Zanim Jeremy Lin stał się niezmiernie popularny w New York Knicks, czym zdobył sobie ksywkę Linsanity, grał w Golden State Warriors. Zwolnili go po 29 meczach. Teraz wraca do klubu, który dał mu szansę w NBA. Historia zatoczyłą koło, a Lin chce udowodnić, że w dalszym ciągu należy do najlepszej koszykarskiej ligi świata.
Source: Exhibit 10 deal for Jeremy Lin, once logistics are cleared. So he won’t be on the 15-man roster, but it gets him in their Santa Cruz system. https://t.co/5zHC5EVLVc
— Anthony Slater (@anthonyVslater) December 18, 2020
Warriors zwolnią Lina przed rozpoczęciem sezonu regularnego, co oznacza, że będzie mógł ona grać w Santa-Cruz – klubie G League związanym z Warriors. Zostanie jednak równocześnie wolnym agentem i będzie mógł podpisać kontrakt z dowolnym klubem NBA.
Jednak nawet taki kontrakt poniekąd łączy obie strony ze sobą. Jeśli Golden State będą potrzebowali kolejnego rozgrywajacego, mają już Stephena Curry’ego, Brad Wanamakera i Nico Manniona, zawsze posiadać będą mieli opcję, aby ściągnąć go do siebie. Oczywiście jeśli zostanie w Santa-Cruz.
W poprzednim sezonie Lin grał w Chinach. Chciał jednak wrócić do NBA. Według doniesień jest tak zdeterminowany do powrotu, że jest gotów grać w G League, aby tylko być bliżej NBA. Nie jest wykluczone, że znajdzie pracę, ale będzie to z pewnością trudne. Ma już 32 lata, a w trakcie pobytu w Toronto Raptors nie spisywał się najlepiej.