Miejsca w zespołach coraz mniej, ale kilku ciekawych graczy nadal czeka na konkretną propozycję. Generalni menedżerowie bardzo ostrożnie podchodzą do uzupełniania swoich składów, dlatego nazwiska przedstawione poniżej muszą uzbroić się w cierpliwość.
J.J. Redick – jeden z czołowych strzelców za trzy. W ostatnich latach miał problem ze złapaniem regularnych minut. Poza tym borykał się z kłopotliwą stopą, co wpłynęło na jego dostępność. Nie da się mimo wszystko ukryć, że dysponuje bardzo konkretnym doświadczeniem, które może być przydatne dla drużyny rywalizującej w play-offach. Mieszka w Nowym Jorku, więc zapewne będzie chciał pozostać blisko domu. Może Knicks lub Nets na pewnym etapie się skuszą.
DeMarcus Cousins – aż trudno uwierzyć, że w tak dynamicznym tempie spadł z piedestału. Jeszcze parę lat temu był postrzegany jako jeden z najlepszych wysokich w NBA. Nagle jednak przydarzyła się kontuzja, która całkowicie wybiła go z obranego kierunku. W szesnastu meczach z LAC notował na swoje konto średnio 7,8 punktu, 4,5 zbiórki trafiając 53,7 FG%. Problem polega na tym, że słabo broni, nadal jednak może stanowić uderzenie z ławki.
Jahlil Okafor – to kolejny gracz, którego kariera miała wyglądać zupełnie inaczej. Niezwykle utalentowany w grze tyłem do kosza i w okolicach obręczy. Problem polegał na tym, że nie miał rzutu za trzy i słabo bronił, co praktycznie wyklucza go z każdego możliwego ustawienia w nowoczesnej koszykówce. Trudno powiedzieć, czy znajdzie miejsce w NBA. Zapewne musi poczekać aż u którejś z ekip pojawi się zapotrzebowanie.
Avery Bradley – jeszcze niedawno postrzegany jako jeden z najlepszych graczy 3-and-D. Niestety coraz to częściej pojawiające się urazy spowodowały, że przestał być postrzegany jako gracz, na którym można polegać. Brad musi się skupić na tym, by doprowadzić swoje ciało do pełnej sprawności. Z całą pewnością jest na radarze co najmniej kilku generalnych menadżerów, którzy traktują go jako zabezpieczenie w razie urazu innego zawodnika rotacji.
James Ennis – w poprzednim sezonie trafiał 43,3% z dystansu i w ostatnich latach dla wielu ekip stanowił konkretne wsparcie jako wysoki rozciągający grę obecnością za linią trzech punktów. To swoją droga zaskakujące, że Ennis nie znalazł pracodawcy gotowego zmieścić go w swoim składzie. Rzekomo Lakers, Bulls, Trail Blazers oraz Magic wyrazili nim wstępne zainteresowanie. Temat ostatnie nie został pociągnięty.
Rondae Hollis-Jefferson – wiele wskazywało na to, że przez lata będzie budował swoją pozycję zadaniowca, który sprawdzi się w systemie każdego szkoleniowca. Okazuje się jednak, że trudno mu złapać w NBA fuchę. Ma za sobą dobry rok w Toronto, gdzie wspierał drużynę z ławki dając dużo energii po obu stronach parkietu. Jego brak w rotacji którejś z drużyn jest dowodem na to, że konkurencja o miejsce w najlepszej lidze świata jest obecnie naprawdę silna.
Isaiah Thomas – to już prawdziwa odyseja, bo Isaiah Thomas zdaje się zmierzać w kierunku NBA, ale cały czas jest mu do niej bardzo daleko. W ostatnich tygodniach pracował z kilkoma zespołami. Niestety jak dotąd żaden z GM-ów nie dostrzegł w nim potencjału, który mógłby wykorzystać w swoim składzie. Były kandydat do nagrody MVP się jednak nie poddaje i wierzy, że nadal jest dla niego w tej lidze miejsce. Trzeba mu pogratulować samozaparcia.