Parę tygodni temu w desperacki sposób apelował do generalnych menadżerów NBA o kolejną szansę w najlepszej lidze świata. Ostatecznie nikt nie zdecydował się na zakontraktowanie Jeremy’ego Lina i ten wybrał chińską CBA, gdzie podpisał za naprawdę solidne pieniądze.
Mistrz z Toronto Raptors ma za sobą naprawdę trudny okres. W rotacji Nicka Nurse’a był głębokim rezerwowym. Latem trafił na rynek wolnych agentów i nikt nie zdecydował się zaproponować mu kontraktu na kolejne rozgrywki. Zdesperowany Jeremy Lin w publicznym wystąpieniu rozpłakał się twierdząc, że nie dostał stosownej szansy. Ta w najbliższym czasie nie przyjdzie, ponieważ Lin zagra w Chinach.
Ostatecznie zawodnik dogadał się w sprawie kontraktu z Bejing Ducks. Poprzez grę w CBA spróbuje o sobie przypomnieć GM-om z NBA i ponownie powalczyć o miejsce w składzie którejś z ekip pod koniec sezonu regularnego, gdy CBA zakończy swoje rozgrywki. Lin spędził w Stanach ostatnie dziewięć sezonów, więc nie łatwo jest mu się pożegnać z rolą etatowego gracza najlepszej ligi świata. W miniony piątek skończył 31. lat, więc najlepszy okres ma już za sobą.
Lin to jednak przypadek szczególny, ponieważ jego „najlepszy okres” przypadł na sam początek, gdy w Nowym Jorku zapanowało „Linsanity”. Nikt wówczas nie spodziewał się, że rezerwowy, który miał być tylko elementem składu na parkiecie, okaże się rewelacją rozgrywek. W kolejnych latach Lin cały czas prezentował dobrą formę, ale nigdy nie dobił do poziomu All-Stara. W międzyczasie pojawiły się kontuzje, które skutecznie ograniczyły jego potencjał.
W Chinach za kilka miesięcy gry zarobi zapewne podobne pieniądze do minimalnej kwoty w umowie NBA. Jakiś czas temu pojawiła się informacja o dwóch milionach dolarów w propozycji jednego z klubów CBA. Przenosiny do Chin nie są dla niego spełnieniem marzeń, ale Lin powinien potraktować to jako szansę. W 480 meczach, jakie rozegrał w NBA, notował na swoje konto średnio 11,6 punktu, 4,3 asyst i 2,8 zbiórki trafiając 43,3 FG% 34,2 3PT%.
Follow @mkajzerek
Follow @PROBASKET