To się często nie zdarza. Bradley Beal w swoim nowym 5-letnim kontrakcie od Washington Wizards otrzymał tzw. klauzulę no-trade. W praktyce oznacza to więc, że obrońca może zawetować każdy transfer ze swoim udziałem. W historii NBA to dopiero dziesiąty taki przypadek.
LeBron James, Kevin Garnett, Carmelo Anthony, Dirk Nowitzki, Kobe Bryant, Dwyane Wade, Tim Duncan, David Robinson, John Stockton i od środy także Bradley Beal. Co łączy te nazwiska? Fakt, że wszyscy w pewnym momencie swojej kariery mieli w kontraktach zapisaną tzw. klauzulę no-trade. Obrońca Washington Wizards wynegocjował więc sobie bardzo atrakcyjną umowę, jeśli weźmiemy pod uwagę, że za pięć lat gry otrzyma ponad 250 milionów dolarów (to maksymalna kwota), a do tego piąty rok kontraktu jest opcją zawodnika.
Klauzula no-trade pozwala dodatkowo zawetować Bealowi każdy transfer z jego udziałem w trakcie trwania umowy. Wizards będą mieli więc ograniczone pole manewru, ale zdaje się, że taki był po prostu koszt zatrzymania swojej największej gwiazdy w zespole. Beal to niewątpliwie znakomity zawodnik, tyle tylko, że jak do tej pory nie udowodnił, że stać go na poprowadzenie swojej drużyny do sukcesów. Mimo tego stołeczna ekipa inwestuje w 29-latka bardzo dużo pieniędzy i daje mu jeszcze dodatkowe przywileje.
Opcje no-trade w kontraktach są bardzo rzadkie. Lista zawodników, którym udało się wynegocjować taki zapis jest niezwykle krótka. Mogą się zresztą o tę klauzulę ubiegać tylko zawodnicy, którzy są w NBA już co najmniej osiem lat, a do tego przez co najmniej cztery lata grają dla klubu, z którym negocjują umowę. Beal oba te warunki spełnił, jako że od początku kariery, a więc od 2012 roku, gra w barwach Wizards. Warto jeszcze dodać, że to pierwsza klauzula no-trade od rozgrywek 2017/18 i na ten moment jedyne takie weto w całej lidze.