Denver Nuggets nie mieli litości dla Los Angeles Lakers i pokonali rywali z Kalifornii różnicą 37 punktów. Zdecydowanie bardziej wyszarpanie zwycięstwo odnieśli Boston Celtics, którzy w szalonych okolicznościach pokonali Chicago Bulls. Dla Byków jest to już trzecia z rzędu porażka. Wpadkę zaliczyli też Milwaukee Bucks, którzy ulegli Toronto Raptors. Z dobrej strony zaprezentowali się z kolei zawodnicy Philadelphia 76ers, którzy ograli Miami Heat. Nieco mniej radości ze zwycięstwa jest na Brooklynie, gdzie w drugiej kwarcie pojedynku z New Orleans Pelicans Nets stracili Kevina Duranta.
Milwaukee Bucks – Toronto Raptors 96:103
- Milwaukee Bucks mają za sobą nieudany początek 2021 roku. Ekipa z Wisconsin przegrała ostatnio kilka spotkań z niżej notowanymi rywalami, a w tabeli konferencji wschodniej, gdzie plasują się na 4. miejscu, tuż za ich plecami czyhają już Philadelphia 76ers. Toronto Raptors z kolei dobrze prezentowali się w ostatnich tygodniach i pną się stopniowo po kolejnych szczeblach, zajmując obecnie 8. lokatę.
- Wszystko zaczęło się zgodnie z planem Kozłów. Już po niespełna czterech minutach gospodarze prowadzili 16:2, by po chwili powiększyć swoją przewagę do nawet 15 oczek. Świetnie dysponowany był wówczas Grayson Allen, który zaliczył kilka cennych trafień z dystansu. Seria punktowa m.in. OG Anunoby’ego czy Chrisa Bouchera pozwoliła jednak Raptors wrócić do gry, a przez niemal całą drugą kwartę przewaga gospodarzy oscylowała w granicy 4-9 oczek.
- Po przerwie podopieczni Mike’a Budenholzera mieli ogromne problemy ze skutecznością i trafili jedynie 5 z 18 rzutów z gry, w tym 2/10 zza łuku. Boucher, Pascal Siakam i Precious Achiuwa momentalnie wykorzystali kłopoty rywali i mimo problemów Freda VanVleeta (1/5 z gry) zdołali objąć nawet 6-punktowe prowadzenie (59:65). W czwartej kwarcie sytuację Bucks próbował ratować Giannis Antetokounmpo, który aż 11 razy stawał wówczas na linii rzutów wolnych. Kozłom w dalszym ciągu brakowało jednak skuteczności z gry (4/16), co w dużej mierze sprawiło, że w końcówce nie byli w stanie dotrzymać tempa rywalowi i zaliczyli kolejną już porażkę w ostatnim czasie.
- Świetne zawody rozegrał Pascal Siakam, autor triple-double (drugiego w karierze) w postaci 30 punktów, 10 zbiórek i 10 asyst. OG Anunoby dołożył 24 oczka i 8 zbiórek. Podwójną zdobycz zanotował z kolei Precious Achiuwa (14 punktów, 10 zbiórek). Na wyróżnienie zasłużyli również Fred FanVleet (17 punktów, 7 asyst, 3 przechwyty; 6/17 z gry), Chris Boucher (15 punktów, 7 zbiórek) oraz Justin Champagnie (3 punkty, 12 zbiórek).
- – Po prostu kontyuuję swój rozwój, pracę nad grą. Zawsze mówiłem, że mogę być wszechstronnym zawodnikiem, tak się czułem. […] Na początku spotkania wszystko trafiali. Porozmawialiśmy o tym i wyszliśmy na parket z inną mentalnością. Potrzebowaliśmy tylko nieco energii – mówił po meczu Siakam.
- Po stronie Kozłów wyróżniał się przede wszystkim Giannis Antetokounmpo, który mimo przeciętnej skuteczności (6/17 z gry) zakończył mecz z dorobkiem 30 punktów, 6 zbiórek i 4 asyst. Grek stawał na linii aż 17 razy i skutecznie wyegzekwował wszystkie osobiste. Po imponującym początku Grayson Allen dołożył 18 oczek. Zawiódł Khris Middleton, który pomimo 16 punktów, 5 asyst, 4 zbiórek, 3 przechwytów i 2 bloków pudłował rzut za rzutem (3/12). Double-double zaliczył natomiast Bobby Portis (11 punktów, 11 zbiórek).
- Raptors ewidentnie znaleźli sposób na grę przeciwko Giannisowi Antetokounmpo i spółce. Był to bowiem trzeci pojedynek obu ekip w tym sezonie, a Toronto zwyciężyło w tej „mini” serii 3-0. Raptors wygrali łącznie pięć ostatnich bezpośrednich pojedynków z Milwaukee. Dla Bucks jest to w dodatku 5. porażka w 7 ostatnich występach.
Washington Wizards – Portland Trail Blazers 110:115
- Już pierwsza połowa spotkania wskazywała, że w Waszyngtonie może tej nocy dojść do niespodzianki. Faworyzowani Washington Wizards, którzy wciąż muszą radzić sobie bez Bradleya Beala, nieco gorzej weszli w ten mecz i od początku musieli gonić wynik (16:26). Po stronie Portland Trail Blazers wyróżniał się przede wszystkim Anfernee Simons, który napędzał ofensywę przyjezdnych.
- W drugiej odsłonie Czarodzieje zbliżyli sięz wynikiem i zdołali nawet doprowadzić do remisu (37:37), ale raz jeszcze inicjatywę przejęli goście. Swoje popisy kontynuował Simons, który w tej części gry dorzucił aż 4 trójki. Dobrze w pomalowanym radził sobie Jusuf Nurkić, ale i Wizards nie brakowało wówczas skuteczności. Obie ekipy trafiły w tej części gry ponad 60% swoich rzutów, ale na przerwę Blazers schodzili z 11-punktową przewagą (57:68).
- Przez całą trzecią kwartę i dłuższą część czwartej podopieczni Chauncey’ego Billupsa utrzymywali dwucyfrowe prowadzenie. Simons nieco przygasł, ale na wysokości zadania stanęli m.in. Nassir Little czy Robert Covington. Pod koniec meczu zrobiło się jednak gorąco. Na 24,4 sekundy przed syreną Spencer Dinwiddie wykorzystał podanie Aarona Holidaya i trafieniem za trzy zmniejszył przewagę gości do zaledwie 4 oczek (108:112). Po faulu Kyle’a Kuzmy tylko jeden rzut osobisty wykorzystał Ben McLemore, ale kolejna próba z dystansu Dinwiddiego była już niecelna. Dennis Smith Jr. nie powtórzył błędu swojego partnera i trafieniami z linii przesądził o losach spotkania.
- Kluczem do zwycięstwa Blazers byli dziś Anfernee Simons (31 punktów, 11 asyst; 7/14 za trzy) oraz Jusuf Nurkic (23 punkty, 14 zbiórek, 2 przechwyty). Cenne trafienia dołożyli również Nassir Little (18 pkt) i Robert Covington, który otarł się o double-double (15 punktów, 9 zbiórek, 4 przechwyty). Na wyróżnienie, mimo kiepskiej skuteczności, zapracowali też Dennis Smith Jr. (9 pkt) i Ben McLemore (10 pkt).
- W szeregach Wizards wyróżniał się przede wszystkim Spencer Dinwiddie (27 punktów, 7 asyst), który jako jedyny zawodnik wyjściowej piątki Washingtonu zakończył mecz z dodatnim wskaźnikiem +/- (+6). Podwójną zdobycz wywalczył Kyle Kuzma, autor 16 oczek i 12 zbiórek. Tyle samo punktów dołożył wchodzący z ławki Montrezl Harrell. Z dobrej strony pokazał się też 22-letni Corey Kispert, zdobywca 13 punktów i 7 zbiórek.
- Pomimo absencji swoich dwóch największych gwiazd Portland Trail Blazers wciąż walczą o miejsce w czołowej dziesiątce. Zwycięstwo nad Wizards pozwoliło im na przeskoczenie w tabeli Sacramento Kings. Czarodzieje z kolei kończą serię kolejnych zwycięstw na trzech i plasują się obecnie na 10. pozycji na wschodzie.
Atlanta Hawks – New York Knicks 108:117
- Trzeci mecz obu ekip w tym sezonie i trzecie zwycięstwo New York Knicks. Po wyrównanym początku spotkania (28:31) swój popis rozpoczął Julius Randle. Skrzydłowy gości zdobył 13 punktów i 3 asysty w drugiej kwarcie i w znaczący sposób przyczynił się do serii 23:11, która pozwoliła nowojorczykom odskoczyć z wynikiem. Do szatni podopieczni Toma Thibodeau schodzili z 14-punktową zaliczką (51:65).
- Jastrzębie doszły do głosu w czwartej kwarcie, kiedy to po serii trafień Onyeki Okongwu, Danilo Gallinariego i Lou Williamsa przewaga NYK stopniała do zaledwie dwóch oczek (91:93). Wyrównana wymiana ciosów trwała kilka kolejnych minut (100:103), ale skuteczne ataki Randle’a, RJ Barretta i Evana Fourniera, w połączeniu z trzema kolejnymi spudłowanymi trójkami po stronie Atlanty sprawiły, że goście raz jeszcze odskoczyli z wynikiem (100:113). Po trafieniu zza łuku Trae Younga Hawks zostało jedynie 1:43 do końcowej syreny, co nie wystarczyło, by odrobić straty.
- RJ Barrett zdobył 26 punktów i był tej nocy najlepszym punktującym po stronie Knicks. Julius Randle dołożył 24 punkty, 9 asyst i 6 zbiórek. Double-double w postaci 14 oczek i 13 zbiórek dołożył Mitchell Robinson. O potrójną zdobycz otarł się z kolei Alec Burks (17 punktów, 8 asyst, 9 zbiórek).
- W szeregach Atlanta Hawks prym wiódł Trae Young, zdobywca 29 punktów, 5 asyst i 3 przechwytów. Rozgrywającego w taki czy inny sposób wspierali John Collins (13 pkt), Danilo Gallinari (17 pkt), Onyeka Okongwu (12 pkt) i De’Andre Hunter (8 pkt).
- Dla Knicks jest to trzecie z rzędu zwycięstwo, a zarazem piąte w sześciu ostatnich występach. Ekipa z Wielkiego Jabłka plasuuje się obecnie na 10. miejscu w tabeli konferencji wschodniej. Tuż za ich plecami znajdują się jednak Boston Celtics, choć od 7. pozycji dzieli ich tylko jedna wygrana.
Brooklyn Nets – New Orleans Pelicans 120:105
- Bez niespodzianki w Barclays Center. Brooklyn Nets pokonali New Orleans Pelicans, choć musieli radzić sobie bez Kyrie’ego Irvinga, LaMarcusa Aldridge’a czy Nica Claxtona. To nie były jednak jedyne powody do zmartwień sympatyków ekipy z Wielkiego Jabłka. Po dobrym początku i prowadzeniu 52:27 parkiet opuścił Kevin Durant. Lider gospodarzy nabawił się urazu lewego kolana i nie pojawił się już w grze. Adrian Wojnarowski z ESPN poinformował już, że 33-latek przejdzie dziś kompleksowe badania, które dokładnie określą stan kolana zawodnika.
- – Jego strata byłaby ciężka. Nikt nie chce widzieć czegoś takiego. Mamy oczywiście nadzieję na jak najlepszy wynik [badań] – mówił po meczu Steve Nash. – Miejmy nadzieję, że to nic poważnego – dodał James Harden.
- Nets musieli kontynuować grę bez swojego lidera, ale mimo tego jeszcze przed przerwą ich prowadzenie wzrosła do 30 oczek (69:39). Pelicans rozpoczęli jednak drugą połowę od serii 14:2 autorstwa Herberta Jonesa, Josha Harta i Brandona Ingrama. Przewaga gospodarzy stopniała do 16 punktów i oscylowała w tej granicy przez kilka kolejnych minut.
- Czwartą odsłonę od sześciu punktów z rzędu rozpoczął Patty Mills, a kolejne trafienia Kesslera Edwardsa i Jamesa Hardena w dużej mierze przesądziły o losach spotkania (109:83). W ostatnich minutach gry drugi garnitur NOP zdołał jedynie zmniejszyć rozmiary porażki.
- Przed opuszczeniem parkietu Kevin Durant miał na koncie 12 punktów i 3 zbiórki. Pod jego nieobecność ciężar gry na swoje barki wziął James Harden, który zanotował 27 punktów, 15 asyst i 8 zbiórek. Dobrze spisali się również Patty Mills (21 pkt) oraz wchodzący z ławki Cam Thomas (20 pkt). Day’Ron Sharpe dołożył double-double w postaci 12 punktó i 10 zbiórek.
- Pomimo porażki aż siedmiu zawodników Pelicans zakończyło mecz z dwucyfrową zdobyczą punktową. Najwięcej skompletował Brandon Ingram, który 8 trafień w 21 próbach zamienił na 22 punkty, do czego dołożył jeszcze 8 asyst. Josh Hart zanotował double-double w postaci 14 oczek i 11 zbiórek. Po 13 punktów dołożyli Herbert Jones i Jonas Valanciunas. Listę wyróżniających się strzelców uzupełnili Jaxson Hayes (11 pkt), Nickeil Alexander-Walker i Devonte’ Graham (po 10 pkt).
Miami Heat – Philadelphia 76ers 98:109
- Dla obu ekip było to spotkanie back-to-back, czyli drugą noc z rzędu. Kluczowa była zatem zdolność do zachowania sił na najważniejsze fragmenty i skuteczność w egzekwowaniu podstawowych założeń. Zaczęło się jednak od serii niecelnych rzutów po obu stronach parkietu i dopiero po chwili zespoły odzyskały rytm strzelecki. Seth Curry rozpoczął swój popis zza łuku, ale fantastycznie spisywał się też Omer Yurtseven. Każda próba odskoczenia z wynikiem przez Sixers kończyła się niemal momentalnie.
- Po chwili Szóstki natrafiły jednak na moment ofensywnej niemocy i przez ponad 5 minut nie mogły odnaleźć drogi do kosza (0/8). Miami Heat w międzyczasie po trójce Tylera Herro i kontrataku wykończonym przez Caleba Martina wyszły na prowadzenie 29:20. Dopiero trafienie zza łuku Tobiasa Harris w drugiej kwarcie przywróciło gości do życia. Wciąż jednak to Heat byli stroną dominującą, choć w międzyczasie Philadelphia zaliczyła serię 9:1. Podopieczni Erika Spoelstry schodzili na przerwę z 7-punktową przewagą (50:43).
- Na początku drugiej odsłony Heat odskoczyli na 10 oczek. Warto zwrócić uwagę, że w tamtym momencie przewaga w punktach zdobytych przez zmienników wynosiła 20:1 na korzyść Miami. Raz jeszcze jednak dobry fragment zaliczyli Seth Curry i Joel Embiid, ale to trójka Georgesa Nianga pozwoliła Sixers zniwelować straty (70:70). Chwilę później rzut zza łuku Curry’ego na równi z syreną kończącą trzecią „ćwiartkę” dał gościom prowadzenie (73:75).
- Sixers poszli za ciosem i czwartą odsłonę rozpoczęli z przytupem, ale równie szybko ich zapały ostudził Tyler Herro (81:83). Po jego trójce przewaga 76ers ponownie zmalała do dwóch punktów. Wydarzenia na parkiecie zwiastowały wówczas niezwykle interesującą końcówkę, ale przyjezdni mieli inne plany. Na 2:49 przed syreną trójka Nianga wyprowadziła Sixers na 12-punktowe prowadzenie (89:101). Podopieczni Doca Riversa do końca trzymali rękę na pulsie i dowieźli zwycięstwo do końca spotkania.
- Kolejnym fantastycznym występem w tym sezonie popisał się Joel Embiid, autor 32 punktów i 12 zbiórek. Skuteczny był również Tobias Harris, który spędził w grze aż 42 minuty i zanotował 22 punkty, 8 zbiórek i 3 asysty (9/13 z gry). Seth Curry trafił 5 z 9 prób za trzy i dołożył 21 oczek. Zza łuku brylował też Georges Niang, który trafił 4 z 8 rzutów.
- Po stronie Heat na wyróżnienie zasłużył przede wszystkim Omer Yurtseven, zdobywca double-double w postaci 22 punktów i 11 zbiórek. Po 16 oczek dołożyli rezerwowi Tyler Herro i Caleb Martin. Zawiódł Jimmy Butler, który skompletował jedynie 8 punktów, 9 asyst i 5 zbiórek, trafiając 1 z 11 rzutów z gry.
Oklahoma City Thunder – Cleveland Cavaliers 102:107
Boston Celtics – Chicago Bulls 114:112
- Przebieg tego spotkania został całkowicie przyćmiony przez końcówkę spotkania, którą sympatycy Boston Celtics zapamiętają na długo. Na 1:58 przed końcową syreną trafieniem z półdystansu popisał się DeMar DeRozan, powiększając tym samym przewagę Chicago Bulls do sześciu oczek (106:112). Tylko w czwartej kwarcie skrzydłowy Byków zdobył aż 14 punktów. Kiedy w kolejnej akcji kosztowny błąd w ataku popełnił Jaylen Brown, mogło się wydawać, że losy spotkania są już rozstrzygnięte.
- Wtedy jednak przyjezdni zaczęli mieć problemy ze skutecznym wykańczaniem akcji. Najpierw spudłował Coby White, w odpowiedzi na co punkty zdobył Dennis Schroder. W kolejnej akcji posiadanie stracił Nikola Vucević i choć White w efektowny sposób zablokował layup Browna, to ten popisał się po chwili niezwykle istotnym trafieniem (110:112). Podopieczni Billy’ego Donovana pomylili się również w kolejnym ataku, po czym wysłali na linię rzutów osobistych Roberta Williamsa III (112:112).
- DeMar DeRozan wziął na siebie ciężar odpowiedzialności za wynik i zdecydował się na rzut z półdystansu na nieco ponad 11 sekund przed końcem, ale piłka tylko odbiła się od obręczy. Byki nie tylko nie zdołały zebrać, ale Vucević popełnił również faul, ponownie wysyłając na linię rzutów wolnych Williamsa. Ten znowu zachował zimną krew i wyprowadził Celtics na prowadzenie (114:112). Byki miały jeszcze dwie okazje na zwycięstwo lub doprowadzenie do remisu, ale najpierw Vucević spudłował zza łuku, a dobitka DeRozana również okazała się nieskuteczna.
- – Byliśmy w stanie uzyskać bardzo dobrą pozycję rzutową. Obaj [Tatum i Richardson] podeszli do DeMara, więc byłem w stanie wyjść na trójkę. On zrobił wszystko dobrze, po prostu spudłowałem, choć była to dobra pozycja. Szkoda, bo zagraliśmy solidny mecz, walczyliśmy – przyznał po meczu Vucević.
- Pomimo kluczowego pudła Nikola Vucević rozegrał solidne zawody i zakończył mecz z dorobkiem 27 punktów, 6 zbiórek, 6 asyst i 2 przechwytów. DeMar DeRozan, który miał nieco problemów ze skutecznością (7/20), był co ciekawe jedynym zawodnikiem wyjściowej piątki Byków z dodatnim wskaźnikiem +/- (+11; 23 punkty, 7 asyst, 8 zbiórek). Ayo Dosunmu zdobył 21 punktów i 10 asyst, Coby White dołożył 19 oczek.
- Sześciu zawodników Celtics odnotowało dziś dwucyfrową zdobycz punktową, ale tylko jeden przekroczył granicę 20. Jayson Tatum zaaplikował rywalom 23 oczka, dokładając do tego 12 zbiórek i 4 asysty. Double-double zdobył również Robert Williams III, autor 14 punktów, 13 zbiórek i 6 asyst. Jaylen Brown dorzucił 19 punktów (0/5 za trzy), a Dennis Schroder do 16 oczek dołożył 8 asyst i 6 zbiórek. Josh Richardson dał cenne trafienia z ławki i zdobył łącznie 13 punktów. Al Horford zdobył 15 oczek i 8 zbiórek.
- Bulls doznają tym samym trzeciej z rzędu porażki, a jednocześnie czwartej w pięciu ostatnich występach. Byki (27-14) wciąż utrzymują 1. miejsce w tabeli konferencji wschodniej, ale tuż za ich plecami czają się już Brooklyn Nets (27-15).
San Antonio Spurs – Los Angeles Clippers 101:94
Denver Nuggets – Los Angeles Lakers 133:96
- W pierwszej kwarcie pojedynku Los Angeles Lakers nie radzili sobie najgorzej. Świetnie dysponowany był Dwight Howard, który w 10 minut zdobył 11 punktów. Wspierał go LeBron James, ale Denver Nuggets odpowiedzieli sześcioma celnymi trafieniami za trzy, dzięki czemu to oni zamknęli tę odsłonę ze skromną przewagą (34:29).
- W drugiej kwarcie różnica klas zaczęła się pogłębiać. Nieco lepiej niż w pierwszej części radził sobie Russell Westbrook, trzy trójki dołożył Trevor Ariza, ale nie do zatrzymania był Nikola Jokić. Świetnie prezentowali się również Jeff Green i Bones Hyland, a przewaga gospodarzy w kilka minut wzrosła do 18 oczek (61:43).
- Na początku drugiej połowy Lakers próbowali jeszcze nawiązać kontakt. Po trafieniu Jamesa przewaga Nuggets zmalała do 11 punktów, ale Jeziorowcom brakowało skuteczności, by zbliżyć się z wynikiem do Denver W trzeciej „ćwiartce” James spudłował 7 z 10 rzutów, w tym 4 z 5 za trzy. Problemmy z odnalezieniem drogi do kosza mieli również Austin Reaves, Talen Horton-Tucker czy Wayne Ellington. W międzyczasie po drugiej stronie parkietu podopieczni Michaela Malone’a pielęgnowali swoją przewagę, a popisy kontynuowali Green i Hyland. W pewnym momencie ostatniej odsłony gospodarze prowadzli nawet różnicą 42 oczek, nie pozostawiając tym samym wątpliwości, która ze stron zasługiwała dziś na zwycięstwo.
- Ósmym triple-double w tym sezonie popisał się Nikola Jokić. Serbski środkowy zdobył tej nocy 17 punktów, 12 zbiórek i 13 asyst. Świetnie dysponowani byli wspominani kilkukrotnie Jeff Green (26 pkt) i Bones Hyland (27 punktów, 10 zbiórek). Will Barton dołożył 12 oczek, a Aaron Gordon i Davon Reed po 11.
- – Joker tworzy sporo problemów naszej obronie, tak jak w każdej obronie. Generuje wiele błędów w kryciu, przez co musisz podwajać, za co za każdym razem musieliśmy zapłacić – mówił po meczu Frank Vogel, szkoleniowiec Lakers.
- Po stronie Lakers dwoił się i troił LeBron James, ale jego 25 punktów i 9 zbiórek (9/23 z gry) nie wpłynęło znacząco na obraz gry. Stosunkowo solidny występ zaliczył Russell Westbrook, który skompletował 19 punktów, 5 zbiórek i 3 asysty (7/15 z gry). Dwight Howard zakończył mecz z dorobkiem 13 oczek, Trevor Ariza dołożył 9.
Dallas Mavericks – Orlando Magic 108:92
- Dallas Mavericks nie zwalniają tempa. Tym razem podopieczni Jasona Kidda ograli dużo niżej noowanych Orlando Magic. Już od pierwszych minut świetnie radził sobie Kristaps Porzingis, dla którego był to pierwszy występ na parkietach NBA od 31 grudnia. Luka Doncić miał w pierwszej połowie nieco problemów ze skutecznością (3/11), ale jego partnerzy, w tym Jalen Brunson, stanęli na wysokości zadania i do przerwy Mavs prowadzili 55:43.
- Na początku trzeciej odsłony Magic zdołali zmniejszyć stratę do 8 punktów i wydawało się, że mogą powalczyć o pozytywny rezultat. Dallas odpowiedzieli jednak serią 9:2 i znów kontrolowali przebieg gry.
- W czwarej kwarcie, kiedy rezultat spotkania był już niemal rozstrzygnięty (91:70), Donciciowi puściły nieco nerwy. Po nieudanej interwencji w defensywie Mo Wagner otwarcie celebrował punkty swojego partnera, w dodatku tuż przy Słoweńcu. Liderowi Mavs nie spodobało się zachowanie rywala, od którego musiał być oddzielany.
- Luka Doncić zdobył ostatecznie 23 punkty i 9 zbiórek. Kristaps Porzingis w swoim pierwszym meczu od ponad dwóch tygodni skompletował 19 oczek i 7 zbiórek. Jalen Brunson również dołożył 19 punktów. Tercet ten z ławki wspierał Tim Hardaway Jr., który mimo kiepskiej skuteczności (4/13 z gry) zaaplikował rywalom 17 oczek.
- Po stronie Magic wyróżnili się przede wszystkim Robin Lopez, Mo Wagner i Jalen Suggs. Każdy z nich zdobył 16 punktów. Jeden z liderów gości, Cole Anthony, dołożył 12 oczek.
Czy widziałeś już najnowsze wydanie podkastu PROBASKET LIVE?