Już nie tyle samo sił w nogach, ale nadal wiele motywacji do gry najlepszej koszykówki, jaką tylko Vince Carter może zaoferować. Jeden z najlepszych dunkerów w historii NBA jeszcze nie ma zamiaru żegnać się z ligą i ma ochotę na kolejne przygody. Czy przed końcem zdobędzie tytuł?
– Miłość do gry – to trzyma Vince’a Cartera w NBA. Mimo że dobija już do 40-stki, ciągle czuje, że może to robić na bardzo wysokim poziomie. Kolejne rozgrywki będą dziewiętnastymi w karierze zawodnika. Wszystko wskazuje na to, że spędzi je z Memphis Grizzlies. Dwa lata temu podpisał z drużyną 3-letnią umowę i za jej ostatni rok otrzyma 4,3 miliona dolarów. W off-season 2017 będzie niezastrzeżonym agentem.
– Koszykówka jeszcze ze mnie nie wyszła, ciągle kocham grać – przyznaje. – Kiedy poczuję, że już nie mam ochoty więcej pracować, to zrezygnuje z dalszej gry, ale to jeszcze nie teraz. […] 19 sezon na pewno będzie miał miejsce. Liczę na 20, potem zobaczymy co dalej – dodał weteran. Jeśli mu się uda, będzie drugim obwodowym w historii NBA po Kobe Bryancie, który dobił do liczby dwudziestu rozegranych sezonów.
Carter po tylu latach gry, nadal nie może pochwalić się mistrzowskim pierścieniem. Niewykluczone, że gdy za rok trafi na rynek, będzie szukał dla siebie oferty, która da mu szansę na ostatniej prostej kariery. Choć z drugiej strony fani Toronto Raptors zapewne nie obraziliby się, gdyby chciał zakończyć swoją karierę tam, gdzie zdobył swoją popularność. Ciągle biega do kontr i ciągle trafia za trzy, więc stanowi faktyczną wartość z ławki.
Poza tym jest świetnym mentorem dla młodego pokolenia. Wielu graczy rozwinęło swoją pasję do gry, gdy oglądało konkurs wsadów z 2000. W poprzednim sezonie rozegrał dla Niedźwiedzi 60 spotkań i notował średnio 6,6 punktu i 2,4 zbiórki trafiając 38,8 FG% oraz 34,9 3PT%.
fot. Keith Allison, Creative Commons
Obserwuj @mkajzerek
Obserwuj @PROBASKET