To była bardzo długa droga dla Jimmy’ego Butlera. W pewnym momencie wydawało się, że się w tym wszystkim pogubił i za wiele domaga się od własnego otoczenia. Przecież nawet nie potwierdził, że może przeskoczyć poprzeczkę, którą sam dla siebie zawiesił tak wysoko. Wszystko jednak zmieniło się w Miami, gdzie w końcu dostał to, na co tak długo czekał.
Buntownik z wyboru
W Chicago był dopiero młodym graczem, który nie do końca wierzył w to, co może osiągnąć. Poza tym jego temperament skutecznie kontrolował Tom Thibodeau, do którego Jimmy Butler miał niezwykły szacunek. Bulls nie przewidywali zmiany w zachowaniu Butlera, gdy stanowisko pierwszego szkoleniowca przejął mazgajowaty Fred Hoiberg. W tamtym czasie Butler znał już swoją wartość. W czwartym sezonie gry dla Byków notował średnio 20 punktów, 5,8 zbiórki i 3,3 asysty wcielając się w rolę młodego lidera. Średnie z sezonu na sezon wyglądały coraz lepiej.
Problem polegał na tym, że Fred Hoiberg w żaden sposób nie przekonywał lidera swoją charyzmą i planem, który przygotował dla drużyny. Gdy do zespołu dołączył Dwyane Wade, Butler poczuł, że w końcu ma sojusznika, który pomoże mu zwrócić uwagę zarządu, iż Hoiberg nie jest najlepszym materiałem na head-coacha. Po jednym z kolejnych bezpłciowych meczów ekipy z Chicago, Butler i Wade wspólnie orzekli, że w tej drużynie brakuje poczucia jakiejkolwiek odpowiedzialności – w ten sposób uderzyli zarówno w trenera, jak i swoich kolegów.
Zrozumiał swoją wartość
Ostatnie lata w Chicago były czasem prawdziwego buntu Jimmy’ego Butlera. Doskonale wiedział, że Gar Forman i John Paxson nie dostarczą mu drużyny gotowej do walki o mistrzostwo. To było równoznaczne z tym, że przygoda Jimmy’ego z Bulls dobiega nieuchronnego końca. Jednak przenosiny do Minnesoty od początku były owiane sporym ryzykiem. W zespole byli już Andrew Wiggins i Karl–Anthony Towns. Nie było pewności, czy Butler poradzi sobie z ego młodych gwiazd i czy zdoła ich przekonać, że to on powinien być prawdziwym liderem rotacji.
W pierwszym sezonie z Wolves wspólnie ze wspomnianą dwójką doprowadził zespół do play-offów, po trzynastu latach przerwy. Już wtedy jednak wskazywano na niejasne relacje pomiędzy Butlerem i KAT–em. Panowie rzekomo nie pałali do siebie wielką sympatią, a to doprowadziło Jimmy’ego do sytuacji ostatecznej. Przed sezonem 2018/2019 zawodnik poprosił o transfer, co rozpoczęło całą serię wręcz cyrkowych zdarzeń w obozie ekipy z Minnesoty. Zapowiedział, że nie podpisze z drużyną przedłużenia latem 2019 roku, więc to on rozdawał karty.
Strzał w dziesiątkę?
W Minnesocie sprawiali wrażenie zaskoczonych zachowaniem Butlera. Dotąd Jimmy był poza rynkiem, więc nie sprawdzili, jaką ma wartość, więc gdy zawodnik poprosił o transfer, nie byli na to przygotowani. Z tego też względu Butler w tej toksycznej atmosferze musiał wytrzymać parę miesięcy. W międzyczasie przyjeżdżał na treningi Wolves i wypominał Townsowi i Wigginsowi ich jałowe nastawienie. Atmosfera robiła się bardzo gęsta, wręcz nie do wytrzymania. W pewnym momencie uwagi Butlera robiły się niesmaczne, upokarzał swoich kolegów z szatni, co stworzyło wokół niego narrację bardzo destrukcyjnej postaci.
Jeden z odcinków „Game of Zones” został poświęcony Butlerowi i pokazuje sytuację, która podobno miała miejsce podczas jednego z treningów Wolves.
To był zdecydowanie najgorszy moment w karierze wychowanka Marquette, ale jednocześnie prezentował nową perspektywę na przyszłość, bo przecież lada dzień Jimmy miał pakować manatki. Na początku listopada Wolves odesłali go do Philly, KAT odetchnął z ulgą. Wilki jednak straciły tożsamość, znów były zespołem bez jakości i bez prawdziwego lidera. Tymczasem kibice Sixers przyjęli tę wiadomość z niemałym przerażeniem. Po wielu incydentach w Minnesocie, nie do końca wiedzieli, czego mogą oczekiwać po relacjach Butlera z Joelem Embiidem i Benem Simmonsem.
W teorii Sixers niemal natychmiast stali się głównym faworytem do walki o mistrzostwo we wschodniej konferencji. Problem leżał przede wszystkim w trenerze. Brett Brown nie potrafił ogarnąć ego swoich gwiazd i nadać im konkretnego statusu, budujący w ten sposób hierarchię. Butler dawał z siebie wszystko, ale nie miał pojęcia, w jakiej ma odnaleźć się roli. Spędził z Sixers kilka miesięcy. Zespół pod koniec sezonu 2018/2019 nie wyraził chęci zatrzymania go w rotacji. Pieniądze na jego kontrakt zostały rozdysponowane na umowy Ala Horforda i Tobiasa Harrisa.
W końcu na swoim
De facto nadal do końca nie wiadomo, czy Butler chciał zostać w Philly, czy od początku wiedział, że w tym miejscu brakuje ludzi gotowych sprostać jego oczekiwaniom. Koniec końców Szóstki podjęły decyzję za niego. Będąc wolnym agentem mógł spokojnie zadecydować o swojej przyszłości. W Miami Pat Riley potrzebował charakternego gracza. Przede wszystkim jednak potrzebował lidera, a Butler wręcz domagał się, by ktoś w końcu obsadził go w tej roli; by mu na tyle zaufał. W taki sposób powstał tercet Riley – Spoelstra – Butler, przed którym wkrótce zaczął się trząść cały wschód.
Pierwsze miesiące Butlera w Miami były rozpoznaniem. Zawodnik chciał mieć pewność, że w końcu ma wokół siebie graczy, którzy odpowiedzą jego standardom. Duncan Robinson, Tyler Herro, Goran Dragić, Bam Adebayo… wszyscy byli gotowi uznać Butlera swoim liderem i pracować równie ciężko co on. W takim klimacie bardzo łatwo zawiązać kolektyw i Heat udało się to wcześniej, niż sam Riley się spodziewał. Celem na sezon 2019/2020 miała być ambitna walka w play-offach, a skończyło się na zabraniu dominujących Los Angeles Lakers do sześciu meczów wielkiego finału.
W końcu! W końcu Jimmy Butler dostał drużynę jakiej oczekiwał i co się stało? Stanął na wysokości zadania – wcielił się w rolę lidera i zrobił z Heat wynik ponad wszelkie przewidywania. Drużyna z Florydy jest obecnie w bardzo dobrym położeniu – postrzegana jako jedno z najlepszych miejsc dla wolnych agentów. Wiele mówi się m.in. o próbach pozyskania Giannisa Antetokounmpo, gdy ten trafi na rynek wolnych agentów. Butler dał Spoelstrze i Rileyowi doskonałe warunki do pracy i teraz piłeczka jest bez wątpienia po stronie szkoleniowca i sternika. Czekamy na więcej.