Minionej nocy w akcji oglądaliśmy aż 20 zespołów. Philadelphia 76ers musieli gonić wynik, ale po świetnej końcówce i kluczowym rzucie w wykonaniu Joela Embiida zdołali ostatecznie pokonać Atlanta Hawks. Łatwo w meczu z Orlando Magic nie mieli też Brooklyn Nets, ale 45 punktów autorstwa Kevina Duranta dało im zwycięstwo. Świetny mecz rozegrał też Kristaps Porzingis, a jego Washington Wizards ograli Minnesota Timberwolves. Emocji nie zabrakło też w Salt Lake City, gdzie Chicago Bulls ograli Utah Jazz. Co jeszcze działo się na parkietach NBA?
Philadelphia 76ers – Atlanta Hawks 104:101
- Pomimo dwóch z rzędu zwycięstw Philadelphia 76ers to zespół Atlanta Hawks podszedł do tego spotkania w roli faworyta. Szóstki w dalszym ciągu muszą radzić sobie bowiem bez Jamesa Hardena i Tyrese’a Maxeya, choć odzyskali Joela Embiida. Jastrzębie w ostatnich dniach znalazły się w odwrotnej sytuacji i przegrały dwa ostatnie spotkania z niżej notowanymi rywalami.
- Choć w pierwszej kwarcie nie najgorzej prezentował się Tobias Harris, to Hawks wykorzystali braki kadrowe Philly oraz przeciętną skuteczność grających zawodników i szybko odskoczyli z wynikiem (25:37). W porę przebudził się jednak Joel Embiid, który zdobył w drugiej odsłonie 10 punktów i przy wsparciu m.in. Shake’a Miltona zdołał zmniejszyć straty przed przerwą (51:55). Jeżeli Sixers chcieli jednak myśleć o powrocie do gry, musieli poprawić swoją skuteczność z gry, która w pierwszej połowie oscylowała w granicach 41%.
- Po powrocie do gry w drugiej połowie 76ers znacznie poprawili swoją skuteczność z gry. Długa pogoń za wynikiem podopiecznych Doca Riversa zakończyła się, kiedy akcję 2+1 wykończył Embiid (75:75). Trafieniem odpowiedział co prawda Trent Forrest, ale dwa kolejne ciosy zadane przez Miltona i Georgesa Nianga dały gospodarzom długo wyczekiwane prowadzenie. W kolejnych minutach wynik stale oscylował jednak w granicach remisu.
- Na 2:13 przed ostatnią syreną pomylił się Embiid, w odpowiedzi na co Dejounte Murray podwyższył prowadzenie Hawks (97:100). Wydawało się, że to Jastrzębie będą rozdawać karty w końcówce. Embiid wziął jednak ciężar gry na swoje barki i najpierw trafił dwa razy z gry, po czym wyegzekwował dwa rzuty osobiste i na 4 sekundy przed ostatnią syreną do Sixers prowadzili trzema punktami (103:100). John Collins zdołał trafić jeszcze jeden rzut osobisty, ale to samo zrobił popularny „Jojo”, ustalając tym samym wynik spotkania.
- Joel Embiid był dziś jednym z liderów Sixers i zakończył mecz z dorobkiem 30 punktów, 8 zbiórek, 7 asyst, 2 bloków i 2 przechwytów. Tobias Harris dołożył 24 „oczka” i 10 zebranych piłek. Dobrze wypadł też Shake Milton, autor 21 punktów i 7 asyst.
- Po stronie Hawks żaden z zawodników nie zdobył 20 punktów. Najwięcej skompletowali De’Andre Hunter i Trae Young (6/14 z gry, 10 asyst), po 18. Double-double dołożył też Clint Capela, który do 10 „oczek” dorzucił 16 zbiórek.
Washington Wizards – Minnesota Timberwolves 142:127
- W pierwszej kwarcie spotkania ton ofensywie Washington Wizards nadawał Kristaps Porzingis, który zdobył wówczas 16 punktów. Odpowiedzieć próbował D’Angelo Russell, ale jego licznik zatrzymał się na 13 „oczkach” przez kiepską skuteczność zza łuku (1/4).
- Druga kwarta to już jednak prawdziwa dominacja gospodarzy. Odsłona wygrana 39:25 pozwoliła na objęcie 19-punktowego prowadzenia przed przerwą (77:58), choć przez chwilę Leśne Wilki prowadziły różnicą nawet 23 punktów. W dalszym ciągu szalał Porzingis, który na przerwę schodził z dorobkiem 29 punktów i świetną skutecznością zarówno za trzy (6/8), jak i z linii rzutów wolnych (9/9).
- Minnesota Timberwolves z przytupem rozpoczęli trzecią odsłonę i po szybkiej serii 10:0 tracili do Wizards już tylko 9 punktów. Do walki o suckes Minnesoty włączył się Anthony Edwards, ale z pewnością brakowało im dodatkowych punktów Karla-Anthony’ego Townsa. Środkowy opuścił grę po 22 minutach spędzonych na parkiecie. Zgodnie z doniesieniami Shamsa Charanii KAT nabawił się urazu łydki, który może okazać się poważny w skutkach. W międzyczasie po drugiej stronie trafiali z kolei Kyle Kuzma czy Bradley Beal, dzięki czemu gospodarze wciąż utrzymywali względnie bezpieczne prowadzenie (109:97).
- Zawodnicy Wizards zachowali jednak koncentrację na początku czwartej kwarty i nie dali się „ukąsić” Timberwolves, co mogłoby doprowadzić do emocjonującej końcówki. Gospodarze kontrolowali grę i wynik, powoli – choć stale – powiększając swoją przewagę, która ostatecznie sięgnęła 25 punktów.
- Świetny występ zaliczył wspominany już Kristaps Porzingis, który w końcowym rozrachunku skompletował 41 punktów. Kyle Kuzma otarł się o triple-double, choć ostatecznie nie zdobył nawet podwójnej zdobyczy (23 punkty, 9 asyst, 8 zbiórek). Cenne trafienia dołożyli też Bradley Beal (22 pkt), czy wchodzący z ławki Corey Krispert (11 pkt).
-Po stronie T’Wolves prym wiódł Anthony Edwards, zdobywca 29 punktów i 8 zbiórek. Świetne swoje minuty z ławki wykorzystał Jaylen Nowell, który dołożył 23 „oczka” i 5 zbiórek. Po dobrym początku zawiódł nieco D’Angelo Russell, który trafił tylko 1 z 7 rzutów za trzy i 6 z 15 z gry (17 pkt).
Boston Celtics – Charlotte Hornets 140:105
- Pokaz prawdziwej dominacji Boston Celtics i to od samego początku spotkania. Ekipa z Massachusetts już w pierwszej kwarcie całkowicie rozmontowała defensywę rywala, zatrzymując również jego ofensywę. Charlotte Hornets zdołali zdobyć jedynie 19 punktów, na które C’s odpowiedzieli aż 45. Kluczowa była dyspozycja Jaysona Tatuma oraz wchodzącego z ławki Malcolma Brogdona, którzy razem zdobyli 26 „oczek”.
- Warto zaznaczyć, że tylko w pierwszej „ćwiartce” cały zespół Celtics trafił aż 10 trójek. Bostończycy zdołali wyrównać tym samym rekord trafień zza łuku w jednej kwarcie w historii swojego klubu.
- W drugiej części spotkania Szerszenie chwilowo zdołały nieco poprawić swoją sytuację, ale taki stan rzeczy nie trwał jednak długo. Celtics byli tego wieczoru lepsi pod niemal każdym względem, a ich przewaga stale rosła niemal do końcowej syreny.
- Jaysom Tatum zdobył ostatecznie 35 punktów, a jego wskaźnik +/- wyniósł ostatecznie +45. Efektowne double-double w postaci 22 punktów i 15 asyst zdobył Marcus Smart. Derrick White dorzucił 15 punktów i 6 asyst, a wchodzący z ławki Malcolm Brogdon zdobył 21 „oczek”.
- Po stronie Hornets na wyróżnienie zapracowali Jalen McDaniels (24 pkt) oraz Kelly Oubre Jr. (22 pkt). Cały zespół – który musiał radzić sobie bez m.in. LaMelo Balla czy Gordona Haywarda – spisał się jednak poniżej oczekiwań.
Brooklyn Nets – Orlando Magic 109:102
- Dla Brooklyn Nets starcie z Orlando Magic było pojedynkiem z kategorii „must-win” z wielu względów. Ekipa z Florydy miała za sobą cztery porażki z rzędu i jest obecnie jedną z najniżej notowanych drużyn Konferencji Wschodniej. Jeżeli podopieczni Jacque’a Vaughna chcą myśleć o bezpośrednim awansie do play-offów, nie mogą pozwalać sobie na wpadki z takimi rywalami.
- Dobrze w mecz wszedł Bol Bol, który po kilku minutach gry miał na koncie 10 punktów, a jego zespół prowadził 28:20. Wtedy jednak przyjezdni wrzucili wyższy bieg i odpowiedzieli serią 9:0, dzięki której mecz znów był otwarty. Ataki Nets napędzali Kevin Durant i Kyrie Irving, ale dłużni nie pozostawali Paolo Banchero czy Franz Wagner. Wymiana ciosów sprawiła, że na przerwę gospodarze schodzili z zaliczką zaledwie jednego „oczka” (52:51).
- Po przerwie Nets nie odzyskali całkowitej kontroli nad spotkaniem, choć powiększyli nieco swoją przewagę. Trzy z rzędu trójki autorstwa Duranta i Irvinga w połączeniu z przechwytem i wsadem tego pierwszego pozwoliły gospodarzom na powiększenie przewagi do 8 „oczek” (68:60). Magic wykorzystali jednak moment słabości rywala i po trójce Bola oraz trafieniu Banchero ich strata znów wynosiła zaledwie jeden punkt (77:76).
- Nets byli tej nocy lepiej dysponowanym zespołem i zdołali udowodnić to konsekwencją w swojej grze. Na koniec trzeciej odsłony raz jeszcze odskoczyli z wynikiem i choć gracze Orlando nie składali broni, to Brooklyn stale utrzymywał się na prowadzeniu. Kluczowe okazało się pudło Wagnera, który nie trafił za trzy na 34,4 sekundy przed końcem, kiedy to jego zespół przegrywał 107:102.
- Kolejny fantastyczny występ w tym sezonie zaliczył Kevin Durant, który poprowadził swój zespół do zwycięstwa, zdobywając 45 punktów, 5 asyst i 7 zbiórek (19/24 z gry). – Koledzy z zespołu stawiali świetne zasłony. Odpowiednio się ustawialiśmy, w pomalowanym było sporo miejsca i byłem w stanie trafić trochę rzutów. Chcę to kontynuować, nie mogę doczekać się kolejnego meczu – mówił w pomeczowym wywiadzie KD.
- Kyrie Irving dorzucił 20 „oczek”, a double-double odnotował Nicolas Claxton (17 punktów, 13 zbiórek). Cenne trafienia z ławki pomimo nieskuteczności zza łuku dołożył Joe Harris (2/8 za trzy, 17 punktów).
- Warto wspomnieć, że zaledwie 11 minut na parkiecie spędził Ben Simmons. Zawodnik Nets nabawił się urazu kolana już w pierwszej kwarcie i nie powrócił do gry. Przed opuszczeniem placu nie zdobył ani jednego punktu (0/3 z gry), ale zebrał 4 piłki i rozdał 3 asysty.
- Po stornie Magic wyróżnili się przede wszystkim Bol Bol (24 punkty, 6 zbiórek, 2 bloki), „jedynka” draftu Paolo Banchero (24 punkty, 5 asyst, 2 przechwyty) oraz Franz Wagner (21 pkt). Dobrze zaprezentował się też Gary Harris, autor 19 punktów. Nie uchroniło to jednak Orlando przed piątą porażką z rzędu.
Toronto Raptors – Cleveland Cavaliers 100:88
- Grający w gratkę Toronto Raptors w dalszym ciągu walczą o bezpieczne miejsce w czołowej szóstce Wschodu, ale panujący w tabeli ścisk sprawia, że zespół, który tam zagości, nie może czuć się komfortowo. Z tego właśnie względu zajmujący 3. miejsce przed tym pojedynkiem Cleveland Cavaliers z pewnością czują oddech rywali na swoich plecach, dlatego seria 5 wygranych spotkań w 6 ostatnich występach uspokoiła nieco sympatyków Wine & Gold.
- Podopieczni trenera J.B. Bickerstaffa nie najgorzej weszli w ten mecz i choć stosunkowo szybko utracili wypracowane w pierwszych minutach prowadzenie, to cały czas utrzymywali się w zasięgu jednego posiadania. Największym mankamentem w ich grze była jednak skuteczność, którą wyraźnie odstawali od swojego rywala zza północnej granicy. Raptors z Pascalem Siakamem na czele (17 punktów i 6 zbiórek do przerwy) byli bardziej konsekwentni w ofensywie, choć zdołali to udokumentować dopiero w ostatnich minutach drugiej odsłony, kiedy to odskoczyli na 11 „oczek” (52:43).
- Po powrocie na parkiet Cavs cały czas nie mogli odnaleźć swojego rytmu. Ich grze brakowało płynności, a przede wszystkim skuteczności (7/38 [18,4%] za trzy w całym meczu). Gospodarze mogli zdecydowanie lepiej wykorzystać słabą dyspozycję przyjezdnych i „zamknąć” mecz już wtedy, ale ich przewaga rosła powoli. To jednak wystarczyło, by dowieźć ostatecznie zwycięstwo do ostatniej syreny.
- Sześciu zawodników Raptors zakończyło mecz z dwucyfrową zdobyczą punktową. Najwięcej skompletował O.G. Anunoby, autor 20 „oczek” (4/6 za trzy). Double-double w postaci 18 punktów i 11 zbiórek dołożył Pascal Siakam, który miał też 5 asyst. Rezerwowy Gary Trent Jr. dorzucił z kolei 14 punktów, a Scottie Barnes, który również zaczął mecz z ławki, 11.
- Po stronie Cavaliers żaden z zawodników nie zdobył 20 punktów. Najwięcej skompletowali Evan Mobley (18 punktów, 15 zbiórek) oraz Darius Garland (18 punktów, 10 asyst), którzy zakończyli mecz z podwójną zdobyczą. Rozczarowali m.in. Donovan Mitchell (8 punktów, 3/11 z gry), Isaac Okoro (2 punkty, 1/11 z gry) czy Cedi Osman (9 punktów, 4/12 z gry).
New Orleans Pelicans – Oklahoma City Thunder 105:101
- Faworyzowani New Orleans Pelicans musieli się namęczyć, żeby pokonać dużo niżej notowanych Oklahoma City Thunder. Przechodzące przebudowę „Grzmoty” udowodniły w tym sezonie już kilkukrotnie, że są w stanie postawić się najlepszym. Wiele zależy jednak od postawy Shaia Gilgeousa-Alexandra, który minionej nocy miał sporo problemów z odnalezieniem drogi do kosza.
- Pomimo tego, że Pels przed większość spotkania utrzymywali się na prowadzeniu, a lider OKC nie prezentował się tak, jak zdążył nas do tego przyzwyczaić, w końcówce wynik utrzymywał się w granicach remisu i zrobiło się gorąco.
- Trójka Jeremiaha Robinsona-Earla na 53 sekundy przed końcem wyprowadziła Thunder na jednopunktowe prowadzenie. W odpowiedzi akcję 2+1 wykończył Zion Williamson, po czym błąd kosztujący OKC posiadanie popełnił Shai. W kolejnym ataku Zion nie wykorzystał trójki, która mogła „zamknąć” mecz, ale w kluczowym momencie kolejny raz zawiódł Gilgeous-Alexander, który na 2,3 sekundy przed syreną popełnił faul w ataku, co przekreśliło szansę jego zespołu na zwycięstwo.
- Zion Williamson był jednym z liderów Pelicans i w końcowym rozrachunku zdobył 23 punkty, 8 zbiórek i 8 asyst, do czego dołożył też 3 bloki. Skrzydłowy miał również najlepszy wskaźnik +/- na parkiecie (+19). Dobrze wypadł też Trey Murphy III (20 punktów, 6 zbiórek). Jose Alvarado dorzucił 15 punktów, a Herbert Jones 12.
- Pomimo problemów ze skutecznością Shai Gilgeous-Alexander zaliczył kolejny imponujący występ, który zwieńczył 31 punktami, 6 zbiórkami i 4 asystami (7/21 z gry, 1/6 za trzy). Wspierali go przede wszystkim Luguentz Dort (14 punktów, 5 asyst) czy Jeremiah Robinson-Earl, autor double-double w postaci 10 „oczek” i 13 zbiórek.
Denver Nuggets – Houston Rockets 129:113
- Dla faworyzowanych Denver Nuggets mecz z Houston Rockets nie był łatwą przeprawą. Choć gospodarze zdołali zdobyć w pierwszej kwarcie aż 42 punkty, to ich nieszczelna defensywa pozwoliła Rakietom odpowiedzieć 39 „oczkami”. W drugiej kwarcie role się odwróciły i to przyjezdni byli nieznacznie lepszym zespołem.
- Dwoił się i troił duet Nikola Jokić – Jamal Murray. Środkowy jeszcze przed przerwą otarł się o double-double (16 punktów, 8 zbiórek), podczas gdy rozgrywający trafił 9 z 11 rzutów z gry i wspólnie z Serbem napędzał ofensywę swojego zespołu. W drugiej połowie Nuggets byli już innym zespołem, a trzecia odsłona zwyciężona 36:23 (zakończona serią 8:0) pozwoliła na wypracowanie sobie bezpiecznej przewagi (106:91). Czwarta kwarta to przez długi czas pokaz ofensywnej niemocy z obu stron, który nie odmienił losów spotkania.
- Kolejny świetny występ ma na swoim koncie Nikola Jokić (32 punkty, 12 zbiórek, 8 asyst). Niemal w równie imponujący sposób zaprezentował się Jamal Murray (31 punktów, 5 asyst, 4/8 za trzy). Ekipę wspierającą stanowili przede wszystkim Zeke Nnaji (15 pkt), DeAndre Jordan (8 punktów, 10 zbiórek) oraz Ish Smith (10 punktów, 8 asyst).
- Po stronie Rockets trzon stanowili głównie Alperen Sengun (18 punktów, 7 zbiórek), Jalen Green (17 punktów, 7 zbiórek), Kenyon Martin Jr. (15 punktów, 6 zbiórek) oraz Kevin Porter Jr. (12 punktów, 6 asyst).
Utah Jazz – Chicago Bulls 107:114
- Pierwsza połowa pojedynku z historycznymi walorami należała z pewnościa do Lauriego Markkanena. Fin znów dał o sobie znać i przed przerwą zdołał skompletować 24 punkty. Odpowiedzieć próbował duet Zach LaVine – Nikola Vucević, który zdobył łącznie 25 „oczek”, ale to Jazzmani schodzili na przerwę ze skromną zaliczką (60:53). Sporo w tym własnej winy zawodników Chicago Bulls, którzy w dwóch pierwszych „ćwiartkach” trafili tylko 3 z 10 prób za trzy, a ich skuteczność z gry była o niemal 10 punktów procentowych gorsza od tej Utah Jazz. Trzecia kwarta należała jednak do Byków. Przebudził się DeMar DeRozan, który napędzał ataki swojego zespołu w drugiej połowie i był kluczowym elementem układanki Billy’ego Donovana. Ekipa z Wietrznego Miasta zaliczyła serię 24:9, która pozwoliła nie tylko odrobić straty, ale i objąć prowadzenie (77:85).
- Jazzmani próbowali wrócić do gry i wiele wskazywało na to, że może im się to udać. W kluczowym momencie zabrakło im jednak skuteczności, a gdy na 1:27 Collin Sexton trafił dwa rzuty osobiste, które zmniejszyły stratę Utah do sześciu „oczek”, trójką natychmiast odpowiedział Coby White, co w dużej mierze przesądziło o losach spotkania.
- Kluczem do zwycięstwa Chicago była postawa DeMara DeRozana, autora 26 punktów i 6 asyst. Swoje dołożył Zach LaVine, który skompletował 20 punktów, 6 zbiórek i 5 asyst. Double-double w postaci 16 „oczek” i 10 zebranych piłek dołożył Nikola Vucević. Wchodzący z ławki Coby White trafił 3 z 5 prób zza łuku i zaaplikował rywalom 15 „oczek”.
- Po stronie Jazz dobrze wyglądał Lauri Markkanen, który po przerwie zwolnił jednak tempo i finalnie skompletował 32 punkty i 9 zbiórek (7/11 za trzy). Wspierał go aktywny Kelly Olynyk, autor 23 punktów. Collin Sexton dołożył 17 punktów.
Sacramento Kings – Phoenix Suns 117:122
- Pod nieobecność Chrisa Paula Devin Booker dwoił się i troił, żeby minionej nocy zapewnić Phoenix Suns zwycięstwo. Niewiele brakowało, a jego wysiłki nie przyniósłby upragnionego efektu. Ekipa z Arizony musiała się napracować, by po zaciętej końcówce wywalczyć zwycięstwo z Sacramento Kings.
- W końcówce Booker otrzymał jednak odpowiednie wsparcie od swoich partnerów. Najpierw dwie trójki z rzędu trafił Damion Lee. Chwilę później na punkty Kevina Huertera i Domantasa Sabonisa odpowiedzieli Mikal Bridges i Deandre Ayton (dwie asysty Bookera), dzięki czemu Suns prowadzili pięcioma punktami (110:115), a gospodarze poprosili o przerwę na żądanie.
- Początkowo nie zmieniło to obrazu gry. Kolejne ciosy od Bookera i Bridgesa dały Phoenix 10 „oczek” przewagi. Sprawy w swoje ręce wziął jednak Malik Monk, który najpierw trafił trójkę, potem dorzucił dwa celne rzuty wolne, a po kolejnym trafieniu Huertera Kings przegrywali już tylko 117:120. W kluczowym momencie po pudle Bridgesa na 11,9 sekundy przed końcem Lee popisał się ofensywną zbiórką, po czym faulowany był Booker. Lider Suns trafił dwa rzuty osobiste, które zamknęły mecz.
- Lider Phoenix zdobył ostatecznie 44 punkty, 8 zbiórek, 4 asysty i aż 6 przechwytów (17/28 z gry, 1/6 za trzy). Deandre Ayton dołożył double-double w postaci 17 punktów i 12 zbiórek. Mikal Bridges zdołał dorzucić 13 „oczek”, 8 zebranych piłek i 7 rozdanych asyst.
- Po stronie Kings w rolę lidera wcielił się rezerwowy Malik Monk, autor 30 punktów i 8 asyst. Spośród zawodników wyjściowej piątki najlepiej wypadli Kevin Huerter (18 pkt, 0/5 za trzy) oraz Domantas Sabonis, który otarł się o triple-double (17 punktów, 9 zbiórek, 10 asyst). Dla Sacramento jest to trzecia z rzędu porażka, która nastąpiła po serii siedmiu wygranych spotkań.
Los Angeles Lakers – Indiana Pacers 115:116
- Przed rozpoczęciem sezonu wybrany z 6. numerem draftu Bennedict Mathurin zapowiedział, że LeBron James będzie musiał udowodnić mu, że jest lepszy od niego, bo na tamten moment nie jest w stanie tego sobie wyobrazić. Ten mecz był pierwszym bezpośrednim starciem obu zawodników.
- Od pierwszych minut obie strony wymieniały się ciosami, a wynik oscylował w granicach remisu (32:29). Druga odsłona wyglądała niemal identycznie, jednak raz jeszcze z nieznacznym wskazaniem na Jeziorowców, którzy do szatni schodzili z sześciopunktową zaliczką. Dla Los Angeles Lakers świetnie do przerwy spisywał się duet James – Anthony Davis, który zdobył łącznie 32 punkty. Za wygraną nie chciał dać jednak Tyrese Haliburton (12 punktów, 6 zbiórek), a także Myles Turner, który po dwóch kwartach był bliski zdobycia double-double (8 punktów, 9 zbiórek).
- Po przerwie Jeziorowcy w dalszym ciągu nie byli w stanie zbudować sobie przewagi. Czujność zachowywali bowiem Buddy Hield czy wspomniany Haliburton, choć w pewnym momencie LAL odskoczyli na 10 „oczek” po trafieniach Jamesa, Davisa i Dennisa Schrodera (71:61). Indiana Pacers szybko odpowiedzieli, ale kilka chwil przed zamknięciem trzeciej „ćwiartki” gospodarze znów wypracowali sobie przewagę (93:79).
- Przez znaczną część ostatniej kwarty Lakers cieszyli się bezpiecznym prowadzeniem, ale sytuacja pogorszyła się w ostatnich minutach. Mathurin, Turner i Hield zniwelowali straty Pacers, a trafienie Andrew Nembhard wyprowadziło gości na prowadzenie. Jeziorowcy odpowiedzieli i po kolejnej wymianie ciosów kluczowych rzut na 20 sekund przed syreną trafił LeBron James. Bohaterem spotkania został jednak wspomniany Nembhard, który po niecelnej trójce Turnera i ofensywnej zbiórce Haliburtona trafił za trzy i zapewnił tym samym zwycięstwo Pacers.