Boston Celtics zaprezentowali kawał dobrej koszykówki i bez żadnych problemów poradzili sobie z Brooklyn Nets, wygrywając pierwszą kwartę aż 46:16. Nieco więcej problemów mieli bezpośredni rywale obu ekip – Philadelphia 76ers. Szóstki ograły Orlando Magic, ale do samego końca musiały zachować czujność. Jeremy Sochan spędził w grze jedynie siedem minut, po czym opuścił parkiet z urazem. Jego San Antonio Spurs musieli uznać wyższość Sacramento Kings. Wpadkę zaliczyli Memphis Grizzlies, którzy po słabej czwartej kwarcie przeciwko Portland Trail Blazers dali odebrać sobie zwycięstwo. Powody do niezadowolenia mają też sympatycy Golden State Warriors. Wojownicy przegrali po dogrywce z Minnesota Timberwolves.
Detroit Pistons – Washington Wizards: Przełożony
- Zaplanowany na dzisiejszą noc mecz pomiędzy Detroit Pistons a Washington Wizards będzie musiał zostać rozegrany w innym terminie. Liga była zmuszona to przełożenia terminu tego pojedynku.
- Sytuację te spowodował problem logistyczny, na jaki natrafił zespół „Tłoków”. Pistons mieli udać się do Detroit z Dallas, gdzie dwa dni wcześniej mierzyli się z Dallas Mavericks. Po zakończeniu spotkania nie mogli jednak bezpośrednio udać się do stanu Michigan z uwagi na niekorzystne warunki atmosferyczne.
- Po tym, jak w środę rano czasu amerykańskiego Pistons dalej nie rozpoczęli trzygodzinnego lotu (plus godzina straty z uwagi na różnicę czasu) zdecydowano, że mecz z Wizards zostanie przełożony.
Memphis Grizzlies – Portland Trail Blazers 112:122
- Memphis Grizzlies rozpoczęli czwartą kwartę ze skromnym, sześciopunktowym prowadzeniem (90:84). Sprawy w swoje ręce wzięli wówczas Anfernee Simons, Damian Lillard i Gary Payton II. Sama pierwsza dwójka zdobyła w ostatniej odsłonie więcej punktów niż cały zespół Niedźwiedzi.
- Kiedy Jaren Jackson Jr. doprowadził do remisu na 2:12 przed końcem wydawało się, że mecz może rozstrzygnąć się w ostatnich sekundach. Od tamtego momentu do ostatniej syreny Portland Trail Blazers zdobyli jednak 13 punktów, na co Memphis odpowiedzieli jedynie trzema (z rzutów osobistych). Pudłowali m.in. Desmond Bane czy Jaren Jackson Jr., co ułatwiło Portland zadanie.
- Świetne zawody rozegrał Damian Lillard, autor 42 punktów, 10 asyst i ośmiu zbiórek (5/13 za trzy). Kroku dotrzymywał mu Anfernee Simons, który dorzucił 26 „oczek”. Wsparcie dostarczyli również Jerami Grant (18 punktów) oraz Drew Eubanks, zdobywca double-double w postaci 11 punktów i 11 zbiórek.
- Po stronie Grizzlies prym wiódł głównie Ja Morant, który minionej nocy otarł się o triple-double (32 punkty, 12 asyst, 9 zbiórek). Jaren Jackson Jr. dołożył solidne 18 punktów i siedem zbiórek na dobrej skuteczności (9/14 z gry). Desmond Bane dorzucił 17 „oczek”.
- Memphis mają za sobą trudny okres. Podopieczni Taylora Jenkinsa przegrali sześć z siedmiu ostatnich meczów i nie wykorzystali tym samym ostatnich wpadek Denver Nuggets, którzy utrzymują pozycję lidera Zachodu.
Philadelphia 76ers – Orlando Magic 105:94
- Faworyzowani Philadelphia 76ers zgodnie z planem świetnie weszli w ten mecz i wygrali pierwszą kwartę 37:23. Dobrze dysponowany był wówczas przede wszystkim Joel Embiid. To jednak nie zapewniło Szóstkom komfortowej przejażdżki do ostatniej syreny. W drugiej odsłonie Orlando Magic wrzucili wyższy bieg i ograniczyli ofensywę gospodarzy do zaledwie 19 „oczek”, dzięki czemu na przerwę schodzili ze stratę jedynie trzech punktów (56:53).
- Po wyrównanej trzeciej „ćwiartce” o losach spotkania przesądziła dopiero ostatnia odsłona. Choć ataki Sixers nie wyglądały z pewnością tak, jak zaplanował to sobie Doc Rivers, to kiepska skuteczność Orlando (5/18, 27,8%) uniemożliwiła przyjezdnym przechylenia szali zwycięstwa na swoją stronę. Zespół z Miasta Braterskiej Miłości już na samym początku czwartej partii odskoczył z wynikiem i dowiózł komfortowe prowadzenie do końca.
- 76ers do zwycięstwa poprowadził niezawodny w ostatnim czasie duet Joel Embiid (28 punktów, 11 zbiórek) – James Harden (26 punktów, 9 zbiórek, 10 asyst; 6/10 za trzy). Cenne trafienia na świetnej skuteczności (7/10 z gry) dołożył Tobias Harris (16 punktów, 5 zbiórek, 5 asyst). Nieco gorzej wypadł wchodzący z ławki rezerwowych Tyrese Maxey (10 punktów; 2/11 z gry).
- Po stronie Magic wyróżnili się przede wszystkim były zawodnik Philadelphia 76ers Markelle Fultz (18 pkt), Wendell Carter Jr. (9 punktów, 13 zbiórek) czy Paolo Banchero (13 punktów, 9 zbiórek; 5/18 z gry, 0/6 za trzy).
- Sixers wygrali osiem z dziewięciu ostatnich spotkań, zaliczając po drodze tylko jedną wpadkę (kilka dni temu w pierwszym meczu z Magic). Philly jest obecnie trzecią siłą Konferencji Wschodniej.
Boston Celtics – Brooklyn Nets 139:96
- Pierwsza kwarta była prawdziwym pokazem siły Boston Celtics. Zawodnicy Brooklyn Nets nie byli w stanie znaleźć odpowiedzi na grę rywala po żadnej ze stron parkietu, dzięki czemu po pierwszej odsłonie gospodarze cieszyli się 30-punktowym prowadzeniem (46:16). Jayson Tatum w pojedynkę zdobył wówczas więcej punktów niż cały zespół Nets (18 pkt, 7/10 z gry).
- Nets nie przebudzili się do samego końca. W każdej z trzech kolejnych kwart lepsi byli Celtowie. Przyjezdnym z Nowego Jorku w całym spotkaniu brakowało skuteczności (9/39 za trzy, 23,1%), gorzej dzielili się piłką (19-28 w asystach) i zdecydowanie przegrali walkę na tablicach (32-57).
- Po raz kolejny świetny mecz rozegrał duet liderów Celtics. Jayson Tatum zdobył 31 punktów i zebrał dziewięć piłek, a jego wskaźnik +/- wyniósł efektowne +46. Jaylen Brown odnotował z kolei 26 „oczek”. Obaj panowie byli dokładnie 7/12 zza łuku. Robert Williams III dołożył 16 punktów i 9 zbiórek, natomiast Derrick White wywalczył double-double w postaci 14 punktów i 10 zbiórek.
- Po stronie Nets ciężar gry próbował wziąć na swoje barki Kyrie Irving, ale dla żadnego z zawodników Nets nie była to udana noc. Rozgrywający zdobył 20 punktów, pudłując po drodze sześć z siedmiu rzutów za trzy. Cam Thomas dołożył 19 punktów, a Joe Harris 12.
Houston Rockets – Oklahoma City Thunder 112:106
- Oklahoma City Thunder walczą o miejsce w turnieju play-in, ale porażka z dużo niżej notowanymi Houston Rockets znacząco utrudni im to zadanie. Minionej nocy podopieczni Mark Daigneault musieli uznać wyższość rywala głównie przez kiepską skuteczność.
- Rakiety odskoczyły w pierwszej kwarcie (34:25), ale w trzeciej Grzmotom udało się zniwelować straty i objąć prowadzenie (84:86). Ostatnia odsłona należał jednak do gospodarzy. Na nieco ponad 3 minuty przed syreną Kenyon Martin Jr. podwyższył prowadzenie Houston (98:105), co przez nieskuteczność OKC w następnych minutach wystarczyło, by dowieźć przewagę do końca.
- Rockets do zwycięstwa poprowadzili przede wszystkim weteran Eric Gordon (25 punktów), Tari Eason (20 punktów, 13 zbiórek, z czego aż 12 ofensywnych!) oraz Kenyon Martin Jr. (18 punktów, 7 zbiórek). Double-double odnotował też Alperen Sengun, który miał jednak problemy z odnalezieniem rytmu rzutowego (10 punktów, 12 zbiórek; 4/17 z gry).
- Po drugiej stronie ofensywę napędzali Shai Gilgeous-Alexander (24 punkty, 8 zbiórek, 3 przechwyty; 7/23 z gry) oraz Josh Giddey (20 punktów, 8 zbiórek, 8 asyst). Dobre minuty z ławki dostarczył Tre Mann, autor 18 „oczek” i pięciu zbiórek.
Minnesota Timberwolves – Golden State Warriors 119:114 (po dogrywce)
- Na 2:07 przed końcową syreną Jordan Poole wykorzystał dwa rzuty osobiste i wyprowadził Golden State Warriors na prowadzenie, które za chwilę trafieniem zza łuku odebrał im Naz Reid (110:108). Szybko trafieniem zza łuku odpowiedział jednak Stephen Curry i znów mieliśmy remis. Mało kto spodziewał się wówczas, że punkty rozgrywającego będą ostatnimi w regulaminowym czasie gry. W ostatnich minutach obie ekipy miały swoje okazje, ale ostatecznie o losach spotkania miała przesądzić dogrywka.
- Dodatkowe pięć minut gry okazało się szczęśliwe dla Minnesota Timberwolves. Obie ekipy miały co prawda problemy ze skutecznością, ale 2/8 z gry Warriors, w tym 0/5 zza łuku, przesądziło o zwycięstwie Leśnych Wilków. Na 32 sekundy przed końcową syreną przy trzypunktowym prowadzeniu gospodarzy zza łuku spudłował Curry. Chwilę wcześniej w kluczowym momencie pomylił się też Klay Thompson.
- Aż trzech zawodników Timberwolves wzięło na siebie tej nocy ciężar gry. D’Angelo Russell zdobył 29 punktów, trafiając po drodze aż siedem trójek (7/17). Anthony Edwards nie mógł wstrzelić się zza łuku (2/11), ale dołożył 27 „oczek”. Double-double dołożył z kolei Naz Reid, autor 24 punktów i 13 zbiórek.
- Po stronie Warriors pomimo porażki dobrze wypadł Steph Curry, zdobywca 29 punktów i 10 zbiórek. Problemy z odnalezieniem drogi do kosza mieli natomiast Jordan Poole (18 punktów, 7 zbiórek, 5 asyst; 4/13 z gry) oraz Klay Thompson (14 punktów, 6 zbiórek; 3/13). Podwójną zdobyczą popisał się za to Draymond Green (10 punktów, 12 zbiórek).
- Pojedynek tych zespołów może mieć kluczowe znaczenie dla końcowego układu sił na Zachodzie. Obie ekipy sąsiadowały ze sobą w tabeli, ale teraz przewaga T’Wolves wzrosła do dwóch zwycięstw i to oni zajmują miejsce w czołowej szóstce (kosztem Suns, którzy przegrali z Hawks).
San Antonio Spurs – Sacramento Kings 109:119
- O minionej nocy Jeremy Sochan będzie chciał szybko zapomnieć. Reprezentant Polski spędził w grze zaledwie siedem minut, po czym opuścił parkiet z uwagi na uraz dolnej części pleców i udał się do szatni. W tym czasie nie zdobył punktów i zdążył odnotować tylko jedną zbiórkę (0/4 z gry). W podobnej sytuacji znalazł się Tre Jones, który po dziewięciu minutach gry opuścił plac z kontuzją stopy.
- Pod ich nieobecność San Antonio Spurs nie radzili sobie najgorzej. Kluczowa dla losów spotkania okazała się jednak druga odsłona, którą Sacramento Kings wygrali różnicą ośmiu punktów. Goście błysnęli wówczas skutecznością (63,6%), a ich ofensywę napędzali przede wszystkim De’Aaron Fox i Malik Monk.
- Najlepiej punktującym zawodnikiem Spurs był tej nocy debiutant Malaki Branham, autor 22 „oczek”. Drugi w tej klasyfikacji był inny rezerwowy, Josh Richardson (19 punktów, 8 zbiórek). Keldon Johnson i Jakob Poeltl zdobyli po 18 punktów, a drugi z nich zebrał do tego jeszcze 12 piłek.
- Po stronie Kings prym wiedli przede wszystkim autorzy double-double: De’Aaron Fox (31 punktów, 10 asyst) oraz Domantas Sabonis (34 punkty, 11 zbiórek; 15/20 z gry). Z ławki rezerwowych wspierał ich dobrze dysponowany Malik Monk, zdobywca 22 punktów i pięiu asyst.
- Spurs przegrali 12 z 13 ostatnich meczów i zajmują obecnie 14. miejsce w tabeli Konferencji Zachodniej z bilansem 14-38. Tuż za ich plecami plasują się Houston Rockets (13-38), którzy minionej nocy ograli OKC Thunder. Kings w dalszym ciągu są jednym z największych rewelacji tego sezonu. Podopieczni Mike’a Browna plasują się na trzeciej lokacie Zachodu.
Utah Jazz – Toronto Raptors 131:128
- Utah Jazz od początku prezentowali się solidnie. Toronto Raptors dotrzymywali im kroku, jednak mieli w swoich szeregach poważne problemy. Skuteczności w pierwszej kwarcie brakowało przede wszystkim Pascalowi Siakamowi (0/6) i Scottie’emu Barnesowi (1/10), przez co to Jazzmani utrzymywali się na prowadzeniu (31:25). Podczas gdy ich grę napędzali rezerwowi Collin Sexton i Malik Beasley, Raptors w grze utrzymywali głównie Fred VanVleet i Preious Achiuwa (65:60).
- Od tamtego momentu do końcowej syreny mecz był niezwykle wyrównany. Obie strony miewały lepsze i gorsze fragmenty, Toronto zdołali chwilowo objąć nawet prowadzenie (67:68), ale przewaga Jazz niemal cały czas oscylowała w granicy 2-5 punktów. Na minutę przed końcem osobistne Barnesa pozwoliły Raptors zbliżyć się na cztery „oczka”, ale później skuteczności zabrakło Achiuwie, podczas gdy zimną krew na linii zachowali Mike Conley, Jordan Clarkson oraz Lauri Markkanen, którzy przesądzili o rezultacie.
- Lauri Markkanen raz jeszcze wcięlił się w rolę lidera Jazzmanów i w końcowym rezultacie odnotował 28 punktów i 13 zbiórek. Double-double zaliczył również Walker Kessler (17 punktów, 14 zbiórek). Zza łuku błysnął Jordan Clarkson (5/12), który zdobył 23 „oczka”.
- Po stronie Raptors dwoił się i troił Fred VanVleet, autor triple-double w postaci 34 punktów, 12 zbiórek i 10 asyst. Podwójnymi zdobyczami popisali się z kolei Pascal Siakam (21 punktów, 10 zbiórek) oraz Scottie Barnes (18 punktów, 14 zbiórek). Zawodnicy gości kiepsko wykonywali tej nocy rzuty wolne (69,2%).
Phoenix Suns – Atlanta Hawks 100:132
- Phoenix Suns nie najlepiej weszli w ten mecz i przez mocno przeciętną skuteczność musieli cały czas gonić wynik, głównie za sprawą trafień Mikala Bridgesa i Deandre Aytona. W drugiej odsłonie nie było już jednak czego po gospodarzach zbierać. Atlanta Hawks rozpoczęli tę część od efektownej serii 22:3 i chwilę później objęli nawet 22-punktowe prowadzenie (28:50). Świetnie dysponowany przed przerwą był Dejounte Murray, którego w zdobywaniu punktów wspierali przede wszystkim De’Andre Hunter czy Onyeka Okongwu (47:66).
- Jeżeli do przerwy sympatycy Słońc mieli jeszcze jakieś nadzieje na pozytywny rezultat, to po trzeciej odsłonie całkowicie je utracili. Jastrzębie kontynuowały swoją dominację i sukcesywnie powiększały i tak komfortowe już prowadzenie. W pewnym momencie ostatniej „ćwiartki” Hawks prowadzili nawet różnicą 43 punktów i nie mieli żadnych problemów, by utrzymać przewagę.
- Pomimo efektownego zwycięstwa żaden z zawodników Atlanty nie popisał się przebojowym występem, bo nie było potrzeby do przejmowania kontroli nad spotkaniem przez jednego z nich. Dejounte Murray zdobył 21 punktów, sześć zbiórek i osiem asyst. Trae Young dodał double-double w postaci 20 „oczek” i 12 asyst, z kolei Bogdan Bogdanović dorzucił 18 punktów.
- Po stronie Suns solidnie wypadli głównie Mikal Bridges (23 punkty, 5 zbiórek, 7 asyst; 6/18 z gry) i Denadre Ayton (20 punktów, 9 zbiórek; 9/12 z gry). Zawiódł Chris Paul, który zdobył tylko trzy punkty i trzy asysty (1/6 z gry). Porażka kosztowała Phoenix miejsce w pierwszej szóstce.