Minionej nocy na parkiety wybiegło aż 20 zespołów. W jednym z najciekawszych pojedynków Philadlephia 76ers ograli Cleveland Cavaliers, choć mało brakowało, a wypuściliby zwycięstwo z rąk w ostatnich sekundach. Efektowny występ zaliczył Victor Wembanyama, który odnotował triple-double z 10 blokami na koncie, a jego San Antonio Spurs zdeklasowali Toronto Raptors. Dobry występ zaliczył również Jeremy Sochan. Emocji zabrakło natomiast w Milwaukee, gdzie Bucks bez większych problemów poradzili sobie z Denver Nuggets. Dużo ciekawiej było m.in. w Houston, gdzie Rockets o zwycięstwo z New York Knicks musieli walczyć do ostatniej syreny. Zadecydował błąd Jalena Brunsona, dzięki któremu Rakiety zdołały uniknąć dogrywki. W meczu na szczycie Zachodu Minnesota Timberwolves pokonali Los Angeles Clippers w meczu, którego stawką był fotel lidera konferencji.
Charlotte Hornets – Indiana Pacers 111:102
- W mecz lepiej weszli zawodnicy Indiana Pacers, a to głównie zasługa prezentującego wyśmienitą formę Mylesa Turnera. Środkowy był przez długi czas ostoją zespołu, a kiedy opuścił parkiet Charlotte Hornets zaliczyli serię puntową 9:0 i odrobili wszelkie straty wypracowane przez pierwszy garnitur przyjezdnych (23:21).
- Druga odsłona stała pod znakiem wymiany ciosów. Obie strony miały wyraźne problemy z odnalezieniem rytmu strzeleckiego z dystansu (3/13 Pacers, 7/21 Hornets), a ich egzekucja ofensywna pozostawiała wiele do życzenia. Wyróżniał się jednak m.in. Grant Williams, dla którego był to dopiero drugi mecz w barwach Szerszeni po transferze z Dallas Mavericks. Jego punkty przyczyniły się do wyniku stale oscylującego w granicach remisu (48:49).
- Wyrównana trzecia kwarta sprawiła, że o losach pojedynku miała przesądzić ostatnia część gry. W lepszej sytuacji do końcówki podeszły Szerszenie, które po trafieniu Pascala Siakama na 2:29 przed syreną wciąż prowadziły różnicą sześciu „oczek” (103:97). Po wymianie ciosów i punktach Tyrese’a Haliburtona przewaga ta zmalała nawet do pięciu punktów, ale na wysokości zadania stanęli Vasilije Micic i Grant Williams, przez co Hornets znów odskoczyli (109:100).
- Pacers mieli jeszcze kilkadziesiąt sekund na odpowiedź. Szybkie punkty zdobył Aaron Nesmith, ale raz jeszcze zimną krew na linii rzutów wolnych zachował Williams, który chwilę później zablokował próbę Haliburtona, co przesądziło o losach spotkania.
- Aż siedmiu zawodników Hornets zakończyło mecz z dwucyfrowym dorobkiem punktowym. Najlepiej pod tym względem wypadli Grant Williams (21 „oczek”, 4 zbiórki), autor double-double Miles Bridges (20 punktów, 10 zbiórek, 7 asyst, 3 przechwyty) i Seth Curry (18 punktów).
- Po stronie Pacers wyróżniali się przede wszystkim Myles Turner (22 punkty, 5 zbiórek), Aaron Nesmith (21 pkt) i Pascal Siakam (18 punktów, 5 zbiórek, 5 asysty). Pomimo double-double w postaci 13 punktów i 12 asyst nieco więcej oczekiwano od Tyrese’a Haliburtona.
Cleveland Cavaliers – Philadelphia 76ers 121:123
- Pojedynek zespołów, które w ostatnim czasie musiały radzić sobie z mocno okrojonych zestawieniach. Philadelphia 76ers na kilka tygodni stracili niedawno Joela Embiida, który zmierzał po drugą z rzędu nagrodę dla MVP sezonu zasadniczego. Cleveland Cavaliers przez dłuższy czas nie mogli z kolei korzystać z usług Evana Mobleya i Dariusa Garlanda, jednak obaj wrócili już do pełnej sprawności.
- Wspomniany duet zawodników Cavs od początku wspierał świetnie dysponowanych Donovana Mitchella i Jarretta Allena, dzięki czemu gospodarze przez dłuższy czas utrzymywali się na skromnym prowadzeniu, jednak nie byli w stanie wypracować sobie widocznej przewagi (28:25). Po drugiej stronie parkietu swój zespół napędzali bowiem Tyrese Maxey i Buddy Hield.
- Ekipa z Filadelfii nie tylko odzyskała prowadzenie, ale po serii trafień Cama Payne’a, KJ Martina oraz Mo Bamby wypracowali sobie nawet 9-punktową przewagę. Trzon Cleveland w porę się jednak przebudził, przez co zaliczka Sixers do przerwy stopniała do czterech „oczek” (62:66).
- Po powrocie na parkiet po przerwie za zdobywanie punktów wziął się również Kelly Oubre Jr., jednak nie do zatrzymania w dalszym ciągu był Mitchell. Przyjezdni nie byli w stanie utrzymać skromnej przewagi i wynik stale oscylował w granicach remisu.
- Kluczowa dla losów spotkania okazała się seria punktowa na ok. pięć minut przed końcową syreną, kiedy to po dziewięciu z rzędu punktach Buddy’ego Hielda przewaga Sixers wzrosła do dziewięciu „oczek” (104:113). Wydawało się, że podopieczni Nicka Nurse’a dowiozą tę przewagę do ostatniej syreny.
- W kluczowym momencie Sixers zaczęli popełniać jednak błędy. Z parkietu po szóstym przewinieniu wyleciał Hield, z kolei Cavaliers zaliczyli serię 9:0 zakończoną trójką Mitchella po dwóch z rzędu ofensywnych zbiórkach i momentalnie zbliżyli się z wynikiem (119:120). Na 10 sekund przed końcem dwa celne osobiste zaliczył Ricky Council IV, jednak tym samym odpowiedział Mitchell.
- Kiedy na linii (przy 6,2s na zegarze) stanął jednak Tyrese Maxey, to wykorzystał tylko jedną próbę i dał tym samym doskonałą okazję Cavaliers (121:123). Odpowiedzialność wziął na siebie Donovan Mitchell, ale jego atak na kosz został zablokowany przez Paula Reeda. Piłka trafiła jednak w ręce Dariusa Garlanda, który rzutem za trzy mógł zapewnić Cleveland zwycięstwo, ale spudłował na równi z końcową syreną.
- Kluczem do zwycięstwa Sixers była tej nocy postawa tercetu Buddy Hield (24 punkty, 8 asyst; 5/8 za trzy) – Tyrese Maxey (22 punkty, 9 asyst) – Kelly Oubre Jr. (24 punkty; 10/14 z gry). Wsparcie podkoszowe zapewnili Paul Reed (13 punktów, 8 zbiórek) oraz KJ Martin (10 punktów, 8 zbiórek).
- – Wiem, że w wyrównanym meczu jak ten musisz wykorzystywać mocne strony i grać razem. Wszystkie transfery wydarzyły się bardzo szybko, ale jesteśmy razem, a trener Nick [Nurse] wykonuje świetną pracę, wykorzystując nasze mocne strony. Bawimy się grą. Nie gramy samolubnie – komentował mecz Buddy Hield, nowy nabytek Sixers.
- Świetne zawody rozegrał Donovan Mitchell, który zaaplikował rywalom 36 „oczek”, dokładając do tego sześć asyst i trzy przechwyty. Double-double odnotowali z kolei Jarret Allen (21 punktów, 10 zbiórek) oraz Evan Mobley (14 punktów, 10 zbiórek). Bliski podwójnej zdobyczy był natomiast Darius Garland (21 punktów, 9 asyst). Dla Cleveland jest to pierwsza porażka po serii dziewięciu kolejnych zwycięstw.
Atlanta Hawks – Chicago Bulls 126:136
- Od początku spotkania ogromne problemy ze skutecznością miał Trae Young, który do przerwy trafił zaledwie jeden z ośmiu rzutów z gry (1/6 za trzy). Nie był to również najlepszy początek w wykonaniu Dejounte Murraya, jednak Chicago Bulls nie byli w stanie wykorzystać kiepskiej dyspozycji gwiazd rywala.
- Na wysokości zadania stanęli zmiennicy. De’Andre Hunter i Bogdan Bogdanovic napędzali ofensywę Jastrzębi, zdobywając do przerwy łącznie 26 punktów. Po stronie Byków sytuację próbowali ratować przede wszystkim DeMar DeRozan i Ayo Dosunmu. Goście przez niemal cały czas musieli gonić wynik (55:43), ale w ostatnich minutach drugiej „ćwiartki” zdołali nie tylko zniwelować straty, ale i objąć prowadzenie (59:60).
- Po przerwie Bulls prezentowali się wyśmienicie i tym razem zdołali wykorzystać niemoc m.in. Younga. Byki zdobyły kolejno 37 oraz 39 punktów i choć ich defensywa nie była w stanie w pełni zatrzymać Jastrzębi, to wypracowana przez nich przewaga wystarczyła, by uniknąć nerowej końcówki i odnieść trzecie zwycięstwo w czterech ostatnich występach.
- Świetny występ zaliczyli DeMar DeRozan (29 punktów, 5 asyst) oraz Ayo Dosunmu (29 punktów, 7 asyst). Double-double popisał się Nikola Vucević, autor 24 „oczek” i 11 zbiórek. Kluczowy był również wpływ Coby’ego White’a, który po nieco gorszym początku zdołał w końcowym rozrachunku odnotować 20 punktów i siedem asyst.
- Najskuteczniej w ofensywie po stronie Atlanta Hawks prezentowali się Bogdan Bogdanović (28 punktów, 4 asysty) oraz De’Andre Hunter (23 punkty, 6 zbiórek). Poniżej oczekiwań zagrał Trae Young, który pomimo podwójnej zdobyczy w postaci 19 punktów i 14 asyst kompletnie nie mógł się wstrzelić (3/14 z gry; 2/10 za trzy).
Toronto Raptors – San Antonio Spurs 99:122
- San Antonio Spurs postawili się nieco wyżej notowanemu rywalowi, a od początku spotkania dobrze dysponowany był Jeremy Sochan. W pierwszej kwarcie Reprezentant Polski zdobył osiem punktów na perfekcyjnej skuteczności z gry (4/4), a podopieczni Gregga Popovicha stale utrzymywali się na prowadzeniu (28:34).
- Kluczowy dla losów spotkania był początek drugiej odsłony, którą „Ostrogi” rozpoczęły od serii punktowej 15:5. Świetnie dysponowani byli wówczas m.in. Victor Wembanyama czy Keldon Johnson, a przewaga Spurs wzrosła do 15 „oczek” (33:49). Ofensywną niemoc gospodarzy próbował przerwać Jacob Poeltl, który wziął się za zdobywanie punktów. Na wysokości zadania stanął wówczas Devin Vassell, który w drugiej odsłonie zaaplikował rywalom 13 punktów i walnie przyczynił się do 17-punktowego prowadzenia Spurs do przerwy (50:67).
- Zespół z San Antonio prezentował się tej nocy wyśmienicie po obu stronach parkietu. Toronto Raptors nie byli w stanie zatrzymać ofensywy rywala, podczas gdy sami mieli sporo problemów ze skutecznością z gry (39,8%) i za trzy (25,8%). Po przerwie kolejne punkty dołożył Jeremy Sochan, który zakończył mecz z dorobkiem 16 „oczek”, sześciu zbiórek, jednego przechwytu i dwóch bloków (7/12 z gry, 0/2 za trzy, 2/2 z linii). Spurs powiększyli już i tak komfortowe prowadzenie i bez żadnego problemu dowieźli je do ostatniej syreny.
- Przez większość czasu Jeremy Sochan był w defensywie odpowiedzialny za Scottie’ego Barnesa. Reprezentant Polski po raz kolejny pokazał się z dobrej strony po bronionej stronie parkietu. Skrzydłowy Raptors trafił tej nocy jedynie trzy z 15 rzutów z gry, popełniając również pięć strat.
- – Jestem dumny z jego dzisiejszego występu. Podjął się wyzwania, bo Scottie Barnes to kawał świetnego zawodnika. Przez cały mecz wykonywał jednak świetną pracę. Jeremy jest do tego zdolny – komentował występ Polaka Gregg Popovich.
- Ozdobą pojedynku był bez wątpienia występ Victora Wembanyamy, który minionej nocy zaliczył swoje drugie triple-double w karierze, ale pierwsze z wykorzystaniem bloków. Francuz zdobył bowiem 27 punktów, 14 zbiórek i zablokował aż 10 rzutów, do czego dołożył jeszcze pięć asyst i dwa przechwyty. Dobrze wypadł też Devin Vassell, autor 25 „oczek”.
- Po stronie Raptors najlepszym punktującym był tej nocy Gradey Dick, zdobywca 18 punktów. Kiepsko wypadli Immanuel Quickley (7 punktów; 2/12 z gry) i Scottie Barnes (7 punktów, 9 asyst, 9 zbiórek; 3/15 z gry).
Houston Rockets – New York Knicks 105:103
- Po dobrym początku gry w wykonaniu New York Knicks, którzy po trzech trójkach Donte DiVincenzo szybko odskoczyli z wynikiem (8:16) do głosu doszli gospodarze. Houston Rockets w przeciwieństwie do swojego rywala nie mieli problemów ze skutecznością za trzy i z linii rzutów wolnych, co pozwoliło im na przejęcie inicjatywy.
- Jeszcze przed przerwą dwucyfrowe dorobki punktowe mieli na swoim koncie Alperen Sengun, Dillon Brooks, Jalen Green oraz Jabari Smith Jr. Goście z Wielkiego Jabłka w dalszym ciągu nie mogli wstrzelić się zza łuku (5/18 do przerwy), z kolei z gry fatalnie radził sobie Jalen Brunson (2/11), co Rakiety konsekwentnie wykorzystywały, schodząc na przerwę z komfortową zaliczką (57:43).
- To, co Knicks stracili w drugiej odsłonie, zdołali niemal w pełni odrobić na początku trzeciej. Seria trafień m.in. przebudzonego Brunsona i Josha Harta pozwoliła NYK zbliżyć się na dwa „oczka” (63:61). Wynik oscylował w granicach remisu przez pewien czas, ale świetny początek czwartej kwarty w wykonaniu Rockets i dwie trójki Brooka pozwoliły im raz jeszcze odskoczyć z wynikiem (91:80). Knicks szybko wrócili jednak do gry i o wszystkim miała rozstrzygnąć końcówka.
- Choć Brunson miał na początku meczu sporo problemów w ataku, to w kluczowym momencie stanął na wysokości zdania. Na 8,3 sekundy przed końcem po indywidualnym ataku zdołał pozbyć się kryjącego go Brooksa i rzutem z półdystansu wyrównał stan meczu (103:103). W ostatnim ataku wydawało się, że defensywa Knicks wykonała świetną robotę i po upłynięciu czasu dojdzie do dogrywki. Sędziowie odgwizdali jednak faul Brunsona, który próbował zablokować desperacką próbę za trzy Aarona Holidaya. Rozgrywający wykorzystał dwie próby i zapewnił tym samym zwycięstwo Rakiet.
- Na pomeczowej konferencji prasowej Jalen Brunson został zapytany o ocenę decyzji sędziów. – Świetny gwizdek. Następne pytanie – skomentował krótko gracz Knicks.
- Dillon Brooks trafił tej nocy aż sześć trójek i miał ogromny wpływ na zwycięstwo Houston (23 punkty, 5 zbiórek). Jabari Smith Jr. zdobył 20 punktów i zebrał siedem piłek, z kolei po 18 „oczek” dołożyli Alperen Sengun i Aaron Holiday.
- Po świetnej drugiej połowie Jalen Brunson skompletował ostatecznie 27 punktów i siedem asyst (10/25 z gry). Solidnie wypadł też Donte DiVincenzo (23 punkty, 5 zbiórek), któremu momentami brakowało jednak skuteczności za trzy (5/14). Double-double w postaci 17 „oczek” i 11 zbiórek dołożył Josh Hart.
Memphis Grizzlies – New Orleans Pelicans 87:96
- Początek spotkania należał do Memphis Grizzlies, którzy pomimo braku m.in. Ja Moranta, Desmonda Bane’a, Marcusa Smarta czy Brandona Clarke’a zdołali skutecznie postawić się rywalowi (20:12). Ich zapał szybko został jednak ostudzony. New Orleans Pelicans rozpoczęli wówczas serię punktową 19:6, głównie za sprawą zmienników w osobach Jose Alvarado czy Treya Murphy’ego III, co wyprowadziło ich na prowadzenie (26:31).
- W drugiej odsłonie za zdobywanie punktów wziął się Zion Williamson, który zaliczył wówczas swoje pierwsze trafienie, ale większy wpływ na losy spotkania mieli jego partnerzy. Przewaga Pelicans stopniowo rosła (47:61), a w w trzeciej kwarcie wynosiła już nawet 22 „oczka” (62:84).
- Niedźwiedzie nie składały jednak broni i najpierw zbliżyły się z wynikiem (73:86), a w czwartej kwarcie miały doskonałą okazję by wyszarpać zwycięstwo z rąk Pelicans, którzy zdobyli wówczas zaledwie 10 punktów. Grizzlies odpowiedzieli jednak zaledwie 14 „oczkami” i sami pozbawili siebie szans na pozytywny rezultat.
- Najlepszym punktującym Pelicans był tej nocy Herbert Jones, który otarł się o double-double (17 punktów, 9 zbiórek, 5 przechwytów). Brandon Ingram zaaplikował rywalom 16 „oczek”, z kolei Zion Williamson dołożył 14 punktów.
- Jaren Jackson Jr. próbował brać odpowiedzialność za zespół na swoje barki, a w końcowym rozrachunku zdobył 22 „oczka”, sześć zbiórek i trzy asysty. Brakowało mu jednak wsparcia ze strony partnerów. Po 12 punktów dołożyli Vince Williams Jr. oraz Luke Kennard.
Milwaukee Bucks – Denver Nuggets 112:95
- Od początku spotkania nie do zatrzymania był Nikola Jokic, który napędzał ofensywę Denver Nuggets, podczas gdy jego partnerzy mieli sporo problemów ze skutecznością. Wstrzelić nie mogli się m.in. Jamal Murray czy Kentavious Caldwell-Pope, którzy rozpoczęli mecz od 0/3 z gry. Po drugiej stronie wyróżniali się Giannis Antetokounmpo i Brook Lopez, podczas gdy to Damian Lillard nie mógł odnaleźć optymalnego rytmu w ofensywie (28:23)
- Kozły rozpoczęły drugą kwartę z wysokiego „C” i w pierwszych minutach całkowicie zdominowały swojego rywala, notując serię punktową 10:1. Przerwa na żądanie Michaela Malone’a nie odmieniła znacząco obrazu gry i gospodarze w dalszym ciągu powiększali swoje prowadzenie. Oprócz Giannisa swoje dołożyli AJ Green i Bobby Portis, po czym Nuggets musieli ratować się kolejną przerwą (43:26).
- W pewnym momencie goście przegrywali już różnicą 21 punktów (54:33), jednak dzięki ofensywnemu wsparciu m.in. Murraya, Justina Holidaya czy Peytona Watsona zdołali zachować szansę na powrót w drugiej połowie (60:44). Co ciekawe, Nikola Jokic jako jedyny zawodnik Nuggets do przerwy miał na swoim koncie więcej niż pięć punktów (23).
- Po powrocie na parkiet Bucks szybko pozbawili sympatyków Denver jakiejkolwiek nadziei na pozytywny wynik. W trzeciej części Damian Lillard zdobył 14 punktów, podczas gdy Nuggets trafili tylko jeden z sześciu rzutów za trzy. Losy spotkania były już wówczas rozstrzygnięte (91:63), a kilka ostatnich minut na parkiecie spędzili zawodnicy drugoplanowi.
- Efektowne double-double w postaci 36 punktów i 18 zbiórek zaliczył Giannis Antetokounmpo, który nie potrzebował tej nocy znaczącego wsparcia od jednego z partnerów. Damian Lillard dołożył 18 „oczek”, a Bobby Portis 13.
- Nikola Jokić w 32 minuty spędzone na parkiecie zdobył 29 punktów, 12 zbiórek i osiem asyst. Aaron Gordon dołożył 14 „oczek”, a Michael Porter Jr. 11. Rozczarował Jamal Murray, który zakończył mecz z dorobkiem trzech „oczek” (1/5) i opuścił parkiet po 18 minutach z drobnym urazem. Wcześniej kontuzji nabawił się również Kentavious Caldwell-Pope, dla którego mecz zakończył się po dziewięciu minutach.
Dallas Mavericks- Washington Wizards 112:104
- Luka Doncić nie zaliczy pierwszej połowy do udanych. Słoweniec nie mógł odnaleźć swojego rytmu w ofensywie i brakowało mu skuteczności (3/10), choć jeszcze przed przerwą miał na swoim koncie double-double (13 punktów, 10 asyst). Ciężar gry na swoje barki próbował brać Kyrie Irving, ale do przerwy to niżej notowani Washington Wizards utrzymywali się na prowadzeniu (51:58).
- W trzeciej „ćwiartce” wciąż to Dallas Mavericks musieli gonić wynik (78:88), ale ostatnia część gry przebiegła już całkowicie pod ich dyktando. Luka Doncić czy Kyrie Irving nie musieli wówczas błysnąć wybitną dyspozycją, bo na wysokości zadania stanęli ich partnerzy. Cenne punkty zapewnili m.in. Jaden Hardy, P.J. Washington czy Maxi Kleber, co w połączeniu z fatalną skutecznością Czarodziei (30,4%; 0/9 za trzy) pozwoliło im nie tylko zniwelować straty, ale i w porę odskoczyć z wynikiem.
- Na dwie minuty przed końcową syreną Kyle Kuzma zmniejszył stratę Wizards do sześciu „oczek” (110:104), jednak było to wówczas ostatnie trafienie przyjezdnych tej nocy. Zawodnicy Washingtonu popełnili następnie trzy straty, które przekreśliły ich szanse na wygraną.
- Luka Doncić odnotował triple-double w postaci 26 punktów, 15 asyst i 11 zbiórek. Wspierał go Kyrie Irving, autor 26 „oczek”, siedmiu zbiórek i czterech asyst. Efektowną podwójną zdobyczą popisał się Daniel Gafford, który zakończył mecz z dorobkiem 16 punktów i 17 zebranych piłek.
- Swoją współpracę z Donciciem skomentował Gafford, który trafił do Dallas kilka dni temu. Środkowy podkreślił, że jego głównym zadaniem jest gra pick-and-roll ze Słoweńcem – Albo, mówiąc szczerze, po prostu usuwam się z drogi. Pozwólmy mu robić jego rzeczy. Będzie wiele spóźnionych podań, ale będzie też wiele świetnych podań – podsumował.
- Swój rekord sezonu ustanowił Deni Avdija, autor 25 punktów. Kyle Kuzma dołożył 23 „oczka” i osiem zbiórek, z kolei double-double zaliczył Marvin Bagley III (12 punktów, 13 zbiórek). Po raz kolejny kompletnie rozczarował Jordan Poole, autor zaledwie trzech punktów (1/12 z gry, w tym 1/6 za trzy).
Utah Jazz – Golden State Warriors 107:129
- Świetny początek meczu zaliczył Brandin Podziemski, który z dorobkiem ośmiu punktów był w pierwszej kwarcie najlepszym punktującym Golden State Warriors. Jego trafienia walnie przyczyniły się do prowadzenia Wojowników (26:34).
- W drugiej ćwiartce aktywniejsi w ofensywie byli Jordan Clarkson, Collin Sexton i Lauri Markkanen, dzięki czemu Utah Jazz zdołali wyszarpać prowadzenie z rąk przyjezdnych (46:45). Trwało to jednak krótką chwilę, bo wyższy bieg wrzucili Gary Payton II, Draymond Green i Stephen Curry. Ich trafienia pozwoliły GSW zejść na przerwę z 8-punktową zaliczką (55:63).
- Po powrocie na parkiet Wojownicy próbowali na dobre odskoczyć z wynikiem i choć udało im się powiększych prowadzenie do 15 punktów, to w porę przebudzili się John Collins i Sexton. Stroną przeważającą w dalszym ciągu byli jednak Warriors, co zdołali udokumentować w ostatniej kwarcie. Duet Stephen Curry – Klay Thompson zdobył wówczas 25 punktów, na co gospodarze nie byli już w stanie znaleźć odpowiedzi.
- Klay Thompson znów przypominał dawnego siebie i zdobył tej nocy 26 punktów oraz sześć zbiórek. Stephen Curry dołożył double-double w postaci 25 „oczek” i 10 asyst (7/16 za trzy). Bliski potrójnej zdobyczy był z kolei Draymond Green, autor 12 punktów, dziewięciu zbiórek i ośmiu asyst. Brandin Podziemski skompletował ostatecznie 10 punktów, cztery zbiórki, trzy asysty oraz jeden przechwyt.
- Po stronie Utah Jazz wyróżnili się przede wszystkim Collin Sexton (22 punkty, 6 zbiórek, 4 asysty), wchodzący z ławki rezerwowych Jordan Clarkson (22 punkty, 4 zbiórki) oraz Lauri Markkanen (19 punktów, 5 zbiórek). Jazzmani nie zaliczą jednak tej nocy do udanych.
Los Angeles Clippers – Minnesota Timberwolves 100:121
- Zwycięzca tego pojedynku zostałby samodzielnym liderem Konferencji Zachodniej. Stawka tego pojedynku była zatem ogromna. Od początku spotkania to Minnesota Timberwolves utrzymywali się na prowadzeniu, ale ich przewaga była skromna, co zapewniały trafienia m.in. Russella Westbrooka czy Kawhia Leonarda (24:28).
- W drugiej odsłonie lepiej wypadli Los Angeles Clippers, którzy zniwelowali straty i schodzili na przerwę z nieznaczną przewagą (53:49). O końcowym rezultacie przesądziła jednak trzecia „ćwiartka”. Minnesota Timberwolves całkowicie przejęli inicjatywę i zdominowali swojego rywala, wygrywając tę część 40:19. LAC byli bezradni i mogli jedynie przyglądać się ekipie z Minneapolis, która od tamtego momentu nie oglądała się już za siebie i bez problemów dowiozła komfortowe prowadzenie do końcowej syreny.
- Timberwolves do zwycięstwa poprowadził trzon zespołu na czele z Karlem-Anthony Townsem (24 punkty, 4 zbiórki), Anthonym Edwardsem (23 punkty, 7 zbiórek, 8 asyst) i Rudym Gobertem (17 punktów, 10 zbiórek). Nickeil Alexander-Walker dołożył z ławki rezerwowych 15 punktów i cztery asysty.
- Po stronie Clippers najlepszymi punktującymi byli Kawhi Leonard (8/17 z gry) i Paul George (5/16), którzy odnotowali po 18 „oczek”. Nieco mniej, bo 17 dołożył James Harden, który rozdał też 6 asyst.
- Dla Timberwolves było to już drugiej zwycięstwo przeciwko LA Clippers w tym sezonie, co może mieć ostatecznie kluczowe znaczenie dla układu sił na Zachodzie. Obie ekipy czekają jeszcze dwa spotkania, jedno w Minneapolis i jedno w Los Angeles.