W meczu numer trzy Jimmy Butler zachwycił świat, zdobywając nie tylko 40 oczek, ale również triple-double. Poprowadził swój zespół do wielkiego zwycięstwa, a samemu przeszedł do historii NBA. Niestety dla fanów Heat, kolejny mecz nie był już popisem Butlera.
40 punktów, triple-double, zwycięstwo w finałach. Jimmy Butler w meczu numer trzy był nie do powstrzymania. Wchodził pod kosz bez większych problemów, z łatwością dostawał się też na linię rzutów wolnych. 26 z jego 40 punktów przyszło z „pomalowanego”, a kolejne 12 oczek dołożył z wolnych. Mecz numer cztery Butler rozpoczął w podobnie znakomitym stylu, ale potem „zajął” się nim Anthony Davis, który już wcześniej mówił trenerom Lakers, że to on powinien być obrońcą na Jimmy’ego.
Tego wyzwania Davis podjął się w niezwykle ważnym dla losów serii meczu i ze swoich obowiązków wywiązał się znakomicie. Nie bez powodu jego koledzy z drużyny od tygodni powtarzają, że to on powinien był zostać wybrany najlepszym defensorem ubiegłego sezonu regularnego. – To dlatego ciągle mówimy, że to on jest DPOY. Potrafi robić w obronie wszystko – mówił po meczu LeBron James, wskazując na to, że AD jest w stanie skutecznie bronić zarówno niskich, jak i wysokich zawodników.
Davis doskonale ograniczył poczynania niższego Butlera, który po atomowym starcie, od początku drugiej kwarty już do końca meczu zdobył tylko 11 oczek. Co więcej, trafił tylko jeden rzut (na siedem prób), gdy bronił go właśnie AD. – Staraliśmy się jak najbardziej utrudnić mu życie – tłumaczył po spotkaniu 27-latek. Jego długie ręce i szybkość z pewnością nie raz przeszkodziły Butlerowi, który tym razem nie miał wcale autostrady pod kosz Lakers.
Warto oczywiście podkreślić, że skrzydłowy Miami Heat tak czy siak rozegrał solidne zawody. Zakończył je z dorobkiem 22 oczek, 10 zbiórek oraz dziewięciu asyst, lecz w każdej akcji musiał się sporo napracować. Paradoksalnie przeszkodził mu odrobinę także powrót Bama Adebayo, który zabrał minuty m.in. Kelly’ego Olynyka – on w poprzednich dwóch meczach błysnął ze względu na fakt, że potrafi dobrze rozciągnąć grę. Bardzo więc prawdopodobne, że w piątkowym G5 znów zobaczymy go na parkiecie.
Wspieraj PROBASKET
- NBA: Redick zdradził, co czuje po porażkach Lakers. Na pewno żartował?
- NBA: Wykorzystuje nieobecność Sochana. Robi wrażenie nawet na LeBronie
- NBA: Kluby z Zachodu chcą zmiany formatu play-offów. Koniec z podziałem na konferencje?!
- NBA: D’Angelo Russell zaskoczył. Chce reprezentować naszych sąsiadów!
- NBA: Kyrie zostanie wolnym agentem. Wiemy co stanie się potem