W ostatniej dekadzie poprzedniego stulecia i na początku obecnego Daniel Puchalski dał się poznać koszykarskim kibicom jako zawodnik przede wszystkim Górnika Wałbrzych i Polonii Przemyśl. Nie był graczem wybitnym, lecz rozpoznawalnym z uwagi na swoją twardą (niektórzy uważali, że wręcz brutalną) i nieustępliwą postawę na parkiecie.
Autorem wywiadu jest Paweł Mirski, twórca bloga Nowe Refleksje.
Po zakończeniu kariery, posiadający uprawnienia trenerskie (ukończył AWF w Warszawie) Puchalski postanowił poświęcić się szkoleniu młodzieży w mieście nad Sanem. Dotychczas czynił to z tak dobrym skutkiem, że w czerwcu UKS Niedźwiadki Hensfort Przemyśl sięgnął po wicemistrzostwo Polski, a przez ostatnie 2 lata był selekcjonerem reprezentacji Polski rocznika 2000, prowadząc biało-czerwonych podczas zakończonych w ubiegłym tygodniu Mistrzostwach Europy U-16.
Kwestia szkolenia młodzieży, a także wspomnienia z czasów zawodniczej kariery zainteresowały mnie na tyle, że postanowiłem zamienić z przemyskim trenerem „kilka słów”. Poniżej efekt – i to tylko pierwsza część, dotycząca właśnie pracy szkoleniowej. Za kilka dni odcinek nr 2 wywiadu, w którym będzie znacznie więcej wycieczek do przeszłości. Mój rozmówca posiada ogromną wiedzę na temat basketu, potrafiąc przy tym w sposób niezwykle ciekawy ją przedstawiać, dlatego naprawdę warto przeczytać, co ma do powiedzenia!
W czerwcu prowadzony przez Pana zespół zdobył wicemistrzostwo Polski U-16. To bardzo duży sukces, ale czy mogło być jeszcze lepiej, czy też Trefl Sopot był poza zasięgiem?
Trefl nie jest drużyną, której nie moglibyśmy ograć, o czym przekonaliśmy zresztą wcześniej. Podobnie jak w naszym przypadku, praca z tym rocznikiem jest prowadzona w Sopocie od wielu lat, zatem graliśmy z nimi wielokrotnie. W ważnych imprezach szala przechyliła się na ich korzyść. Wcześniej wygrali z nami w Mistrzostwach Polski szkół podstawowych. Trzeba jednak powiedzieć, że jesteśmy na porównywalnym poziomie. Aby tak było, musieliśmy podjąć odpowiednie działania organizacyjne. Taką podstawową kwestią był udział w Lidze Europejskiej – roczne doświadczenie tam zdobyte przyniosło nam bardzo wiele korzyści. Chłopcy poczynili duże postępy i można stwierdzić, że na etapie półfinałów prezentowali się lepiej od Trefla. W finale górę wzięło większe ogranie głównego rywala, który dłużej występuje w tych międzynarodowych rozgrywkach.
Proszę powiedzieć coś więcej o projekcie pracy z młodzieżą w Przemyślu, który rozpoczął Pan już kilka lat temu.
Tak naprawdę decyzję o jego rozpoczęciu podjąłem pod koniec kariery zawodniczej. Byłem świadomy potrzeby przyjęcia określonego modelu koszykówki w Przemyślu. Nie miałem wątpliwości, iż choćby z powodu realiów ekonomicznych bezpowrotnie minęły czasy, w których był tutaj zespół seniorów na najwyższym krajowym poziomie. Muszę podkreślić, że Przemyśl jako ośrodek koszykarski ma naprawdę duże tradycje i paradoksalnie ten fakt jest bardziej zauważalny przez osoby z innych miast niż przez przemyślan. Uznałem, że II liga czy nawet I liga nie zrobi furory wśród tutejszych kibiców, dlatego lepiej skupić się na systemie szkolenia. Bliskość granicy wschodniej oraz południowej miała ułatwiać rywalizację na poziomie międzynarodowym. Zwrócę uwagę na inną, niezwykle ważną sprawę. Wychowałem się w Górniku Wałbrzych – klubie, w którym sukcesy seniorskie były przeplatane sukcesami juniorskimi. Jeżdżąc na Mistrzostwa Polski w kategoriach młodzieżowych, mieliśmy bardzo silne przekonanie, że skoro reprezentujemy Górnik, to musimy bić się o medale. Właśnie takiego podejścia – swoistej mentalności zwycięzców – brakowało mi w Przemyślu. Nie rozumiałem usprawiedliwień, dlaczego młodzież w tym mieście nie może osiągać sukcesów, rozwijać się. Zdecydowałem się więc zadbać przede wszystkim o odpowiednią organizację szkolenia i wizerunek. Dzisiaj nie ma w tym zakresie jakichkolwiek różnic – chłopcy prezentują się w każdym aspekcie absolutnie profesjonalnie. Zależało mi, aby nigdy nie mieli kompleksów, że grają przeciwko rówieśnikom z Warszawy, Krakowa czy Wrocławia. Oczywiście było do tego potrzebne przygotowanie sportowe – trudno jest mieć bowiem przekonanie o własnej wartości, gdy przegrywa się różnicą 40 pkt. Miałem taki pomysł, aby najpierw przygotować dzieci pod względem sprawnościowym, zwłaszcza że w dzisiejszych czasach nie wygląda to dobrze. Kandydatów do drużyny wybierałem chodząc 10 lat temu po zerówkach. Przyjąłem kilka kryteriów, mniej lub bardziej sprawdzonych w nauce metod, polegających na tym, aby z danej populacji wybrać najbardziej perspektywiczne, wyróżniające się dzieciaki. Wydaje mi się, że w tym zakresie odnieśliśmy ogromny sukces, bo udało nam się wybrać bardzo fajnych chłopców. Dowodem na to jest, że kilku wybranych wówczas chłopców z Przemyśla znalazło się w czołówkach różnych statystyk podczas turnieju finałowym Mistrzostw Polski.
Jak widzi Pan przyszłość tych młodych zawodników? Czy mogą kiedyś zaistnieć w „dorosłym” baskecie na wysokim poziomie?
Zdecydowanie tak – przynajmniej kilku chłopców posiada ku temu wszelkie predyspozycje. Ten fakt zauważają menedżerowie z różnych agencji europejskich, zamierzając zapewnić sobie prawo pierwokupu czy pierwszego kontaktu. Muszę jednak podkreślić, że chłopcy znajdują się na takim etapie rozwoju, że kluczowe będzie to, co wypracują przez następne trzy lata, a potem jeszcze ważniejsze będzie przejście z kategorii juniorskiej do seniorów. Powiedziałbym, że w tym okresie jest ogromne pole do popełnienia błędów. Jest zatem jeszcze wyjątkowo przedwcześnie mówić cokolwiek konkretnego na temat ich przyszłości. Chłopcy dopiero rozpoczęli występy w pełnowymiarowej koszykówce – wspomnę tutaj, że U-16 jest pierwszą kategorią, w której nie obowiązują pewne ograniczenia, które są we wcześniejszym wieku, jak choćby mniejsza piłka, zakaz obrony strefowej, limit czasu w grze jednej piątki. Jak na ten start, prezentują się bardzo obiecująco. Jedną z przesłanek dobrze rokujących na przyszłość jest fakt, że moi podopieczni na ogół nie należą dziś do wyróżniających się pod względem fizycznym. Przyjęło się natomiast, że w koszykówce młodzieżowej przewagę mają zawodnicy szybciej dojrzewający, silniejsi, ale później większe kariery robią ci smuklejsi w tym właśnie wieku.
Szkolenie w klubie to nie tylko dzisiejsi 16-latkowie.
Rocznik 2000 był absolutnie pionierski. Mamy także chłopców z rocznika 2004, którzy na tym etapie już przewyższają obecnych 16-latków, gdyż wygrywają te imprezy, które ci starsi kończyli na drugim miejscu. Oczywiście nie można przekładać tego faktu bezpośrednio na przyszłość, ale stanowi on dobry prognostyk. Jako pierwszy złożony wyłącznie z piątoklasistów, ten zespół wygrał wojewódzkie mistrzostwa szkół podstawowych i wystąpił w sopockiej Ergo Arenie w prestiżowym turnieju Energa Basket Cup. Najważniejsze, aby była powtarzalność szkolenia. Nie jest sztuką stworzyć jedną drużynę, tylko opracować odpowiedni system i go realizować. Następną grupą będzie rocznik 2010. Jesienią zaczniemy badania w zerówkach, które pozwolą nam wyłonić najbardziej obiecujących chłopców. W dalszej perspektywie chcemy mieć zespół w co drugim roczniku, czyli w każdej kategorii młodzieżowej. Jest oczywiste, że gdyby również włączyły się do walki o mistrzostwo Polski, byłaby to bardzo dobra rekomendacja dla naszego klubu.
Czy rozważał Pan możliwość współpracy z przemyską Polonią bądź MCS Daniel Gimbaskets w celu stworzenia, na bazie tej uzdolnionej młodzieży, zespołu seniorów, który mógłby grać co najmniej na poziomie II ligi?
Klub tworzą ludzie, a w tej chwili w Polonii w ogóle nie ma sekcji koszykówki, więc z tego powodu nie jest możliwa jakakolwiek współpraca. Jeśli jednak nawet coś pod tym względem zmieniłoby się tam na korzyść, również nie widzę szans na podjęcie jakiejś wspólnej inicjatywy. Mam w tym względzie złe doświadczenia. Gdy kończyłem karierę zawodniczą i zaczynałem rozwijać projekt szkolenia młodzieży, miałem dylemat, czy zakładać swój klub, czy też podejmować tę działalność pod szyldem Polonii. Rozmawiałem z ówczesnym prezesem tego klubu – Adamem Lisowcem, który wycofał zespół seniorów z jakichkolwiek rozgrywek. Zaproponowałem, że zajmę się wszelką organizacją szkolenia – treningami, halą, sprzętem, wyjazdami itp., a w zamian Polonia będzie przekazywać nam co miesiąc 500 zł, co w symboliczny sposób połączyłoby UKS z tym zasłużonym klubem. Roczna suma tego wsparcia wystarczyłaby mniej więcej na pokrycie kosztów wyjazdu na jeden turniej, których w ciągu roku planowaliśmy sześć. Jednakże prezes nie potraktował mnie poważnie, uznając, iż ta niewielka kwota jest zbyt wysoka. Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że na szczęście tak się stało. Jeśli chodzi o Gimbaskets, to kibicujemy im w osiągnięciu jak najlepszego wyniku. Jeśli mają aspirację walki o I ligę i odpowiednie ku temu środki, to świetnie. Widać, że postawili na seniorów, bo pierwsza kategoria wiekowa, którą prowadzą, to – jeśli się nie mylę – rocznik 2005. UKS Niedźwiadki Hensfort ma inne założenia. Planujemy iść własną drogą – w tym roku zgłaszamy zespół do III ligi seniorów. Docelowo marzy mi się gra na poziomie II ligi, lecz wyłącznie jako drużyna młodzieżowa, dla której wynik ma drugorzędne znaczenie. Mamy zapytania z klubów ekstraklasy i myślę, że jeśli będziemy wiarygodni na rynku, to staniemy się miejscem, do którego jakiś klub chętnie odda na rok 18-, 19-letniego zawodnika, mając pewność, że przez ten czas poczyni postępy.
Czyli UKS chce zachować własną tożsamość.
Jak najbardziej. Od początku do końca chcemy być klubem młodzieżowym, docelowo zamierzamy konkurować z potężnymi organizacjami, takimi jak Rosa Radom, Trefl Sopot, Śląsk Wrocław czy MKS Dąbrowa Górnicza, które proponują juniorom kontrakty – nie za występy w tej kategorii, ale po to, aby mieć gwarancję, że zostaną u nich w przyszłości. W Przemyślu działamy inaczej, chcąc stworzyć ośrodek młodzieżowy, który będzie się bronić poziomem organizacji szkolenia i jak najlepszym przygotowaniem chłopców do gry w seniorskiej koszykówce. Z powodu usytuowania geograficznego nie mamy łatwego zadania, stąd jedyną szansą, aby dołączali do nas utalentowani chłopcy, jest posiadanie zespołu na bardzo wysokim poziomie. Moja praca i wiedza nic by w tej kwestii nie dały, gdybyśmy w poprzednich latach nie byli tak znani w tym roczniku.
Proszę powiedzieć coś więcej o występach Pana klubu w Lidze Europejskiej. Z kim mierzyliście się i z jakim efektem?
Graliśmy w pierwszej dywizji, rywalizując w gronie szesnastu ekip z takich krajów, jak Rosja, Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Włochy. Potraktowaliśmy te rozgrywki bardzo szkoleniowo, przegrywając większość spotkań. Trzeba jednakże zauważyć, iż na 13 porażek, aż w dziesięciu przypadkach przegraliśmy różnicą zaledwie kilku punktów. Zdobyliśmy przez to sporo doświadczeń. W przyszłym sezonie potraktujemy tę rywalizację bardziej priorytetowo, próbując powalczyć o jak najlepszy wynik – w Lidze Europejskiej jest kategoria U-17, a w kraju będziemy rocznikiem młodszym w juniorach (U-18).
Dotychczas rozmawialiśmy na temat przemyskiego klubu, a przecież jest Pan także trenerem reprezentacji Polski U-16. Na zakończonych kilka dni temu w Radomiu Mistrzostwach Europy w tej kategorii wiekowej, prowadzona przez Pana kadra zajęła 15. miejsce, tracąc miejsce w pierwszej dywizji europejskiej. Czy można zatem powiedzieć, że to rezultat poniżej oczekiwań?
To było dla mnie ogromne zawodowe wyzwanie. Chciałbym podkreślić, że byliśmy teraz jedynym rocznikiem występującym w dywizji A. Pracowałem z bardzo ciekawą grupą. W ciągu dwóch lat pracy dokonaliśmy dobrego rozeznania rocznika 2000. Wielu chłopców było z tą kadrą od pierwszej konsultacji i uważam, że na tę chwilę – pomijając problemy zdrowotne – grali najlepsi. Do reprezentacji U-18 zapewne dołączą ci, którzy nieco później dojrzewają czy teraz jeszcze nieco odstawali od aktualnych kadrowiczów. To jeszcze zwiększy pole manewru, wzmacniając potencjał tego rocznika w przyszłości. Inny ważny aspekt to ogranie. Warto zauważyć, że chłopcy w ciągu półtora roku rozegrali po minimum trzy mecze z każdym zespołem spośród czołowej czwórki tych mistrzostw, we wcześniejszych turniejach wygrywając nawet z Turcją i Chorwacją. To również powinno procentować, bo postępy można czynić tylko mierząc się z najlepszymi. Niejeden z wcześniejszych roczników nie miał takich możliwości. Przechodząc już do samych wyników ME – cóż, porażki są zawsze porażkami, nie ma dla nich żadnego usprawiedliwienia. Rywale byli jednak od nas lepsi, choć trzeba zaznaczyć, że trafiliśmy do bardzo silnej grupy. Przypomnę, że Turcy zajęli trzecie miejsce, Chorwaci czwarte, a w 1/8 finału trafiliśmy na Hiszpanów, którzy wygrali całą imprezę. Mogę mieć pretensje do losu czy swoich niektórych decyzji, ale nie do chłopców, którzy walczyli na miarę swoich możliwości, zostawili na parkiecie dużo zdrowia. Muszę wspomnieć, że tuż przed mistrzostwami drużynę dopadły spore problemy zdrowotne – mogło dojść nawet do tego, że spośród ośmiu podstawowych zawodników nie wystąpi aż pięciu. Ostatecznie udało nam się doprowadzić do sytuacji, że w praktyce zabrakło tylko trzech. Najbardziej odczuwalna była absencja Olka Balcerowskiego, którego po prostu nie dało się zastąpić. To zawodnik mierzący 212 cm, a jego umiejętności zostały docenione przez fachowców, którzy nominowali go do gry w prestiżowym meczu Europa – USA. Wypadł w nim na tyle dobrze, że jest w gronie kilku najlepiej rokujących chłopców z tego rocznika w Europie. Brak Olka spowodował, że musieliśmy zmienić całą organizację gry, co nie powiodło się. Szymon Janczak musiał z konieczności grać pod koszem, podczas gdy jest nominalnym skrzydłowym. Oczywiście mieliśmy szansę utrzymać się w pierwszej dywizji, lecz nie udało się jej wykorzystać.
Jak na ten wynik zareagowali Pana przełożeni w Polski Związku Koszykówki? Czy dalej poprowadzi Pan reprezentację rocznika 2000?
W PZKosz pracują zawodowcy. Dyrektorem sportowym jest przecież znany trener – Kazimierz Mikołajec, posiadający tytuł profesora. Taki fachowiec na pewno doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się wydarzyło. Z jednej strony potrzeba pracy szkoleniowej u podstaw, aby mówić o stabilnej grze na poziomie dywizji A, a z drugiej – jak każdy trener nie ma złudzeń, że można było pozostać w elicie. Na dzień dzisiejszy niczego nie wiadomo, jest za wcześnie, aby mówić o wiążących decyzjach na temat przyszłości, potrzeba czasu na analizę. Słowa otuchy ze strony osób z centrali nie mogę traktować jako zapewnień w tej kwestii. Przyszły rok będzie nieco ulgowy dla tego rocznika, gdyż kolejna ważna impreza dla tych chłopców to mistrzostwa w kategorii U-18. Powtórzę raz jeszcze, że jest to bardzo ciekawy rocznik. Na tę chwilę o żadnym z chłopców nie można powiedzieć, że na pewno zagra w pierwszej reprezentacji, ale powiem inaczej – będzie dużą porażką, jeśli Olek czy Szymon nie dostąpią tego zaszczytu. W przypadku drugiego z nich będę za to częściowo odpowiedzialny, jako jego trener klubowy, także w kolejnych latach. Jeśli z tego rocznika trafiłoby do „dorosłej” kadry dwóch czy trzech zawodników, to będzie znakomicie.
Na Mistrzostwach Europy biało-czerwonych barw broniło trzech koszykarzy klubu, w którym pracuje Pan na co dzień.
Jak wspomniałem, Szymon Janczak należy do podstawowych zawodników reprezentacji. Swoją szansę, wynikającą z problemów kadrowych, świetnie wykorzystali Kacper Walciszewski i Paweł Strzępek, prezentujący się bardzo dobrze podczas gier kontrolnych. Podczas mistrzostw Kacprowi zabrakło gdzieś tej pewności siebie, za to ciągle pozytywne wrażenie pozostawiał Paweł, będąc bardzo ważnym zmiennikiem.
Czy widzi Pan siebie w roli trenera seniorskich teamów?
Szczerze mówiąc, to raczej nie. Za daleko zaszedłem w młodzieżowym baskecie i za dużo czasu mu poświęciłem, aby teraz schodzić z tej drogi. Andrzej Adamek – mój serdeczny przyjaciel jeszcze z czasów dzieciństwa, tłumaczy mi niuanse związane z grą w Eurolidze, poznane podczas pracy w Stelmecie Zielona Góra, a ja opowiadam mu o tym sporcie z perspektywy kadetów. To jest całkiem co innego. Poczucie kształtowania zawodnika i wpływ na jego rozwój, zauważalny z roku na rok, jest czymś wyjątkowym, sprawiając zarazem, że ciąży na mnie większa odpowiedzialność niż na trenerze seniorów. Każdy błąd może zablokować rozwój młodego gracza.
A czy ma Pan jakieś trenerskie wzory?
Koszykówka młodzieżowa dynamicznie się zmienia, niesamowicie szybko idzie do przodu. Aby być na bieżąco, niezbędny jest udział w dużej ilości szkoleń czy konferencji międzynarodowych. Dzisiaj to jest całkowicie inna dyscyplina sportu niż ta, którą uprawiałem – nie ma tu żadnych analogii. Szalenie ważnym elementem jest psychologiczne podejście do koszykarzy. Dużo korzystam z wiedzy i doświadczenia w tym zakresie Mariusza Zamirskiego (były trener m.in. Polonii Przemyśl – przyp. autor), który według mnie ma bardzo dobre podejście, cechujące się spokojem i wyważeniem, umie odpowiednio dotrzeć do zawodników. Jeśli chodzi o trenerów, którzy prowadzili mnie podczas kariery, to staram się czerpać z wielu elementów zaobserwowanych u Andreja Urlepa, z którym zetknąłem się na obozie przygotowawczym Śląska. To był facet, który otworzył polskich koszykarzy na wiele zagadnień. Przekazując wiedzę swoim podopiecznym, staram się mieć na względzie doświadczenia z własnej kariery zawodniczej, także popełnione błędy.
Autorem wywiadu jest Paweł Mirski, twórca bloga Nowe Refleksje.