Po dwudziestu meczach przerwy, LeBron James zameldował się na parkiecie w spotkaniu swojej drużyny z Sacramento Kings. Nie będzie jednak wspominał tego spotkania najlepiej. Lakers ponieśli kolejną porażkę i ich sytuacja robi się coraz trudniejsza.
To była najdłuższa przerwa w karierze LeBrona Jamesa. Nie dziwimy się więc, że zależało mu na tym, by jak najszybciej z powrotem zameldować się na parkiecie. Jeszcze parę dni temu przewidywano, że zagra z Los Angeles Clippers, ale LBJ zrobił kibicom Los Angeles Lakers niespodziankę i postanowił wrócić w starciu z Sacramento Kings. Jego obecność ostatecznie nie wystarczyła, by zapewnić drużynie niezwykle potrzebne zwycięstwo.
Na 2,7 sekundy przed końcem miał “piłkę meczową”, ale jego rzut za trzy odbił się od obręczy. Sacramento Kings zamknęli mecz wizytą na linii rzutów wolnych. LBJ zanotował 16 punktów, 8 zbiórek, 7 asyst, 2 przechwyty i 5 strat. Spędził na parkiecie aż 32 minuty, więc Lakers nie przewidzieli konkretnego planu związanego z minutowymi ograniczeniami swojego najlepszego zawodnika. Wydaje się jednak, że mimo porażki, ekipa z LA zadowolona jest z powrotu do rotacji swoich dwóch samców alfa.
Powrót dla LBJ-a nie był łatwy. 36-latek starał się grać w swoim naturalnym rytmie, ale momentami było widać, że potrzebuje czasu i nic nie stanie się dzięki pstryknięciu palcem. – Oczywiście oczekiwaliśmy, że będzie odrobinę zardzewiały – przyznał po wszystkim trener Frank Vogel. Jednak nawet pomimo tego Lakers byli +5, gdy James przebywał na parkiecie. Najlepszy współczynnik spośród zawodników pierwszego składu.
De facto dopiero od teraz trener Vogel może układać plan na resztę sezonu i play-offy, w których LAL mają wrzucić drugi bieg i wejść na absolutne wyżyny swojego potencjału. Zanim jednak to nastąpi, spróbują uciec od rywali, którzy polują na ich miejsce dające bezpośredni awans. W tym momencie mają tylko jeden mecz przewagi nad siódmymi w tabeli Portland Trail Blazers. Każde kolejne potknięcie będzie dla Lakers bardzo kosztowne.