Sytuacja w New York Knicks jak zawsze elektryzuje fanów. Knicks co prawda mają trenera Mike’a Millera, ale otwarcie szukają kogoś na stałe. Po tym jak z kandydowania zrezygnował Jay Wright z uniwersytetu Villanova, rosną szanse Toma Thibodeau.
O zainteresowaniu Knicks jego osobą poinformował Marc Berman z New York Post. Dziennikarz powołuje się na swoje źródło bliskie byłemu trenerowi Chicago Bulls i Minnesota Timberwolves:
„On naprawdę chce pracy w Knicks. On to czuje i nawet myśli, że jest jednym z faworytów.”
Pozycja Thibodeau jest o tyle silna, że pracował kiedyś z nowym prezydentem klubu Leonem Rosem. Dodatkowo ma się znajdować na krótkiej liście życzeń razem z Jeffem van Gundym. O ile van Gundy ponoć nie pali się do odwieszenia mikrofonu komentatora i powrotu na ławkę trenerską, to Thibodeau chętnie znów będzie trenował.
Obecnie wciąż płacą mu Minnesota Timberwolves, którzy zwolnili go w zeszłym roku. Niemniej Thibodeau mimo złej prasy i mówienia o tym, że zbyt mocno trenuje swoich zawodników i jest postrzegany jako krzykacz, to bronią go wyniki.
W Chicago Bulls w pierwszym sezonie pracy doszedł do finałów konferencji, a kolejne sukcesy mocno zatrzymała dla niego kontuzja Derricka Rose’a. Po przejściu do Timberwolves poprowadził ich do play-off jako jedyny trener w historii klubu obok Flipa Saundersa. Potem co prawda nie potrafił porozumieć się z Jimmy Butlerem i podjąć odpowiedniej decyzji jako prezydent klubu, ale może w tym tkwi szkopuł.
Jeśli Thibodeau będzie tylko trenerem, to nie będzie musiał się skupiać na transferach. W końcu jego bilans z kariery jest bardzo dobry. W 598 spotkaniach notuje 352 zwycięstwa i 246 porażek.