Kilka lat temu mawiałem, szczególnie pytany o swój nastrój przez znajomych kibicujących Golden State Warriors, że ciężko jest być fanem Boston Celtics. Później jednak karta się odwróciła i moja ukochana drużyna weszła na poziom, który mnie osobiście satysfakcjonował – mocnego, corocznego potentata do tytułu. Kiedy rok temu C’s przegrali finał NBA, uznałem, że nabrawszy doświadczenia wrócą silniejsi w kolejnych rozgrywkach. Wszystko na to wskazywało, aż do drugiego meczu trwających obecnie finałów Konferencji Wschodniej.

Pytanie postawione w tytule jest trochę prowokacyjne, ponieważ problem Boston Celtics jest mocno złożony i wpływa na niego więcej, niż trzy przytoczone nazwiska. Zaczynając jednak od początku: rok temu wszyscy myśleliśmy, że obyty z grą w finałach „potwór” z Bostonu nie pozostawi konkurencji żadnych złudzeń w roku kolejnym. Świetnie zbilansowany skład, uzupełniony o najlepszego rezerwowego tego sezonu (Malcolm Brogdon), młodzi i zmotywowani liderzy, doskonale rozumiejący i dogadujący się z szatnią trener. I wtedy właśnie do mediów przedostała się informacja dotycząca niestosownego zachowania Ime Udoki względem jednej z pracownic klubu. Na dobrą sprawę do dnia dzisiejszego nie wiemy, co właściwie się wydarzyło, niemniej sprawa musiała być na tyle poważna, iż Brad Stevens i spółka zdecydowali się zawiesić trenera na cały sezon. Trenera, który chwilę wcześniej wprowadził Drużynę (celowo z wielkiego „D”) do finałów ligi i pokazał światu prawdziwą heroiczność i nieustępliwość swojego zespołu. Trener ten był przez zawodników nieskrywanie lubiany i szanowany, toteż nikogo dziwić nie powinno, iż w gąszczu medialnych spekulacji, ciszy ze strony zarządu klubu oraz nieciekawej atmosfery i praktycznie milczenia Udoki, koszykarze Bostonu stracili nieco ze swojego nastawienia. Miejsce wygnanego Udoi zajął przy tym jego dotychczasowy asystent – Joe Mazzulla.

Mazulla stanął przed zadaniem o ambiwalentnym stopniu trudności: z jednej strony nigdy wcześniej nie prowadził zespołu NBA (notabene – jest młodszy od Ala Horforda), z drugiej jednak otrzymał maszynę, której najlepiej jest nie przeszkadzać i ewentualnie delikatnie ją tylko korygować. Na pozór brzmi to banalnie i faktycznie, sezon regularny pokazał, iż Tatum i Brown są w stanie poprowadzić drużynę do wysokiego miejsca w tabeli, kwalifikując się jednocześnie do składów All–NBA. Head Coach jest jednak niczym dowódca wojskowy, który posyła swój oddział do boju. Obok polegania na swoich żołnierzach i ich umiejętnościach, musi również przygotować jasny i precyzyjny plan, a także odpowiadać na zmieniające się realia (wszak wybitny generał Patton rzekł niegdyś, słusznie zresztą, iż: „Zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia”).

Historia znała przypadki, kiedy to armia silna, lecz pozbawiona geniusza taktycznego ulegała rywalowi słabszemu, bądź też w starciu z rywalem na równym poziomie ponosiła sromotną klęskę z racji gorszego planu bitwy. Rozgrywki posezonowe w roku 2023 są dla Boston Celtics i Joe Mazzulli tym, czym dla starożytnych Persów i króla Dariusza I bitwa pod Maratonem. Tekst ten powstaje przy stanie rywalizacji 3:1 dla Miami Heat i nie sądzę, aby sytuacja miała się nagle diametralnie odwrócić. Już na tym etapie wszak stwierdzić można, że Joe Mazulla nie jest gotowy na dowodzenie zespołem. Bynajmniej nie o takim potencjale i bynajmniej nie w tym czasie.

Tylko skąd tutaj ten Tatum? Przecież każdy może mieć gorszy moment, Jaylen Brown również nie gra wybitnej koszykówki w finałach Wschodu, nie mówiąc już o reszcie zespołu. Zgadza się, niemniej Tatum w tym choke u Bostonu odgrywa rolę pierwszoplanową, a właściwie nie on sam, lecz jego ego. Niegdyś sądziłem, iż o Jaysonie nigdy tego nie powiem, nigdy nie użyję porównania do Carmelo Anthony’ego czy Russella Westbrooka. Niestety, po meczu numer 6 z Philadelphia 76ers w mojej głowie zapaliła się czerwona, ostrzegawcza lampka. Tatum, po końcowym gwizdku w meczu (w którym w pierwszej połowie zanotował zawrotne 0/10 z gry) podczas udzielania wywiadu powiedział: „Mówiąc skromnie, jestem jednym z najlepszych koszykarzy na świecie”. I tak pochwalić muszę Tatuma za tę skromność, przecież mógł wprost wydać orzeczenie o swojej pozycji numer jeden na tej liście. Byłem tak zszokowany tymi słowami, iż musiałem obejrzeć ten wywiad w oryginale, zarzucając już w głowie niefrasobliwość tłumaczenia. I wtedy do mnie dotarło – on to naprawdę powiedział.

Być może operuję na złych wzorcach, ale czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie LeBrona James – a w tożsamej sytuacji, używającego identycznych słów? Oczywiście, że nie. Determinantem sukcesu, obok talentu czy umiejętności, jest też pokora, umiejętność przyjmowania krytyki lub tak ujmująca determinacja, iż nie istnieje dla ciebie przeszkoda nie do pokonania. To ten winning mental, coś, co odróżnia sportowca bardzo dobrego od wybitnego. Coś, czego Tatum nie ma, chociaż szczerze życzę mu, aby to zdobył.

Teraz uporządkujmy wszystko raz jeszcze: twój ukochany trener zostaje w niewyjaśnionych okolicznościach wystawiony całkowicie poza margines klubu, nowym coachem zostaje jego młodziutki asystent bez żadnego planu i doświadczenia a twój najlepszy zawodnik, twarz organizacji i bezpardonowy lider, po kiepskim meczu (nie liczę końcówki) oznajmia światu, że jego skromnym zdaniem jest jednym z najlepszych na świecie. Przecież po takich wydarzeniach niewiarygodnym sukcesem jest urwanie choćby jednego meczu genialnym Miami Heat, drużynie, której finał NBA należy się, jak (tutaj cytuję prezesa NBP): „psu buda”. Chaos, nie tylko ten w szatni, lecz również w głowach zawodników, musi być na tyle olbrzymi, iż Boston aż do finałów niesiony był sukcesem z zeszłego roku. W przeciwnym razie ograniczyłby jakąkolwiek efektywność tego zespołu.

Co musi się zatem zmienić? Przede wszystkim nastawienie Jaysona Tatuma. Ten zawodnik musi sobie uzmysłowić, iż ma szansę zapisać się na kartach historii NBA jako jedna z największych postaci tylko wtedy, gdy zacznie myśleć jak mistrz. Dokładając do tego nawet obecny skład Bostonu, lecz stawiając jednocześnie na trenera z większym doświadczeniem i (przede wszystkim) wizją zespołu, można będzie być spokojnym o dalszy rozwój i sukcesy tej drużyny. W przeciwnym razie obserwować będziemy to, czym raczyli nas przez lata koszykarze Los Angeles Clippers w okresie Lob City.

Autor: Cezary Grzyb

Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep Nike
  • Albo SK STORE, czyli dawny Sklep Koszykarza
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Ogromne wyprzedaże znajdziesz też w sklepie HalfPrice
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna


  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    8 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments