NBA: Lillard dostał „dziesiątki” ofert. Dlatego wybrał powrót do Blazers

Damian Lillard ostatecznie zdecydował się na powrót do Portland Trail Blazers, zespołu, z którym związany był przez większą część kariery. Jednak tuż po rozwiązaniu kontraktu z Milwaukee Bucks, w kolejce po doświadczonego rozgrywającego ustawiło się wielu chętnych. Jak informuje dziennikarz ESPN Shams Charania, Lillard odrzucił dziesiątki ofert, zanim zdecydował się na dość zaskakujący ruch. Charania zdradził, że Lillard chciał być blisko domu i swoich dzieci.

Damian Lillard przez najbliższe miesiące będzie rehabilitował się po kontuzji naderwanego ścięgna Achillesa, którego doznał w trakcie play-offów. W związku z tym Milwaukee Bucks postanowili na niego nie czekać – zwolnili go z kontraktu i ściągnęli Mylesa Turnera, byłego środkowego Indiana Pacers. Lillard dostanie pozostałe pieniądze od Bucks w ciągu pięciu najbliższych lat.

Tuż po zwolnieniu Lillarda stało się jasne, że w kolejce po rozgrywającego ustawi się wiele klubów. Teraz Shams Charania z ESPN ujawnił, że Lillard odrzucił „dziesiątki” ofert. – Boston, Minnesota i tuzin innych klubów przedstawiało mu różne oferty – zauważył Charania. Ostatecznie Lillard podpisał z Blazers trzyletnią umowę wartą 42 mln dol.

Jak dodał Charania, głównymi powodami, dla których Lillard zdecydował się na powrót do Oregonu, była chęć powrotu do domu i potrzeba bycia z trójką dzieci. Tak czy inaczej rozgrywający miał spędzić najbliższy rok w okolicach Portland, rehabilitując się po poważnej kontuzji. Blazers podpisali z nim kontrakt, choć dwa lata temu rozgrywający w nieładny sposób pożegnał się z klubem, w którym spędził 11 lat kariery.

W poprzednim sezonie Lillard rozegrał 58 meczów, w których osiągał średnio 24,9 punktu, 4,7 zbiórki i 7,1 asysty. Jeszcze zanim nabawił się kontuzji ścięgna Achillesa, musiał pauzować ze względu na skrzepy krwi w łydce.

Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!