W pierwszym meczu niedzielnych zmagań w NBA Los Angeles Clippers pokonali Dallas Mavericks, choć nie obyło się bez problemów. Dobrze prezentowali się bowiem Kristaps Porzingis i Jalen Brunson, ale popisy Paula George’a i Reggiego Jacksona wystarczyły, by dopisać kolejne zwycięstwo do swojego konta. W kolejnym pojedynku Los Angeles Lakers ograli dużo niżej notowanych Detroit Pistons, pomimo iż pod koniec trzeciej kwarty przegrywali różnicą 17 punktów. W meczu na szczycie Chicago Bulls wygrali z New York Knicks, a świetnie zawody po obu stronach parkietu rozgrywali DeMar DeRozan i Julius Randle. Ciekawie zapowiadało się również starcie Phoenix Suns z Denver Nuggets, ale ekipa z Arizony bez większych problemów ograła swoich rywali. Na zakończenie nocy Golden State Warriors pokonali Toronto Raptors.
Los Angeles Clippers – Dallas Mavericks 97:91
- Dallas Mavericks w dalszym ciągu muszą radzić sobie bez kontuzjowanego Luki Doncicia. Do rotacji powrócił natomiast Maxi Kleber, który opuścił dziewięć poprzednich spotkań zespołu z Teksasu.
- W pierwszych minutach gry obie ekipy miały spore problemy ze skutecznością. Los Angeles Clippers rozpoczęli od 1/8 z gry, goście z kolei spudłowali pierwszych 5 z 7 rzutów. Mimo szczególnych problemów Reggie’ego Jacksona i Serge’a Ibaki, podopieczni Tyronna Lue zdołali objąć 7-punktowe prowadzenie (19:12). Wyższy bieg wrzucili wówczas Jalen Brunson, Kristaps Porzingis i Trey Burke, których trafienia w znaczący sposób przyczyniły się do serii 10:0, która zamknęła pierwszą „ćwiartkę” (19:22).
- Stale aktywny był Porzingis. Łotysz inteligentnie poruszał się po parkiecie, dobrze się ustawiał, ale w kilku momentach brakowało mu skuteczności. Mimo to Mavs zdołali odskoczyć z wynikiem na 9 punktów (39:30). Przerwa na żądanie Tyronna Lue w porę przebudziła Clippers (45:41). Swoje prawdziwe ja LAC pokazali jednak dopiero w drugiej połowie, którą rozpoczęli od serii 15:2. Świetną grę kontynuował Paul George, wspierany przez grającego coraz odważniej Jacksona.
- Clippers kilkukrotnie odkskiwali na 10 punktów, w jednym z przypadków powiększając swoją przewagę do nawet 12 „oczek” (87:75). Mavericks pozostali jednak w grze i wszystko sprowadziło się do ścisłej końcówki. Na 1:51 przed syreną Paul George spudłował ważną „trójkę”, ale w kolejnej akcji już się nie pomylił (92:87). Po drugiej stronie parkietu odpowiedział Porzingis, ale raz jeszcze na wysokości zadania stanął PG13. Dallas nie dawali za wygraną i wydawało się, że akcja 2+1 Jalena Brunsona zbliży ich do remisu. „Challenge” trenerski sprawił jednak, że sędziowie zinterpretowali jego atak jako faul w ataku. Niedogodność Mavs wykorzystał Reggie Jackson, który podwyższył prowadzenie gospodarzy do 7 punktów (96:89).
- Po kolejnej przerwie na żądanie Brunsonowi udało się w końcu odnaleźć drogę do kosza, a nadziei dodał spudłowany rzut osobisty Jacksona. W kolejnej akcji Tim Hardaway Jr. posłał tzw. airballa, czym pozbawił Mavericks szanse na pozytywny rezultat.
- Po raz kolejny liderem LA Clippers był Paul George. Dziś 31-letni skrzydłowy zdobył 29 punktów, 4 zbióri i 6 asyst, przy czym popełnił jednak 6 strat (do tego 12/25 z gry). Wspierał go przede wszystkim Reggie Jackson, który trafił ostatecznie 8 z 14 rzutów, kompletując 23 oczka i 4 asysty. Double-double zanotował z kolei Ivica Zubac, który do 16 punktów dołożył 10 zbiórek. Wchodzący z ławki Luke Kennard dodał od siebie 9 punktów z „trójek”.
- Po stronie Mavericks prym wiódł dziś Kristaps Porzingis, który pod nieobecność Luki Doncicia wcielił się w rolę lidera zespołu. Łotysz zdobył 25 punktów i 8 zbiórek, trafiając 10 z 18 rzutów z gry (0/4 za trzy). Jalen Brunson dołożył 20 punktów, 4 zbiórki, 8 asyst i 3 prezchwyty. Skuteczności zabrakło natomiast Dorianowi Finney-Smithowi (2/6 z gry; 7 pkt) i Timowi Hardaway’owi (2/12 z gry; 9 pkt).
Detroit Pistons – Los Angeles Lakers 116:121
- Mecz ten był spotkaniem, w którym mogliśmy zobaczyć dosłownie wszystko, co może wydarzyć się na koszykarskich parkietach. Nie brakowało niespodziewanych zwrotów akcji, fantastycznych indywidualnych występów czy bardzo nieczystych zagrań. Mecz w Detroit jednak najbardziej do historii przejdzie z powodu tego ostatniego. A wszystko to działo się kilka dni po 17. rocznicy wydarzeń z Malice at the Palace.
- Zacznijmy jednak od początku. Podopieczni Dwane’a Caseya bardzo dobrze weszli w to spotkanie, ale po pierwszej kwarcie lepsi okazali się Los Angeles Lakers, wygrywając czterema oczkami (30:26). Druga kwarta w pełni należała do Tłoków, w której rzucili aż 42 punkty, wygrywając tę część spotkania 11 punktami (42:31). Fantastyczną pierwszą połowę rozegrał lider Detroit Pistons, Jerami Grant, który po pierwszej połowie zanotował 18 punktów, trafiając 4 trójki. Po pierwszej połowie gracze z Motor City prowadzili siedmioma punktami (68:61).
- Na początku trzeciej kwarty Pistons powiększali swoją przewagę i po celnym rzucie Granta przewaga Tłoków wynosiła 12 punktów (78:66). Wtedy też doszło do bardzo napiętej sytuacji. W walce o zbiórkę LeBron James uderzył lewym łokciem w twarz Isaiaha Stewarta, rozbijając swojemu rywalowi łuk brwiowy. 20-letni center Tłoków zaczął krwawić i obydwu zawodników musieli rozdzielać partnerzy, aby nie doszło do dalszych incydentów. Młody gracz Pistons dwukrotnie próbował wyrwać się z objęć swoich kolegów, aby dostać się do Jamesa, ale za każdym razem został przez nich zatrzymany (więcej o tym zdarzeniu tutaj).
- Ostatecznie zarówno LBJ, jak i Stewart zostali wyrzuceni z parkietu. Dla lidera Lakers był to dopiero drugi raz w karierze. Przewinieniem technicznym ukarany został Russell Westbrook, który brał udział w przepychankach między graczami. Sędziowie po wnikliwej analizie zauważyli, że niejednokrotnie popychał innych zawodników. – Wszyscy wykonali świetną robotę, próbując załagodzić sytuację – powiedział Anthony Davis. – Nigdy nie chcesz, żeby powtórzyły się sytuacje sprzed 17 lat – dodał.
- Sędziowie kontynuowali spotkanie i po trzech kwartach Pistons jeszcze powiększyli przewagę, prowadząc po 36 minutach piętnastoma punktami (99:84). Ostatnia odsłona meczu należała już tylko do Lakers. Podopieczni Franka Vogela odrobili straty i wręcz zdemolowali Pistons, wygrywając tę część spotkania aż 20 punktami (37:17). Jeziorowcy ostatecznie zwyciężyli pięcioma oczkami (121:116).
- Do zwycięstwa nad Pistons poprowadzili Anthony Davis i Russell Westbrook. 28-letni gwiazdor Lakers zanotował fantastyczną linijkę statystyczną, wynoszącą 30 punktów (11/19 z gry, 58%), 10 zbiórek, 6 asyst, 4 przechwyty i 5 bloków. Natomiast rozgrywającemu Jeziorowców zabrakło tylko jednej zbiórki do triple-double (26 punktów, 9 zbiórek i 10 asyst). 18 punktów, w tym 5 trójek (najwięcej w zespole) zdobył Carmelo Anthony. 13 punktów i 5 zbiórek dołożył Dwight Howard. LBJ w ciągu 21 minut uzyskał 10 punktów i 5 asyst.
- Po stronie Pistons najbardziej wyróżniał się Jerami Grant, autor 36 punktów, w tym 5 trójek (5/9, 56%). 17 oczek i 6 zbiórek dołożył Hamidou Diallo, a 15 punktów dodał Frank Jackson. 14 oczek zapisał na swoje konto Saddiq Bey. Triple-double zanotował Cade Cunningham (13 punktów, 12 zbiórek i 10 asyst).
Autor: Mateusz Malinowski
Chicago Bulls – New York Knicks 109:103
- Chicago Bulls po raz kolejny musieli radzić sobie bez Nikoli Vucevicia, który wciąż pozostaje poza rotacją ze względu na protokoły zdrowia i bezpieczeństwa. New York Knicks nie mogli z kolei skorzystać z usług Taja Gibsona i Mitchella Robinsona.
- Początek spotkania zdecydowanie należał do Byków. Podopieczni Billy’ego Donovana kreowali efektowne akcje, które w szalony sposób wykańczali m.in. Zach Lavine czy Lonzo Ball. „Trójka” drugiego z wymienionych dała Bulls 12-punktowe prowadzenie (20:8), ale wówczas pojawiły się drobne problemy. Trafienia Derricka Rose’a i Juliusa Randle’a pozwoliły Knicks na zniwelowanie strat (20:16) i mecz zaczął się niemal od nowa.
- W drugiej odsłonie Bulls kontynuowali dobrą grę, choć rękę na pulsie trzymali również NYK. Kiedy przewaga Byków rozła w niebezpiecznym tempie, ci natychmiast odpowiadali, przez co gospodarze nie byli w stanie odskoczyć na więcej niż 10 „oczek”. Po stronie Chicago grę napędzał wówczas DeMar DeRozan, podczas gdy Ball i Lavine mieli wyraźne problemy ze skutecznością (łącznie 1/7 w 2Q).
- Po przerwie Knicks narzucili jeszcze wyższy poziom gry, a punkty Randle’a i Kemby Walkera pozwoliły im choć na moment być stroną przeważającą (66:72). Sytuacja odmieniła się wraz z początkiem ostatniej odsłony, którą Coby White i Derrick Jones Jr. rozpoczęli od dwóch trafień zza łuku, odzyskując tym samym prowadzenie dla Bulls (78:74). Dla White’a to nie był jednak koniec popisów. Młody rozgrywający Byków, który dopiero co powrócił po kontuzji, zdobył w czwartej kwarcie 10 punktów (3/4 za trzy) i jedną asystę. To między innymi właśnie to pozwoliło Bulls na ponowne odskoczenie z wynikiem na stosunkowo bezpieczną odległość (91:84), ale Knicks nie dawali za wygraną.
- Akcja 2+1 w wykonaniu Randle’a na 1:38 przed końcem stopiła przewagę Bulls do zaledwie trzech oczek (102:99). W kolejnej akcji odpowiedział Lavine i jak się okazało, były to ostatnie punkty zdobyte przez Chicago z gry tej nocy. Następnie pudłowali bowiem Randle, DeRozan i Immanuel Quickley, a Lavine aż czterokrotnie stawał na linii rzutów wolnych. W międzyczasie sytuacje ratować próbował ponownie Randle, ale przewaga Byków była już na tyle bezpieczna, że przyjezdni nie zdołali ponownie nawiązać walki.
- Bulls do zwycięstwa poprowadził dziś przede wszystkim fantastyczny DeMar DeRozan, autor 31 punktów, 6 zbiórek, 5 asyst i 3 przechwytów (10/20 z gry; 2/2 za trzy; 9/9 z linii). Nieco gorzej wypadł Zach Lavine, który zupełnie nie mógł się dziś wstrzelić zza łuku (0/5). Obrońca zdobył ostatecznie 21 punktów, 6 zbiórek i 4 asysty. Solidne zawody rozegrał wchodzący z ławki Coby White, autor 14 punktów, który po części nadrabiał przeciętną ofensywę Lonzo Balla (11 punktów, 6 zbiórek, 5 asyst; 4/11 z gry). Alex Caruso, który wyjątkowo pojawił się dziś w wyjściowej piątce, dorzucił 7 oczek.
- Po stronie Knicks prym wiódł dziś Julius Randle, zdobywca 34 punktów, 10 zbiórek i 4 asyst. Skrzydłowy ekipy z Wielkiego Jabłka trafił 13 z 19 rzutów z gry. Jego partnerzy nie stanęli jednak na wysokości zadania. Spośród wyjściowej piątki najwięcej dorzucili RJ Barrett (9 punktów, 15 zbiórek) i Kemba Walker (7 pkt). Nieco lepiej spisali się rezerwowi w osobach Aleca Burksa (13 pkt), Immanuela Quickley (12 pkt) i Derricka Rose’a (10 punktów, 6 zbiórek).
Phoenix Suns – Denver Nuggets 126:97
- Już po pierwszej kwarcie wszystko wskazywało na całkowity pogrom ze strony Phoenix Suns. Gospodarze zdobyli wówczas aż 48 punktów i objęli tym samym 20-punktowe prowadzenie. Trafienie za trafieniem zdobywali Jae Crowder (11 pkt), Deandre Ayton (9 pkt), Devin Booker (9 pkt) i wchodzący z ławki Cameron Johnson (8 pkt). Denver Nuggets, którzy musieli tej nocy radzić sobie bez Nikoli Jokicia, odpowiedzieli dziewięcioma punktami Aarona Gordona, ale to za mało, by mogli nawiązać jakąkolwiek walkę.
- Goście przebudzili się nieco w drugiej odsłonie i dzięki współpracy Gordona i Jeffa Greena ich strata stopniała do 12 oczek po szybkiej serii 8:0. Zawodnicy Słońc trzymali jednak rękę na pulsie i kiedy tylko powrócili na parkiet po przerwie, ponownie rozpoczęli swoje show. W trzeciej kwarcie Phoenix trafili 52,6% swoich rzutów, co przy fatalnej skuteczności Nuggets (27,3%) pozwoliło im raz jeszcze zbudować sobie pokaźną przewagę. Ta zagłębiła się jeszcze bardziej w ostatniej odsłonie, kiedy to na parkiecie zameldował się drugi garnitur gospodarzy. Ostatecznie Suns bez żadnych problemów wygrywają różnicą aż 29 oczek.
- Aż sześciu zawodników Phoenix Suns udało się dziś uzyskać dwucyfrową zdobycz punktową. Najwięcej skompletował rezerwowy Cam Johnson, autor 22 oczek (9/15 z gry). Efektowniejszą linijką popisał się Deandre Ayton, który dorzucił 21 punktów i 8 zbiórek. Devin Booker dołoży od siebie 17 punktów i 7 zbiórek, z kolei Jae Crowder 15 punktów. O double-double otarł się z kolei Chris Paul (9 punktów; 10 asyst). Po 10 oczek dorzucili jeszcze JaVale McGee i Cam Payne.
- Honor gości ratowali przede wszystkim Aaron Gordon (16 punktów, 10 zbiórek, 4 asysty, 2 przechwyty; 7/14 z gry) i Jeff Green (19 punktów), ale pozostali gracze Nuggets nie wypadli wystarczająco dobrze. JaMychal Green dorzucił 14 oczek i 8 zbiórek, z kolei Will Barton (4/15 z gry) i Monte Morris (3/8) zdobyli po 10 punktów. Szczególnie kiepsko w kwestii wskaźnika +/- wypadli wchodzący z ławki Facundo Campazzo (8 punktów; -25) i Austin Rivers (10 punktów; -20).
- Dla Denver Nuggets jest to już trzecia porażka z rzędu. Podopieczni Michaela Malone’a spadli tym samym na 6. miejsce w tabeli konferencji zachodniej z bilansem 9-8. Wiceliderem pozostają z kolei Phoenix Suns (13-3).
Golden State Warriors – Toronto Raptors 119:104
- Spotkanie tak naprawdę rozstrzygnęło się już w pierwszej kwarcie, którą Wojownicy wygrali 12 punktami (36:24). Od tamtej pory spokojnie kontrolowali wydarzenia na parkiecie, wygrywając ostatecznie 15 punktami (119:104).
- Do zwycięstwa nad Toronto Raptors poprowadził Jordan Poole, który trafiał na fantastycznej skuteczności (10/13 z gry, 77%). Obrońca Wojowników trafił 8 trójek (8/11, 73%), notując łącznie 33 punkty. Jedno oczko mniej zdobył Andrew Wiggins (32), który róznież był bardzo skuteczny w rzutach zza łuku (6/8, 75%). Skrzydłowy GSW miał też 6 asyst. 15 punktów, w tym 5 trójek (5/9 za trzy, 56%) uzyskał Otto Porter. Gracze Golden State Warriors trafili 22 z 45 prób trzypunktowych (49%).
- Co ciekawe, skuteczność w rzutach trzypunktowych osłabił sam Steph Curry, który trafił tylko 1 z 6 rzutów zza linii 7,24 (17%), notując zaledwie 12 punktów (2/10 z gry, 20%) i 8 asyst. Tylko 4 oczka, ale za to 14 zbiórek i 8 asyst zanotował Draymond Green.
- Po stronie Raptors sześciu graczy zanotowało dwucyfrowy wynik punktowy. Najwięcej oczek uzyskał Pascal Siakam (21). 17 punktów i 7 asyst dołożył Fred VanVleet. 12 oczek i 8 zbiórek dodał Precious Achiuwa, zaś 11 punktów padło łupem Gary’ego Trenta Juniora. Double-dobule (10 punktów i 13 zbiórek) zdobył Scottie Barnes.
Autor: Mateusz Malinowski