Półfinały konferencji tegorocznej edycji play-offów powoli wchodzą w decydującą fazę. Jednym z ciekawszych pojedynków jest seria, w której mierzą się New York Knicks oraz Indiana Pacers. Trudno wskazać ewidentnego faworyta, natomiast mecz numer pięć pokazał, że o wyniku może zadecydować przysłowiowa walka na noże.
W nocy z wtorku na środę czasu polskiego New York Knicks zrobili krok naprzód w kierunku awansu do finałów Konferencji Wschodniej. Podopieczni Toma Thibodeau na własnym terenie w Madison Square Garden dość wyraźnie pokonali Indiana Pacers 121-91, o czym pisaliśmy w tym miejscu.
Knicks zdominowali piąty mecz. Choć po przerwie przyjezdni rzucili się do ataku i zmniejszyli straty do zaledwie siedmiu punktów, gospodarze szybko wrócili do gry i pokazali, że nie oddadzą tego zwycięstwa. Choć samo spotkanie na parkiecie nie było jakoś wyjątkowo zacięte, doszło do kilku incydentów, które podgrzały jego temperaturę.
Jednym z największych punktów zapalnych było starcie Donte DiVincenzo z Mylesem Turnerem. W trzeciej kwarcie koszykarz NYK wykonał efektowny wsad, wyprowadzając swoją drużynę na prowadzenie różnicą 22 „oczek”. Gdy zgromadzona publiczność celebrowała udaną akcję, 27-latek pobiegł na drugą stronę parkietu by dosłownie nadziać się na środkowego rywali.
Obaj gracze wyglądali na chętnych do bitki, ale szybko zostali rozdzieleni. Emocje zdążyły już jednak sięgnąć zenitu. Za tę „wymianę uprzejmości” DiVincenzo i Turner zostali ukarani przewinieniami technicznymi. Już po meczu Donte postanowił skomentować zaistniałą sytuację i trzeba przyznać, że nie gryzł się w język.
– Oni tylko próbują zgrywać twardzieli. To nie jest w ich stylu i taka jest prawda. Nie wyrażam zgody na tego typu akcje, gdy ewidentnie próbujesz w kogoś wjechać. NBA to nie pole bitwy. Sfauluj albo zejdź mi z drogi. Nie jesteś twardzielem – grzmiał podczas pomeczowego wywiadu, poniekąd kierując te słowa do Mylesa Turnera.
Wspomniane starcie nie było jedynym, które podgrzało atmosferę w MSG. Właściwie jego przyczyną była inna sytuacja jeszcze z drugiej kwarty, gdy DiVincenzo odbił się od stawiającego zasłonę Isaiaha Jacksona jak od betonowego muru. Swojemu koledze pospieszył z pomocą Isaiah Hartenstein, który ruszył do zawodnika Pacers dosadnie pokazując mu co myśli o takim zachowaniu.
– Są dla mnie jak rodzina. Jeśli cokolwiek im się stanie, zamierzam stanąć w ich obronie, niezależnie od okoliczności. W przypadku tej drugiej sytuacji trochę się wahałem, bo nie chciałem złapać drugiego przewinienia technicznego, ale zazwyczaj nie zamierzam tolerować takich zachowań – tłumaczył wysoki Knicks.
Sam DiVincenzo nie może zaliczyć tego meczu do najbardziej udanych, szczególnie pod względem punktowym. Rzucił zaledwie osiem „oczek”, trafiając 4/14 rzutów z gry. Dorzucił jednak siedem zbiórek, cztery asysty i trzy przechwyty, czym przyczynił się do wygranej swojej drużyny. Show skradł jednak – co nie jest już żadną niespodzianką – Jalen Brunson, zdobywając aż 44 punkty, a dzielnie sekundowali mu Miles McBride, Alec Burks czy Josh Hart.
Nowojorczycy potrzebują teraz tylko jednego zwycięstwa, by awansować do finałów na Wschodzie. Jeśli im się to uda, osiągną najlepszy wynik w postseasonie od 2000 roku. By tego dokonać muszą jednak jeszcze co najmniej raz pokonać Pacers, którzy na pewno tanio skóry nie sprzedadzą. Tym bardziej, że mecz numer sześć zostanie rozegrany w Indianapolis, a dotychczas w tej serii gier triumfowali wyłącznie gospodarze. Wszystko okaże się w nocy z piątku na sobotę o godzinie 1:00 czasu polskiego.