Dostanie się do grona zawodników NBA jest jedną z najtrudniejszych rzeczy do zrobienia w sporcie zawodowym. To elitarna grupa 450 zawodników. Nikt, kto już jest w tej lidze, nie odda tego miejsca bez walki. Dodatkowo, co roku, młodzi koszykarze z całego świata liczą na uwagę skautów i z całych sił walczą o angaż. Bycie synem gracza NBA, który miał za sobą długą karierę, wcale nie musi ułatwić tego zadania. Wręcz przeciwnie – zwiększa to presje i oczekiwania, z którymi nie każdy jest w stanie sobie poradzić. Konieczność sprostania oczekiwaniom ojca może czasami rozpraszać nawet najlepszego gracza. Przyjrzyjmy się zatem zawodnikom NBA, którzy unieśli wiązane z nimi plany , a nawet tyhc których kariery są znacznie bogatsze niż ich ojców.
Justise Winslow and Rickie Winslow
Justise Winslow, odkąd został wybrany w drafcie z 2015 roku z numerem 10, od razu stał się bardzo dobrym zawodnikiem ligi. Pierwsze lata w Miami Heat były owocne. Miał bardzo przyzwoite statystki i grywał niemal w każdym meczu. W ostatnim sezonie 2019/20, jego rozwój został zahamowany. Kontuzja biodra wyeliminowała go z gry niemal na całe rozgrywki. Przed tym sezonem został zawodnikiem Memphis Grizzlies. Wspomniana już kontuzja dawała ciągle o sobie znać i swój debiut w barwach drużyny ze stanu Tennessee, zaliczył dopiero kilka tygodni temu. Justise może się również pochwalić jako jedna z nielicznych gwiazd NBA, zdobyciem tytułu NCAA. To, co już osiągnął w lidze NBA i poza nią, pozwala z łatwością stwierdzić, że przebił osiągnięciami swojego ojca. Poprzeczka nie była zbyt wysoko zawieszona. Rickie Winslow rozegrał jedynie osiem meczów w NBA w barwach Milwaukee Bucks. Osiągnął jednak znacznie więcej poza granicami Stanów Zjednoczonych. W Europie występował dla wielu solidnych ekip, między innymi dla: Fenerbahçe, Telekom Ankara czy Estudiantes Caja Postal.
Andrew Wiggins i Mitchell Wiggins
Andrew Wiggins nie wykorzystuje może w pełni pokładanych w nim nadziei, ale jak dotąd w swojej karierze zebrał naprawdę przyzwoite liczby. Numer 1 draftu z 2014 roku przez 5 sezonów w Minnesocie Tombervolves notował średnio 20 punków na mecz i był głównym liderem tego zespołu. Po przenosinach do San Fransisco ciągle podtrzymuje dobrą średnią punktową. Przy grze u boku Stepha Curry’ego, dalej może się rozwijać jako koszykarz i osiągać coś więcej niż dolna część tabeli konferencji zachodniej. Jego ojciec Mitchell w NBA grał przez sześć sezonów, ale jego czas spędzony w lidze musimy skrócić o dwa i pół roku zawieszenia za pozytywny wynik testu na obecność kokainy. Występował w Chicago Bulls, Houston Rockets i Philadelphia 76ers. Mitchell Wiggins ogółem wystąpił w 389 meczach, w których zdobył 3877 punktów. Patrząc wyłącznie na statystyki punktowe, możemy śmiało stwierdzić, iż Andrew jest lepszy. Gwiazda Golden State Warriors w najlepszej lidze świata rzucił już 9572 punkty w 491 spotkaniach.
Al Horford i Tito Horford
Al Horford już od czasów juniorskich sprawiał wrażenie zawodnika, który ma szansę na duża karierę. To kolejny z nielicznych, który sięgnął po tytuł ligi NCAA. Od 2007 roku utrzymuje się ciągle w NBA. Grał dla Atlanta Hawks, Boston Celtics, Philadelphia 76ers, a obecnie broni barw Oklahoma City Thunder. Pięciokrotnie został wybierany do Meczu Gwiazd. Nie ma wątpliwości, że Al Horford jest jedną z gwiazd NBA, która przyćmiewa swojego ojca. Tito Horford mimo swoich świetnych warunków fizycznych, 216 cm wzrostu i 111 kg wagi, grał przez jedynie dwa sezony w NBA w Milwaukee Bucks. Zaliczył również krótki trzymeczowy epizod w barwach Washington Bullets. Nigdy nie był starterem ani gwiazdą formatu All-Star jakim jest jego syn.
Kobe Bryant i Joe Bryant
Czarna Mamba to jeden z najbardziej zaciekle walczących zawodników, jakich kiedykolwiek widziała koszykówka. Wygrał pięć mistrzostw NBA z Lakersami, zagrał w 18 meczach All-Star, zdobył nagrodę MVP sezonu zasadniczego w 2008 i dwukrotnie nagrodę MVP finałów w 2009 i 2010 roku. Prawdziwa legenda ligi. Kariera Joego Bryanta była znacznie uboższa. Został wybrany z 14. numerem w drafcie 1975 przez Golden State Warriors. W karierze zawodniczej występował, w barwach m.in. Philadelphia 76ers, San Diego Clippers i Houston Rockets. Po zakończeniu kariery w NBA przez kilka sezonów grał w lidze włoskiej.
Klay Thompson i Mychal Thompson
Klay Thompson wszedł do ligi jako strzelec wyborowy, który może również świetnie bronić na obwodzie. Jego kariera, z trzema mistrzostwami z Warriors i 42% skutecznością rzutową za 3 punkty, już włącza go do Galerii Sław NBA. Mimo, iż ostanie dwa lata dla Klaya to jedna wielka tragedia jeśli chodzi o jego zdrowie, to ten zawodnik nie powiedział ostatniego słowa i mocno czekamy na jego powrót. Jego ojciec, Mychal Thompson był dwukrotnym mistrzem NBA z Lakers ze średnią z całej kariery 13 punktów i siedem zbiórek na mecz. Rozegrał 14 sezonów w NBA, występował dla Trail Blazers, Spurs i wspomnianych Lakers. To również imponująca kariera, jednak dodatkowe mistrzostwo Klaya Thompsona, pięć wyborów do meczów Gwiazd i dwukrotny wybór do All-NBA Team sprawiają, że jest on kolejnym z graczy NBA, który przyćmili karierę ojca.
Stephen Curry i Dell Curry
Nie można dyskutować o obecnych graczach NBA, którzy osiągają lepsze wyniki niż ich ojcowie, bez umieszczenia Stephena Curry’ego na liście. Steph już teraz uznawany jest za jednego z najlepszych rozgrywający w historii. Jego osiągnięcia to: trzy mistrzostwa NBA, pięć finałów, siedmiokrotny udział w Meczu Gwiazd i dwukrotne zwycięstwo w konkursie rzutów za trzy punkty. Respekt przez duże „R”. Aczkolwiek jego ojciec – Dell – również nie był zwykłym ogórkiem, którego osiągnięcia można deprecjonować. Dell Curry przez lata utrzymywał rekord NBA pod względem liczby zdobytych punktów przez zawodnika wchodzącego z ławki. Dopiero Lou Williams pobił ten rekord w sezonie 2018-19. Dell grał przez 15 sezonów w lidze, zdobywając średnio ponad 11 punktów na mecz, przy skuteczności 40% zza łuku. Bardzo mocne liczby, ale statystki Stepha 23,8 punktu na mecz i 43,6% skuteczności za 3 punkty, są odrobinę lepsze niż taty.
Dzieci gwiazd NBA to dzieci, którym od małego nic nie brakuje. Ich ojcowie to milionerzy, mogą spełnić większość zachcianek swoich pociech. Jak wiemy, wychowane w takich warunkach dzieci, potrafią od życia tylko wymagać, a rzadko dawać. Mają mniejszą motywację, niższe ambicje w porównaniu do dzieci, które chcą walczyć z głodem i biedą w swojej rodzinie. Tym większy szacunek budzą we mnie wyżej wymieni zawodnicy. Pomimo dostatniego życia jakie zagwarantowali im ich rodzice, dążyli za miłością do koszykówki, ciężko trenowali i wywalczyli sobie miejsce w NBA.
Autor: Maciej Rataj