24 grudnia Los Angeles Lakers podpisali Stanleya Jonhsona na 10-dniową umowę. Okazało się, że zawodnik, który zawiódł w Detroit, może sprawdzić się w Los Angeles. Sztab szkoleniowy ekipy z LA był pod wrażeniem skrzydłowego, zwłaszcza jego umiejętności.
Trafił do NBA z 8. wyborem w drafcie 2015 roku. Detroit Pistons widzieli w nim gracza, który będzie stanowił o sile rotacji. Mijały jednak kolejne sezony, a gra Stanleya Johnsona całkowicie stanęła w miejscu. Po okresie spędzony z Pistons występował jeszcze w New Orleans Pelicans i Toronto Raptors, ale tam również nie był w stanie zabezpieczyć swojego miejsca w rotacji. Teraz chce udowodnić, że zasłużył na kontrakt w NBA.
Los Angeles Lakers podpisali go w wigilię korzystając z wyjątku hardship. 10-dniowy kontrakt gwarantował Johnsonowi szansę i ten ją wykorzystał, bo sztab szkoleniowy był pod wrażeniem jego pracy, zwłaszcza w defensywie. W przegranym świątecznym meczu z Brooklyn Nets dobrze krył Jamesa Hardena i pomógł drużynie wrócić z 23-punktowej straty. Lakers brakowało sprawnego defensora na pozycję skrzydłowego, a właśnie to Johnson może im zapewnić.
Jego pierwszy 10-dniowy kontrakt dobiegł końca. To oznacza, że Lakers mogą go albo podpisać na kolejne 10 dni, albo zagwarantować umowę do końca sezonu regularnego. Z decyzją muszą się jednak spieszyć, ponieważ może się zaraz okazać, że inna drużyna będzie gotowa zaoferować Johnsonowi kontrakt i szansa Lakers przepadnie. Tymczasem Johnson zaskarbił sobie już sympatię kibiców z LA i doskonale pasuje do gry small-ball.
– Nie chcę wchodzić w szczegóły tej sytuacji, ale mam nadzieję, że będziemy z niego mogli jeszcze skorzystać – mówił trener Frank Vogel, który chwalił Johnsona za jego postawę. – Wszystko rozstrzygnie się w kolejnych dniach. Decyzje podejmą Rob Pelinka i Kurt Rambis – dodał. Pierwszy jest generalnym menedżerem ekipy z LA, a drugi jego asystentem. Czekamy zatem na konkretną decyzję zarządu ekipy z Miasta Aniołów.