Kolejna noc z NBA za nami. Emocji nie brakowało przede wszystkim w Milwaukee, gdzie o zwycięstwie przesądziła dogrywka, do której doprowadził De’Aaron Fox. Jego Sacramento Kings musieli ostatecznie uznać jednak wyższość Bucks. Bohaterem meczu został bowiem Damian Lillard, który zapewnił Bucks zwycięstwo trafieniem za trzy na równi z końcową syreną. Ciekawie było też w Minneapolis, gdzie Minnesota Timberwolves pokonali rozpędzonych w ostatnich tygodniach Los Angeles Clippers. Problemów z ograniem niżej notowanych Charlotte Hornets nie mieli Miami Heat. Swoje mecze wygrali również Denver Nuggets i Phoenix Suns.
Denver Nuggets – Indiana Pacers 117:109
- Obie strony weszły w mecz ze świetną skutecznością. W pierwszej kwarcie nie mylił się Aaron Gordon (4/4), który mógł liczyć również na wsparcie swoich partnerów (Nikola Jokić: 3/4, Jamal Murray: 2/4), ale po drugiej stronie parkietu równie wysoki poziom w ofensywie utrzymywali m.in. Jalen Smith (3/4), Buddy Hield (2/2) czy Obi Toppin (2/2). Żadna z ekip nie była w stanie przejąć wówczas inicjatywy (28:28).
- W drugiej odsłonie gospodarze byli już widocznie skuteczniejsi, co przełożyło się na skromne prowadzenie (52:45). Zza łuku „sypał” Michael Porter Jr., a nie do zatrzymania był Murray. Trafienia Bruce’a Browna i Isaiaha Jacksona tuż przed przerwą pozwoliły jednak Indiana Pacers w porę zbliżyć się z wynikiem (60:57).
- Po powrocie na parkiet Pacers zaskoczyli rywala, a ich seria punktowa 9:2 pozwoliła im odzyskać prowadzenie (62:66). Taka kolej rzeczy nie trwała jednak długo i po chwili podopieczni Ricka Carlisle’a raz jeszcze musieli gonić wynik (89:84).
- Zawodnicy Pacers do samego końca walczyli o wyrównaną końcówkę, by stworzyć sobie tym samym szansę na wyszarpanie zwycięstwa z rąk Nuggets. Gospodarze mieli jednak odpowiedź na każde z tego typu podejść. Po trafieniu Bruce’a Browna zza łuku trafił Michael Porter Jr. (107:97). Na sześć kolejnych punktów Andrew Nembharda pięcioma odpowiedział Jokić (112:103). Zespół z Indianapolis nie był już w stanie zbliżyć się i zagrozić Denver.
- Aż trzech zawodników Denver Nuggets zdobyło tej nocy dokładnie 25 punktów. Byli to Nikola Jokić (do tego 12 zbiórek, 9 asyst, 7 strat; 12/13 z gry), Jamal Murray (8 asyst) oraz Michael Porter Jr. (8 zbiórek, 5 asyst). Double-double w postaci 20 „oczek” i 10 zebranych piłek odnotował z kolei Aaron Gordon.
- Nieco inaczej wyglądała sytuacja Pacers. Żaden z zawodników Indiany nie przekroczył tej nocy bariery 20 „oczek”. Najlepiej pod tym względem wypadł Bruce Brown, autor podwójnej zdobyczy w postaci 18 punktów i 10 zbiórek. Buddy Hield dorzucił 16 punktów, choć nie mógł wstrzelić się zza łuku (2/9) podobnie jak cały zespół Pacers (8/29; 27,6%).
Miami Heat – Charlotte Hornets 104:87
- Od początku spotkania przewaga Miami Heat widoczna była gołym okiem. Powrót LaMelo Balla po kontuzji nie wpłynął znacząco na grę Charlotte Hornets, którzy wciąż prezentują się wyjątkowo kiepsko. W pierwszej kwarcie niemal cały zespół Szerszeni prezentował się fatalnie. Tercet Ball – Terry Rozier – Nick Richards trafił zaledwie 2 z 14 rzutów z gry. Gospodarze również nie błyszczli, ale zdołali objąć dwucyfrowe prowadzenie (26:16).
- Przewaga Miami zaczęła pogłębiać się w drugiej odsłonie. Tym razem sami Ball i Rozier byli 2/15 z gry, co w połączeniu z dobrą dyspozycją Duncana Robinsona i Tylera Herro otworzyło Heat furtkę do, bądź co bądź, przesądzenia o losach spotkania (52:31).
- Szerszenie przebudziły się dopiero w trzeciej kwarcie i choć zdołały zaaplikować rywalom aż 30 „oczek”, to rękę na pulsie trzymał między innymi Herro, który w pojedynkę zdobył wówczas 12 punktów (77:61). Heat już do samego końca utrzymywali bezpieczny dystans i nie pozwolili sobie na wpadkę.
- Świetny mecz pod nieobecność m.in. Jimmy’ego Butlera czy Kevina Love rozegrał Bam Adebayo, autor 24 punktów, 10 zbiórek i siedmiu asyst. Wspominany Tyler Herro dołożył 21 „oczek”, siedem zbiórek i cztery asysty.
- Po stronie Hornets odpowiedzialność za zdobywanie punktów spadła przede wszystkim na Terry’ego Roziera (26 punktów, 7 asyst, 5 zbióek; 8/23 z gry), LaMelo Balla (21 punktów, 10 zbiórek, 5 asyst; 9/24 z gry) oraz Milesa Bridgesa (20 punktów, 7 zbiórek). Mimo to Szerszenie odnotowały piątą z rzędu porażkę i zajmują obecnie 13. miejsce w tabeli Konferencji Wschodniej z bilansem 8-29.
Milwaukee Bucks – Sacramento Kings 143:142 (po dogrywce)
- Był to najprawdopodobniej najciekawszy mecz minionej nocy. Od samego początku ofensywy obu stron funkcjonowały na najwyższym poziomie i choć Milwaukee Bucks — głównie za sprawą Bobby’ego Portisa i Brooka Lopeza — byli skuteczniejsi w finalizacji swoich ataków (66,7% z gry i 62,5% zza łuku), to jednak Sacramento Kings zamknęli pierwszą odsłonę na prowadzeniu (32:37).
- W drugiej odsłonie z przytupem odpowiedział jednak Giannis Antetokounmpo, który zaczął w końcu trafiać i wykorzystał kilka momentów słabości przyjezdnych. Kluczowy był również wkład Malika Beasley’ego, którego celne rzuty osobiste doprowadziły do remisu (54:54). Wynik przez kilka minut oscylował w granicach remisu, ale to właśnie trafienia tego duetu dały Kozłom prowadzenie do przerwy (68:66).
- Trzecia odsłona stała pod znakiem regularnej wymiany ciosów, po czym weszliśmy w kluczowy etap pojedynku. Na 2:46 przed końcem trafienie Damiana Lillarda podwyższyło prowadzenie Bucks do siedmiu „oczek” (123:116). Kings byli jednak skuteczniejsi po obu stronach parkietu i chwilę później za sprawą ataku De’Aarona Foxa było już tylko 125:122. W kolejnej akcji spudłował Giannis, po czym na linii rzutów wolnych stanął Malik Monk, który się nie pomylił (125:124).
- Po dwóch przerwach na żądanie Kozłów z linii dwukrotnie trafił Giannis. Tym samym odpowiedział Fox, po czym do kolejnych rzutów osobistych podszedł Antetokounmpo. Grek wykorzystał jednak tylko jedną próbę (128:126). Piłka trafiła w ręce Foxa, który tuż przed końcową syreną doprowadził do remisu.
- O końcowym rezultacie miała rozstrzygnąć zatem dogrywka, w którą lepiej weszli goście. Punkty Foxa i Monka dały im sześciopunktową zaliczkę, ale po trójkach Lillarda i Pata Connaughtona znów mieliśmy remis. Po raz kolejny kluczowe okazały się ostatnie sekundy. Najpierw Bucks wykorzystali dwa niecelne osobiste Monka, po których kluczowym trafieniem zza łuku popisał się Brook Lopez (140:141).
- Na linii stanął następnie Fox, który również nie był w pełni skuteczny i wykorzystał tylko jedną próbę. Taki rozwój zdarzeń sprawił, że potencjalna trójka dałaby Bucks zwycięstwo. Piłka musiała trafić zatem w ręce Damiana Lillarda, który stanął na wysokości zdania. Rozgrywający wyprowadził akcję i zakończył ją rzutem z około 9,5 metra, który dał Kozłom zwycięstwo na równi z ostatnią syreną.
- Damian Lillard został tej nocy piątym zawodnikiem w historii NBA z dorobkiem 2500 trafień za trzy. Przed nim plasują się jedynie Stephen Curry, Ray Allen, James Harden oraz Reggie Miller. Rozgrywający był tej nocy kluczowym elementem układanki Adriana Griffina, zdobywając ostatecznie 29 punktów i osiem asyst.
- Triple-double w postaci 27 punktów, 10 zbiórek i 10 asyst popisał się Giannis Antetokounmpo. Malik Beasley dorzucił 23 „oczka”, z kolei wchodzący z ławki rezerwowych Bobby Portis odnotował podwójną zdobycz (22 punkty, 10 zbiórek).
- Ofensywę Kings napędzali tej nocy przede wszystkim De’Aaron Fox (32 punkty, 5 asyst), Kevin Huerter (26 punktów, 10 zbiórek) oraz rezerwowy Malik Monk (28 punktów, 7 zbiórek, 7 asyst).
Minnesota Timberwolves – Los Angeles Clippers 109:105
- Bezpośredni pojedynek dwóch czołowych zespołów Konferencji Zachodniej przypominał nieco jazdę rollercoasterem. Początek meczu należał do Minnesota Timberwolves, którzy głównie za sprawą Anthony’ego Edwards i Karla-Anthony’ego Townsa zbudowali dwucyfrową przewagę (29:19).
- Los Angeles Clippers odpowiedzieli jednak w drugiej kwarcie, a świetnie dysponowany był wówczas Norman Powell. Cenne trafienia zza łuku dołożył również Kawhi Leonard i przyjezdnym udało się zniwelować straty, choć do szatni z nieznaczną przewagą schodziły Leśne Wilki (46:45). Clippers mogli do przerwy prowadzić i to różnicą co najmniej kilku punktów, ale skutecznością nie grzeszyli wówczas Paul George (1/6) i James Harden (1/4).
- Trzecia część znów należała do Timberwolves. Choć George i Leonard próbowali ciągnąć LAC na swoich barkach, to nie byli oni w stanie znaleźć odpowiedzi na szalejącego Anthony’ego Edwardsa, który zdobył wówczas 20 punktów, czyli niemal tyle, co cały zespół z Miasta Aniołow (23). Minnesota zamknęła tę część z 13-punktową zaliczką (81:68).
- W ostatniej „ćwiartce” po raz kolejny do głosu doszli Clippers. Podopieczni Tyronna Lue rozpoczęli pogoń za wynikiem, za którą odpowiadali przede wszystkim Powell i Russell Westbrook (razem 23 punkty w 4Q). Na 1:10 udało im się zbliżyć się na trzy „oczka”, ale następnie cztery kolejne rzuty osobiste wykorzystał Rudy Gobert (107:100). Kiedy zza łuku trafił Westbrook, z linii nie pomylił się Edwards. Rozgrywający Clippers dołożył kolejne dwa punkty, a gospodarze stracili nawet potem piłkę, ale LAC nie byli już w stanie tego wykorzystać.
- Za zwycięstwem Timberwolves stoi przede wszystkim Anthony Edwards, autor 33 punktów, dziewięciu zbiórek i sześciu asyst. Rudy Gobert dołożył efektowne double-double w postaci 15 punktów i 18 zebranych piłek. Karl-Anthony Towns odnotował 17 „oczek”, a Jaden McDaniels 14.
- Po stronie Clippers najlepiej wyglądali przede wszystkim Kawhi Leonard (26 punktów, 9 zbiórek) i Norman Powell (24 punkty), a Russell Westbrook popisał się podwójną zdobyczą (12 punktów, 13 asyst). Zawiedli Paul George (16 punktów; 5/19 z gry, 4/13 za trzy) oraz James Harden (14 punktów; 4/14 z gry).
Portland Trail Blazers – Phoenix Suns 116:127
- Zdecydowanie niżej notowani Portland Trail Blazers dobrze weszli w mecz przeciwko faworyzowanym Phoenix Suns. W pierwszych minutach świetnie dysponowani byli Duop Reath oraz Anfernee Simons, choć po drugiej stronie regularnie odpowiadał Bradley Beal. Swoje — pomimo gorszej skuteczności — dokładał też Scoot Henderson, dzięki czemu gospodarze byli w stanie odskoczyć nieco z wynikiem (30:23).
- Zanim jednak pierwsza kwarta dobiegła końca, Słońca wrzuciły wyższy bieg i choć Kevin Durant miał wówczas problemy ze skutecznością (1/5), to na wysokości zadania stanął m.in. Devin Booker. Phoenix zbliżyli się z wynikiem, by w drugiej odsłonie odzyskać prowadzenie i rozpocząć budowę swojej przewagi. Przebudził się Durant, a punktować zaczął też Grayson Allen (61:71).
- Suns nie byli w stanie przejąć pełnej kontroli nad spotkaniem. Ich próby ucieczki z wynikiem i całkowitej dominacji kończyły się niepowodzeniem, choć trzecią kwartę zamknęli z przewagą 14 „oczek” (92:106). W czwartej kwarcie Blazers byli w stanie zbliżyć się nawet na cztery punkty (109:113), ale seria trafień Duranta, Beala i Nurkicia przesądziła o losach spotkania.
- Pomimo problemów ze skutecznością za trzy (1/6) Devin Booker zdobył tej nocy 34 punkty, siedem asyst i sześć zbiórek. Kevin Durant dołożył 21 „oczek” i sześć asyst, a Bradley Beal do 23 punktów dorzucił pięć asyst. Double-double popisał się z kolei Jusuf Nurkic, autor 14 punktów i 13 zebranych piłek.
- Dobry występ zaliczył Scoot Henderson, który ukończył zawody z dorobkiem 33 punktów, dziewięciu asyst, siedmiu zbiórek i trzech przechwytów. Wciąż musi jednak popracować nad skutecznością (11/31). Anfernee Simons dołożył 28 punktów, pięć zbiórek i pięć asyst.