Minionej nocy na parkiety NBA wybiegły aż 24 zespoły. Wielkie show zaprezentowali główni kandydaci do nagrody MVP sezonu zasadniczego – Joel Embiid i Nikola Jokić. Philadelphia 76ers pokonali Indiana Pacers, z kolei Denver Nuggets musieli uznać wyższość San Antonio Spurs. Świetny występ zaliczył też Kyrie Irving, który poprowadził Brooklyn Nets do zwycięstwa nad Houston Rockets. W jednym z ciekawiej zapowiadających się spotkań Milwaukee Bucks nie pozostawili większych szans Chicago Bulls. W Salt Lake City do rozstrzygniecia potrzebna była dogrywa, po której Utah Jazz ograli Memphis Grizzlies. Emocji nie zabrakło także w Phoenix, gdzie Suns pokonali Los Angeles Lakers. Jeziorowcy stracili szanse na awans do turnieju play-in.
Indiana Pacers – Philadelphia 76ers 122:131
- Kolejny wielki występ dla Philadelphia 76ers zaliczył Joel Embiid. Środkowy Szóstek rozkręcał się już w pierwszej kwarcie (9 pkt), ale prawdziwy pokaz swoich umiejętności zaprezentował w drugiej, kiedy to sam zdobył aż 18 punktów. Tyrese Mazdy w fantastycznym stylu (4/4 za trzy) dołożył wówczas 12 oczek, a goście wygrali tę odsłonę 49:28, obejmując jednocześnie 23-punktowe prowadzenie do przerwy (59:82).
- Indiana Pacers odpowiedzieli w trzeciej „ćwiartce”. Pomimo problemów zza łuku (1/4) Buddy Hield rzucił wówczas 13 punktów, Tyrese Haliburton i Terry Taylor dołożyli 7, a gospodarze po serii punktowej 9:0 zmniejszyli stratę do zaledwie 8 oczek (99:107). Sixers nie dali jednak wyrwać sobie z rąk zwycięstwa i postawili kropkę nad „i” w ostatniej odsłonie, choć w pewnym momencie Pacers zbliżyli się nawet na 4 punkty (109:113). Przyjezdni odpowiedzieli wtedy serią 11:0 autorstwa Shake’a Miltona, Embiida czy Tyrese’a Maxeya.
- – Pierwsza połowa była fenomenalna. Oczywiście nie podobało mi się, jak graliśmy w drugiej. Zaczęliśmy z nimi pogrywać i pozwoliliśmy im zmniejszyć straty do czterech punktów. To był brak skupienia – przyznał po meczu Doc Rivers, szkoleniowiec Szóstek.
- Joel Embiid zakończył mecz z dorobkiem 45 punktów i 13 zbiórek. Double-double dołożył też James Harden, autor 11 oczek i 14 asyst (2/7 za trzy). Świetnie spisał się Tyrese Maxey, który odnotował 30 punktów i 7 asyst, trafiając aż 8 z 11 prób za trzy.
- Po stronie Pacers ofensywę napędzali przede wszystkim Buddy Hield (25 punktów, 11 zbiórek, 5 asyst), Tyrese Haliburton (21 punktów, 8 zbiórek, 5 asyst) oraz wchodzący z ławki rezerwowych Jalen Smith (19 punktów, 7 zbiórek, 3 bloki). Solidne zawody rozegrał również Isaiah Jackson (16 punktów, 2 przechwyty, 4 bloki).
Orlando Magic – Cleveland Cavaliers 120:115
- Bardzo wyrównane spotkanie, o którego losach przesądziła przede wszystkim jedna kwarta. Do przerwy na skromnym prowadzeniu utrzymywali się Cleveland Cavaliers, którzy każdą z dwóch pierwszych odsłon wygrali różnicą dokładnie jednego oczka (59:61). Świetnie na parkiecie spisywali się wówczas Lauri Markkanen (17 pkt), Cedi Osman (11 pkt) oraz Kevin Love, który po nieco ponad 16 minutach gry był bliski zdobycia double-double (9 punktów, 10 zbiórek). Po drugiej stronie świetnie dysponowani byli jednak Mo Bamba (16 pkt) czy Ignas Brazdeikis (14 pkt).
- W trzeciej odsłonie przyjezdni stracili swoje prowadzenie, głównie za sprawą świetnej skuteczności Orlando Magic (14/27 z gry). Nie do zatrzymania był Markelle Fultz, który trafił 5 z 7 rzutów. Problemy miał natomiast Darius Garland, który z 7 prób wykorzystał tylko dwie. Chwilę później gospodarze odskoczyli nawet na 10 oczek (111:101), jednak Cavs walczyli do końca. Trafienie Garlanda na 16,2 sekundy przed ostatnią syreną zmniejszyło przewagę Orlando do zaledwie dwóch punktów (117:115). Z linii rzutów wolnych nie pomylił się jednak R.J. Hampton, a wynik w ten sam sposób ustalił Devin Cannady.
- Dla Magic jest to pierwsze zwycięstwo po serii sześciu kolejnych porażek. Aż ośmiu zawodników Orlando (w tym pięciu rezerwowych) zakończyło mecz z dwucyfrową zdobyczą punktową. Byli to między innymi Mo Bamba (21 punktów, 12 zbiórek, 6 bloków), Ignas Brazdeikis (20 punktów, 6 zbiórek), Markelle Fultz (16 punktów, 6 asyst) i Moritz Wagner (15 pkt).
- Po stronie Cavaliers wyróżniali się z kolei Darius Garland (27 punktów, 10 asyst, 6 zbiórek), Lauri Markkanen (25 pkt) i Kevin Love (17 punktów, 13 zbiórek). Zespół z Ohio przegrał 7 z 9 ostatnich spotkań i stracił szansę na uniknięcie gry w turnieju play-in.
Brooklyn Nets – Houston Rockets 118:105
- Brooklyn Nets wypełnili swój „obowiązek” i pokonali dużo niżej notowanych Houston Rockets. W pierwszej kwarcie Rakiety były jeszcze w stanie dotrzymać kroku ekipie z Nowego Jorku, głównie za sprawą Kevina Portera Jr’a. (11 pkt) i Jalena Greena (7 pkt), choć Kyrie Irving trafił wówczas aż trzy trójki. W drugiej odsłonie przyjezdnym zabrakło skuteczności (9/27), co konsekwentnie wykorzystał duet Irving – Bruce Brown (64:47).
- Druga połowa meczu nie była już tak dobra w wykonaniu Nets. Problemy w dalszym ciągu miał Kevin Durant, który nie błyszczał już przed przerwą. Dobrze dysponowany był wciąż Irving, który napędzał swój zespół. To jednak Rockets wygrali zarówno trzecią (27:26), jak i czwartą (31:28) kwartę, i choć zmniejszyli stratę do nawet 6 oczek (90:84), to nie byli już w stanie nawiązać kontaktu z rywalem. Świetnie bowiem zareagował wówczas Irving, który na atak Houston odpowiedział serią 8 punktów z rzędu.
- Kyrie Irving zaliczył czwarty występ w tym sezonie z dorobkiem co najmniej 40 punktów. Rozgrywający zdobył minionej nocy 42 oczka i 6 asyst (8/16 za trzy). Kevin Durant dołożył 18 punktów, 9 zbiórek i 7 asyst, ale trafił jedynie 4 z 13 prób z gry. Bruce Brown dorzucił 15 punktów, a Cam Thomas 13.
- – To nie był najlepszy występ i chyba każdy w szatni tak czuje. Pozwoliliśmy im na zbyt wiele zbiórek w ofensywie (18), straciliśmy zbyt wiele „niczyich” piłek. Gra z tym zespołem jest zdradliwa. Pomimo ich bilansu mają kilku młodych zawodników, grających wolną koszykówkę, trafiających te rzuty – przyznawał po meczu Steve Nash, szkoleniowiec Nets.
- Po stronie Rockets prym wiedli przede wszystkim Kevin Porter Jr. (36 punktów; 6/14 za trzy) oraz 2. wybór zeszłorocznego draftu, Jalen Green (30 punktów, 6 zbiórek). Dla debiutanta był to siódmy w karierze mecz ze zdobyczą co najmniej 30 oczek.
Miami Heat – Charlotte Hornets 144:115
- Podopieczni Erika Spoelstry po pierwszej połowie prowadzili 10 punktami (70:60). Duża w tym zasługa postawy Miami Heat w drugiej kwarcie, którą wygrali 13 oczkami (41:28). Po przerwie Szerszenie odrobiły część strat i po 36 minutach przewaga wynosiła już tylko 5 punktów (102:97). Znakomita postawa m.in. Tylera Herro (13 punktów w czwartej kwarcie) pozwoliła ekipie z Florydy po raz kolejny zdominować tym razem ostatnią odsłonę spotkania. Heat wygrali tę część różnicą aż 24 oczek, a całe spotkanie 29 punktami (144:115).
- Bohaterem spotkania został wspomniany wcześniej Herro, dla którego mecz z Charlotte Hornets był nie tylko punktowym rekordem sezonu, ale także całej kariery. 22-letni obrońca zdobył 35 punktów, trafiając 11 z 18 rzutów z gry (61%), w tym 6 z 10 trójek (60%). Młody gracz Żaru z Miami trafił wszystkie rzuty wolne i miał też 6 zbiórek, a wszystko to osiągnął, wchodząc z ławki. Herro wyrasta na jednego z najpoważniejszych kandydatów do nagrody najlepszego rezerwowego sezonu 2021/22.
- Drugi najlepszy wynik punktowy osiągnął Jimmy Butler, autor 27 punktów (9/15 z gry, 60%), 5 zbiórek i 8 asyst. Bardzo dobre spotkanie rozegrał również Bam Adebayo. Środkowy gospodarzy zgarnął 22 punkty (7/10 z gry, 70%) i 9 zbiórek. Jedno oczko mniej zanotował Duncan Robinson (21), który trafił 7 z 11 rzutów zza linii 7,24 (najwięcej w zespole).
- Po stronie Hornets wyróżniał się Miles Bridges, zdobywca 29 punktów (11/16 z gry, 69%) i 6 zbiórek. Double-double (18 punktów i 14 asyst) dołożył LaMelo Ball. 16 oczek i 6 asyst padło łupem Terry’ego Roziera. 13 punktów i 6 zbiórek dołożył PJ Washington.
Autor: Mateusz Malinowski
Toronto Raptors – Atlanta Hawks 118:108
- Drużyna z Kanady zatrzymała rozpędzonych Atlanta Hawks, którzy notowali wcześniej 5-meczową serię zwycięstw. Kluczem do wygranej okazała się znakomita druga połowa Toronto Raptors, wygrana różnicą sześciu oczek (62:56), a także fantastyczna forma lidera Kanadyjczyków, Pascala Siakama. Gwiazdor Raptors zdobył 31 punktów, 13 zbiórek i 6 asyst. Kameruńczyk trafił 12 z 23 rzutów z gry (52%).
- Double-double zanotował też Scottie Barnes (19 punktów i 14 zbiórek). Jedno oczko mniej (18) i 7 zbiórek dołożył Chris Boucher. 14 punktów dodał Gary Trent Jr., zaś 12 oczek i 9 asyst uzyskał Fred VanVleet. Raptors nie mieli problemów z pokonaniem Jastrzębi, mimo że bardzo słabo spisywali się z zza łuku, trafiając zaledwie 9 z 35 rzutów (26%). Dinozaury z bilansem 46-33 zajmują 5. miejsce w konferencji wschodniej. – Zrobiliśmy to, co postanowiliśmy sobie przed sezonem – powiedział VanVleet. – Nadszedł teraz czas, aby zobaczyć, jak to odpowiednio wykorzystać – dodał.
- Po stronie Hawks brylował jak zwykle Trae Young. Lider Atlanty odnotował double-double (26 punktów i 15 asyst). 21 oczek dołożył Kevin Huerter, zaś 20 punktów i 6 zbiórek uzyskał De’Andre Hunter. 19 punktów i 9 zbiórek zapisał na swoje konto Bogdan Bogdanović.
Autor: Mateusz Malinowski
Chicago Bulls – Milwaukee Bucks 106:127
- Kozły po dwóch bolesnych porażkach odniosły w końcu przekonujące zwycięstwo. Podopieczni Mike Budenholzera nie dali żadnych szans Chicago Bulls, wygrywając w każdej kwarcie spotkania, a w całym meczu różnicą 21 punktów. Milwaukee Bucks z bilansem 49-30 na chwilę obecną zajmują trzecie miejsce w konferencji wschodniej. Do końca sezonu Kozłom pozostały jeszcze trzy spotkania.
- Siedmiu koszykarzy Bucks zanotowało dwucyfrowy wynik punktowy. Najwięcej oczek uzyskał Brook Lopez, autor 28 punktów i 7 zbiórek. Środkowy klubu z Wisconsin trafił 9 z 14 rzutów (64%) i miał 7 zbiórek. 19 oczek i 5 asyst dodał Khris Middleton. 18 punktów, 9 zbiórek i 7 asyst dołożył Giannis Antetokounmpo. Lider Bucks trafił 7 z 13 rzutów (54%). Po 13 punktów dodali Bobby Portis (9 zbiórek) i Grayson Allen. Double-double (11 punktów i 13 asyst) odnotował Jrue Holiday.
- W ekipie Byków wyróżniał się DeMar DeRozan, zdobywca 40 punktów (16/26 z gry, 62%) i 6 asyst. Dla lidera klubu z Chicago było to już czwarte spotkanie w tym sezonie, w którym przekroczył „czterdziestkę”. Drugi najlepszy wynik punktowy to „zaledwie” 18 oczek Patricka Williamsa. 13 punktów dołożył Coby White. Bulls (45-34) zajmują szóstą pozycję na Wschodzie. Podopiecznym Billy’ego Donovana do rozegrania pozostały jeszcze trzy spotkania.
Autor: Mateusz Malinowski
Minnesota Timberwolves – Washington Wizards 114:132
- W pierwszej kwarcie obie strony zafundowały kibicom pokaz ofensywnej koszykówki. Szczególnie aktywny był Karl-Anthony Towns (15 pkt), dzięki czemu Minnesota Timberwolves wyszarpali prowadzenie z rąk Washington Wizards, którzy trafiali ponad 60% swoich rzutów (38:35). W drugiej odsłonie goście wciąż byli piekielnie skuteczni (14/26) i choć do popisów Wilków dołączył D’Angelo Russell, to dobry fragment meczu zaliczyli również Kristaps Porzingis (11 pkt) i Rui Hachimura (7 pkt), dzięki czemu to Czarodzieje schodzili do szatni z nieznaczną zaliczką (66:67).
- Po powrocie na parkiet Wizards kontynuowali swoje popisy strzeleckie, trafiając 59,1% swoich wszystkich rzutów (13/22). Wciąż dobrze spisywał się Porzingis, a po drugiej stronie parkietu wyższy bieg wrzucił Anthony Edwards. To jednak nie wystarczyło, by Wilki mogły nawiązać walkę (93:101). W czwartej kwarcie ponownie skuteczniejsi byli goście, podczas gdy zawodnicy z Minneapolis trafili jedynie 2 z 13 rzutów za trzy.
- Kristaps Porzingis trafił 11 z 17 rzutów i zdobył 25 punktów oraz 8 zbiórek. Wchodzący z ławki Daniel Gafford zanotował double-double w postaci 24 oczek i 12 zebranych piłek. Podwójną zdobycz dołożył także inny rezerwowy. Ish Smith odnotował 11 punktów i 14 asyst. Rui Hachimura dorzucił 21 punktów.
- Po stronie Timberwolves double-double wywalczyli Karl-Anthony Towns (26 punktów, 10 zbiórek) oraz D’Angelo Russell (17 punktów, 11 asyst). Anthony Edwards dołożył 18 oczek, a Malik Beasley 14.
Oklahoma City Thunder – Portland Trail Blazers 98:94
Denver Nuggets – San Antonio Spurs 97:116
- Mecz ten miał niezwykle istotne znaczenie w walce o ostatnie miejsce w turnieju play-in na zachodzie. Zwycięstwo San Antonio Spurs oznaczało bowiem, że Los Angeles Lakers muszą pokonać Phoenix Suns, by zachować matematyczne szanse na awans do dziesiątki. Ekipa z Teksasu nie miała zamiaru w żaden sposób ułatwiać Jeziorowcom zadania i ograła Denver Nuggets.
- Kluczowa dla końcowego rezultatu okazała się druga kwarta, którą zawodnicy Gregga Popovicha wygrali aż 32:14. Świetny fragment zaliczył Tre Jones (12 pkt), którego w ataku wspierali głównie Zach Collins (6) i Keita Bates-Diop (4). Nuggets trafili wówczas tylko 6 z 24 rzutów z gry i nie byli w stanie odpowiedzieć (44:64).
- Denver wrócili do gry w trzeciej, wygrane 35:21 kwarcie głównie za sprawą wyśmienitej dyspozycji Nikoli Jokicia i Aarona Gordona (łącznie 21 pkt). Tym razem to Spurs mieli problemy z odnalezieniem drogi do kosza, w szczególności zza łuku (3/11). W czwartej odsłonie gospodarze znów prezentowali się jak przed przerwą, trafiając tylko 7 z 25 prób z gry, w tym 0/10 za trzy, przez co SAS nie mieli większych problemów, by dowieźć prowadzenie do końcowej syreny.
- Spurs do zwycięstwa poprowadzili przede wszystkim Keldon Johnson (20 punktów, 8 zbiórek), Tre Jones (14 punktów, 10 asyst), Devin Vassell (20 punktów, 8 zbiórek), Jakob Poeltl (14 punktów, 8 zbiórek) oraz rezerwowy Josh Richardson (18 punktów; 4/5 za trzy). Dobry występ zaliczył też Zach Collins (13 pkt).
- Po stronie Nuggets pomimo problemów swojego zespołu niesamowitą linijkę skompletował Nikola Jokić. Serb zakończył mecz z dorobkieme 41 punktów, 17 zbiórek, 4 asyst i 2 przechwytów. Wspierali go głównie Aaron Gordon (18 punktów, 13 zbiórek) i Will Barton (9 punktów, 6 asyst; 3/12 z gry).
Utah Jazz – Memphis Grizzlies 121:115 (po dogrywce)
- Do wyłonienia zwycięzcy tego spotkania potrzebna była dogrywka, do której w ostatnich sekundach, celnym rzutem za dwa punkty, doprowadził Kyle Anderson (110:110). W doliczonym czasie gry lepsi okazali się Utah Jazz, którzy wygrali w dodatkowych pięciu minutach różnicą 6 oczek (11:5).
- Graczem meczu został Rudy Gobert. Francuski środkowy zanotował potężne double-double (22 punkty i 21 asyst). 29-latek trafił 5 z 8 rzutów (63%) i 12 z 18 wolnych (67%). Tyle samo punktów uzyskał Jordan Clarkson, który miał też 5 zbiórek i 5 asyst. 20 punktów, 9 zbiórek i 5 asyst dołożył Donovan Mitchell, zaś 13 oczek, 6 zbiórek i 8 asyst padło łupem Mike’a Conleya. Double-double (14 punktów i 10 zbiórek) zaliczył też Hassan Whiteside. 13 oczek dodał Bojan Bogdanović.
- Po stronie Memphhis Grizzlies wyróżniał się Jaren Jackson Jr., autor 28 punktów i 7 zbiórek. 24 oczka i 5 asyst dodał Tyus Jones. 23 punkty, 7 asyst i 5 przechwytów zapisał na swoje konto Desmond Bane. Double-double (11 punktów i 10 zbiórek) dołożył De’Anthony Melton.
Autor: Mateusz Malinowski
Sacramento Kings – New Orleans Pelicans 109:123
- W pierwszej kwarcie po stronie New Orleans Pelicans wyróżniali się przede wszystkim wysocy: Willy Hernangomez i Jaxson Hayes, którzy zdobyli łącznie 15 punktów. Po drugiej stronie parkietu aktywni byli z kolei Harrison Barnes i zmiennicy, ale to goście utrzymywali się na skromnym prowadzeniu (25:27).
- W drugiej odsłonie przewaga NOP zaczęła się stopniowo pogłębiać, ale po trafieniach Justina Holidaya, Damiana Jonesa i Jeremy’ego Lamba Sacramento Kings zmniejszyli stratę do trzech oczek (40:43). Drugi z wymienionych zdobył cztery cenne punkty tuż przed przerwą, jednak to trafienie Daviona Mitchella ponownie zmniejszyło stratę gospodarzy do trzech punktów (57:60).
- Pelicans po raz kolejny udokumentowali swoją przewagę w trzeciej kwarcie, która była kluczowa dla końcowego rezultatu. W ostatniej odsłonie obie strony przez długi czas miały problemy z regularnym zdobywaniem punktów. NOP utrzymali ostatecznie bezpieczną przewagę i dowieźli prowadzenie do ostatniej syreny.
- Pelicans do zwycięstwa poprowadził przede wszystkim duet Jaxson Hayes (23 punkty, 12 zbiórek) – CJ McCollum (23 punkty, 5 asyst, 4 przechwyty). Niezwykle cenne wsparcie z ławki rezerwowych dostarczyli Devonte’ Graham, Trey Murphy III (po 14 pkt) i Larry Nance Jr. (10 pkt). Brandon Ingram dołożył z kolei 17 oczek, 7 zbiórek i 8 asyst.
- Po stronie Kings wyróżniali się głównie Damian Jones (22 pkt) i autor efektownego double-double Davion Mitchell (15 punktów, 17 asyst). Jeremy Lamb dorzucił 15 oczek, a Chimezie Metu i Harrison Barnes po 12.
Phoenix Suns – Los Angeles Lakers 121:110
- Dla Los Angeles Lakers było to spotkanie rangi „być, albo nie być” w turnieju play-in. Jeziorowcy po raz kolejny musieli radzić sobie bez LeBrona Jamesa, który musi rozegrać jeszcze dwa spotkania, by liczyć się w klasyfikacji najlepszych punktujących, w której minionej nocy wyprzedził go Joel Embiid.
- Już w drugiej minucie gry Anthony Davis zaczął narzekać na ból, ale miał jednocześnie ogromny wpływ na dobry początek LAL (4:12). Zapały przyjezdnych ostudził jednak tercet Chris Paul – Devin Booker – Deandre Ayton i już po chwili Jeziorowcy prowadzili tylko jednym punktem (16:17). Po przerwie na żądanie i trójce Carmelo Anthony’ego Lakers raz jeszcze jednak odskoczyli (20:26) i utrzymali prowadzenie do końca tej części (28:31).
- W drugiej odsłonie Lakers przez długi czas utrzymywali przewagę pomimo dobrej dyspozycji Bookera i wchodzącego z ławki Cama Johnsona. Trójka tego drugiego dała jednak Phoenix Suns pierwsze prowadzenie w tym meczu od stanu 2:1 (45:44). Goście mieli poważne problemy ze stratami i obroną pomalowanego, co Słońca wykorzystywały na każdym kroku i wówczas to one odskoczyły (59:50). Na przerwę schodzili jednak z 5-punktową zaliczką (63:58).
- Suns rozpoczęli drugą odsłonę od „serii” 14:7, po czym o przerwę na żądanie poprosił Frank Vogel. Po powrocie na parkiet Suns dołożyli kolejne 7 oczek z rzędu i powiększyli swoje prowadzenie do 19 punktów (84:65). Lakers próbowali walczyć, ale nie byli w stanie znaleźć odpowiedzi na popisy Bookera i spółki (96:70). Dopiero w ostatnich minutach trzeciej „ćwiartki” zespół z Miasta Aniołów zaliczył serię 10:0, ale Phoenix wciąż prowadzili 18-punktami (98:80). W ostatniej części Lakers zdołali jeszcze zmniejszyć przewagę gospodarzy, ale to wszystko, na co było ich stać.
- Suns do zwycięstwa poprowadzili przede wszystkim Devin Booker (32 punkty, 7 zbiórek) i Deandre Ayton (22 punkty, 13 zbiórek). Chris Paul dołożył tylko 6 oczek, ale za to rozdał 12 asyst. Cenne punkty z ławki rezerwowych dorzucili z kolei Cam Johnson (12 pkt) i JaVale McGee (9 punktów, 9 zbiórek).
- Po stronie Lakers najlepiej statystycznie wypadli Russell Westbrook (28 punktów, 5 zbiórek, 6 strat) i Anthony Davis (21 punktów, 13 zbiórek). Aktywny był też Austin Reaves, autor 18 oczek i 6 asyst. Jeziorowcy oficjalnie stracili szansę na awans do turnieju play-in kosztem New Orleans Pelicans czy San Antonio Spurs.