylko jego pomocnikiem – uważał, że równie dobrze on może być gwiazdą i zarabiać wcale nie mniejsze sumy niż KG. Poza tym Marburemu jako rodowitemu nowojorczykowi przeszkadzał klimat w Minneapolis i dość stonowany charakter tego miasta:
„Tutaj w zimie pogoda jest tak paskudna, że trzeba chodzić szklanymi korytarzami – nawet nie próbuj poruszać się po dworze. Poza tym, wszystkie kluby i inne tego typu miejsca są zamykane na głucho już o pierwszej w nocy”
Te słowa można było wziąć za dobrą monetę ale ci, który znali kulisy szatni Timberwolves wiedzieli o tym, że Minnesota miała być skrojona w całości pod Garnetta – miał on być przywódcą stada, a reszta musiała się do niego dostosować. To nie spodobało się Googsowi i Marburemu, którzy dali nogę z Twin Cities. To były znaczne osłabienia lecz szybko wdrożono plan naprawczy – na północ trafili między innymi Terrell Brandon, pierwszy numer draftu z 1995 roku Joe Smith słynący z eksplozywnych wsadów oraz przyjaciel Garnetta Malik Sealy.
Kampania 1998/1999 była dla Wolves poligonem doświadczalnym. Zespół uległ znacznej przebudowie i należało sądzić, że może być różnie, zarówno z wynikami jak i z nastrojami w drużynie. Garnett widział, że jest panem sytuacji, najważniejszym graczem w Timberwolves i przez to zaczął bardzo dużo wymagać od swoich partnerów. Wielokrotnie padały mocne słowa, toczono trudne rozmowy a nieraz dochodziło do rękoczynów – na jednym z treningów doskoczyli do siebie KG i nowicjusz Andrae Patterson. Garnettowi, który zaczynał przyzwyczajać się do tego, że w Minnesocie wszyscy mu ustępują taka postawa zaimponowała:
„To było spotkanie dwóch gladiatorów. Sanuję Andrae za jego twardość. Tak jak ja, zrobi wszystko żeby wygrać. Jest tak zdeterminowany, że czasami go ponosi”
Jednak Wilki podołały rozmaitym eksperymentom, wyszły z nich obronną ręką i na koniec sezonu zajęły miejsce ósme w Konferencji Zachodniej, ostatnie premiowane awansem do playoffs. Tam musiały stawić czoła San Antonio Spurs, z dwiema wieżami – mowa oczywiście o Davidzie Robinsonie i Timie Duncanie. Po dwóch spotkaniach rozegranych w domowej hali Ostróg czyli Alamodome stan rywalizacji był remisowy – Wilki w znakomitym stylu wygrały mecz numer 2 wynikiem 80:71.
Seria przeniosła się do Minnesoty gdzie San Antonio w Game 3 pokonali w Target Center miejscowych 85:71. Czwarte spotkanie było dla Wilków o wszystko, w przypadku porażki odpadały z playoffów. Początek był jak z nut – gospodarze grali wspaniale, pokazując kawał dobrej koszykówki. Jednak przebudzenie przyjezdnych nie trwało długo, szybko odrobili straty i przed decydującą ostatnią ćwiartką wygrywali tylko jednym punktem. Timberwolves ambitnie walczyli o wygraną lecz ekipa z Teksasu była wtedy nie do powstrzymania – pokonali zespół Garnetta 92:85. Gospodarze, pomimo smutnego zakończenia nie mieli się czego wstydzić, bowiem okazało się później, że Spurs zdobyli mistrzostwo NBA, a Wilki były naprawdę blisko zwycięstwa.
Autor: Marek Niewiadomy
Jest to pierwsza część historii. Druga ukaże się na naszym portalu dokładnie za tydzień. Pozostałe teksty Marka znajdziecie TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ.