Miał opuścić koszykówkę, gdy zrozumie, że stał się dla swoich kolegów obciążeniem. Tim Duncan był jednym z najlepszych graczy w historii NBA. Lojalnością wobec drużyny, miasta i trenera dorównuje mu zaledwie kilku. Choć wielu oczekiwało, że sezon 2016/2017 będzie jego pożegnaniem, 11 lipca 2016 zawodnik oficjalnie zakończył swoją karierę.
Sezon 2015/2016 statystycznie był najgorszym w karierze Tima Duncana. Gregg Popovich korzystał z niego w 60 meczach, podczas których weteran notował 8,6 punktu i 7,3 zbiórki. Wiele razy sprawiał wrażenie zmęczonego, nie mającego sił sprostać dużej intensywności. Jego reakcje były zbyt wolne. Cierpiała także precyzja. Siadał wtedy na ławce z klasyczną dla siebie miną pozbawioną wszelkich emocji. Zaczynał coraz lepiej rozumieć, że upływający czas pozostaje dla niego bezlitosny.
Mimo to nie podjął decyzji zaraz po zakończeniu sezonu. Potrzebował trochę czasu, by spojrzeć na kierunek, w jakim podążać będzie drużyna. Tymczasem San Antonio Spurs robiąc miejsce w rotacji ściągnęli Pau Gasola, który w pierwszej piątce drużyny miał przejąć miejsce Duncana. W kontrakcie Tima było jeszcze przeszło 5 milionów dolarów. Jego umowa dobiegała końca dopiero w 2017. Nagle jednak weteran został postawiony przed faktem dokonanym i w swoim ostatnim koszykarskim akcie musiałby pogodzić się z rolą rezerwowego.
Pogłoski wskazujące na to, że Timmy podjął decyzję pojawiły się tego samego dnia, w którym Kevin Durant ogłosił przenosiny do Golden State Warriors. Oficjalne słowo Duncana miało przyjść lada moment. W trakcie 19 lat profesjonalnej gry w koszykówkę, Duncan zdobył 5 mistrzostw ligi, był dwukrotnie wybierany MVP sezonu regularnego i 3-krotnie MVP finałów. Ponadto aż 15 razy reprezentował zachód w trakcie All-Star Game. W galerii sław już dawno czeka na niego specjalne miejsce.
Duncan postanowił nie urządzać pożegnalnego torunee w stylu Kobego Bryanta. To w ogóle nie pasowałoby do osobowości wychowanka Wake Forest. Prawdopodobnie wolałby także uniknąć, by ludzie pisali o jego odejściu. Najlepiej gdybyśmy po prostu pogodzili się z jego decyzją i żyli dalej. Z tym że wartości jakie reprezentował oraz jego postawa przez wszystkie lata gry – zostawiają za sobą ślad, który dotknął i dotknie jeszcze wiele osób. Trudno obok tego przejść obojętnie, nie mając absolutnie nic do powiedzenia.
Na parkiecie The Big Fundamental był jednym z najlepszych wzorów sportowca. Na swój sukces zapracował gotowością do poświęceń. Jednak oprócz jedynego w swoim rodzaju charakteru, dysponował również ogromnym talentem. W trakcie ostatnich lat swojej kariery oddawał coraz więcej pola młodszym kolegom. Spurs zaplanowali pokoleniową zmianę, którą Duncan wspierał swoim doświadczeniem. W ostatnich rozgrywkach był tylko małym elementem układanki, skupiającej się na Kawhim Leonardzie i LaMarcusie Aldridge’u.
Jednak taki moment jak ten – gdy wiemy już, że Duncan nie założy ponownie koszulki z numerem 21 – siłą rzeczy zmusza nas do retrospekcji czasów, w których absolutnie dominował nad rywalami wyszkoleniem technicznym oraz przygotowaniem ciała. Statystycznie jego najlepszy sezon w karierze to walka na przełomie 2000/2001, w przerwie między dwoma mistrzostwami Spurs. Notował wówczas 25,5 punktu, 12,7 zbiórki, 2,5 bloku i 3,7 asysty trafiając 50,8 FG%. Przejął drużynę po Davidzie Robinsonie i stworzył jeden z najlepszych tercetów w historii ligi obok Manu Ginobiliego i Tony’ego Parkera.
Karierę Duncana będziemy wspominać jeszcze bardzo długo. W międzyczasie emerytowana gwiazda Spurs stanie się jednym z najbardziej transparentnych symboli koszykówki NBA. Z tym że nie wsiądzie teraz w samolot, by pomachać kibicom w Chinach, Brazylii czy RPA. Znajdziemy go za to w jego warsztacie samochodowym, gdzie realizuje kolejną ze swoich pasji.
fot. Keith Allison, Creative Commons
Obserwuj @mkajzerek
Obserwuj @PROBASKET