Jeszcze kilka miesięcy temu nie było wiadomo czy zobaczymy Carmelo Anthony’ego biegającego po parkietach NBA. Tymczasem nie dość, że wrócił, to jeszcze stał się jednym z kluczowych zawodników drużyny ze stanu Oregon. Tak mu tam dobrze, że chciałby zakończyć tam karierę.
W listopadzie Melo podpisał niegwarantowaną umowę z Portland, żeby pomóc im w walce o play-offy po tym jak kontuzje kolejny raz przetrzebiły ich skład. Urazy wykluczyły z gry Zacha Collinsa, Rodneya Hooda, a potem jeszcze Skala Labissiere’a. To oczywiście tylko dodatki do Jusufa Nurkicia, który złamał nogę w poprzednim sezonie i wciąż się rehabilituje.
Melo z początku miał być tylko strażakiem, ale szybko stał się jednym z filarów drużyny, pieczętując nawet zwycięstwo z Raptors kluczowym rzutem.
Mimo, że w Blazers jest od zaledwie dwóch miesięcy, to czuje się tu tak dobrze, że chciałby pozostać do końca kariery. W rozmowie z Portland Tribune powiedział, że od momentu pojawienia się w klubie dobrze się odnalazl. Dostał wsparcie od zawodników, jak i od trenerów i wspólnie pracują nad tym, żeby lepiej im się grało.
Melo zarobi w tym sezonie 2,2 miliona dolarów i za takie pieniądze gwarantuje drużynie solidne 15,8 punktu i 6,7 zbiórki na mecz, trafiając bardzo solidne 37,0% trojek. Nie potrzebował za wiele czasu, żeby wpasować się drużynę i zaczął grać praktycznie z marszu. Nie wiadomo jednak czy skończy się na jednosezonowej przygodzie czy też włądze klubu zaproponują przedłużenie kontraktu.
Sam Anthony powiedział, że chciałby zostac na dłużej w Portland i tutaj zakończyć karierę. Blazers mają już ponad 109 milionów dolarów w kontraktach na sezon 2020/21 i jeśli mieliby proponować Carmelo kolejną umowę, to pewnie będzie to umowa za minimalne pieniądze dla zawodnika z jego doświadczeniem w lidze.
Zanim jednak do tego dojdzie Blazers wciąż będą walczyli o wejście do najlepszej ósemki konferencji zachodniej. Obecnie zajmują w tabeli 10. miejsce z bilansem 21-27, tracąc już wyraźnie do będących w gazie Memphis Grizzlies.