Z ligi napłynęły niepokojące informacje. Z jednej strony mogliśmy się spodziewać tego, że po testach na COVID-19 potwierdzonych zostanie “kilka” przypadków. Zatrzymało się jednak na kilkudziesięciu. Na szczęście nie zmieni to planów NBA.
Nie będzie w sezonie 2020/21 bańki, a to oznacza, że zawodnicy, trenerzy i wszyscy pracownicy klubów NBA będą w większym stopniu narażeni, tego liga mogła się spodziewać. Przed powrotem do pracy we wszystkich drużynach wykonano testy na obecność koronawirusa. Z 546 zawodników u 48 wynik był pozytywny, to dokładnie 8,8% koszykarzy, którzy obecnie są związani umową z zespołem najlepszej ligi świata.
Mało? Dużo? Trudno powiedzieć, ale liga mogła się tego spodziewać. To konkretna liczba, która z pewnością wielu będzie przeszkadzała w kontekście rozpoczęcia przygotowań. Z drugiej jednak strony, jest to swego rodzaju sprawdzian wszelkich zasad sanitarnych, które liga wprowadziła w ostatnich tygodniach, a które mają obowiązywać przez cały kolejny rok. Gracze zjeżdżają do swoich drużyn ze wszystkich stron świata, więc sytuacja wcale nie jest zaskakująca.
Od teraz jednak muszą funkcjonować zgodnie z reżimem sanitarnym narzuconym przez ligę. Ten ma chronić zarówno ich, jak i ich bliskich przed zakażeniem wirusem COVID-19, bo przecież ten w Stanach Zjednoczonych nadal sieje spustoszenie. Pozytywne wyniki ostatnich testów oznaczają, że kilku graczy będzie w izolacji. Natomiast drużyny, w których stwierdzono przypadki przesuną rozpoczęcie przygotowań o kilka dni. Do takich “kryzysów” po prostu musimy się przyzwyczaić.