Prowadzony przez LeBrona Jamesa i Steve’a Nasha podcast “Mind the Game” jest świetnym i bardzo cenionym źródłem informacji o koszykówce. Dzięki niemu „zwykli śmiertelnicy” mają okazję, by poznać opinie i spostrzeżenia najtęższych umysłów w historii NBA, prawdziwych koszykarskich geniuszy. Tym razem do wspomnianej dwójki dołączył Kevin Durant, czyli kolejny przyszły członek Koszykarskiej Galerii Sław. Jak można było się domyślić, swoimi wypowiedziami znacząco wzbogacił dyskusję, lecz nie obyło się bez wpadek. „KD” opisywał właśnie co według niego jest wyznacznikiem statusu gwiazdy w NBA, kiedy nieświadomy jeszcze swojej pomyłki, poniekąd wbił szpilkę nowemu koledze z drużyny.
W ostatnim odcinku podcastu “Mind the Game” do LeBrona Jamesa i Steve’a Nasha dołączył Kevin Durant. Panowie poruszyli wiele ciekawych tematów skoncentrowanych wokół NBA. Przykładowo w pewnym momencie rozmowy na pierwszy plan wysunęła się kwestia obrazu gry w dzisiejszej lidze. Jak można było przypuszczać, dyskusja szybko zamieniła się w rozważania na temat „trójek” i tego, czy rzuty trzypunktowe rzeczywiście tak bardzo zdominowały koszykówkę.
W ostatnich latach pesymistyczne i niemalże katastroficzne stanowisko w kwestii “trójek” zyskało mnóstwo zwolenników wśród fanów i ligowych ekspertów. Jak się jednak okazuje ani LeBron, ani Durant nie podzielają w pełni takiego poglądu, co widać było m.in. po ich reakcji na dość popularny pomysł zlikwidowania rzutów trzypunktowych z rogu boiska, tzw. “zera”.
Były gwiazdor Phoenix Suns poruszył też inną kwestię, poniekąd powiązaną z tzw. „rewolucją rzutów trzypunktowych”, mianowicie podjął temat zniesławionego w ostatnich latach rzutu z półdystansu. Od dłuższego czasu widoczny jest wyraźny spadek w liczbie oddawanych prób tego rodzaju, lecz gdy matematyczne podejście do koszykówki Daryla Moreya zyskało sporą rzeszę zwolenników, wówczas rzuty z półdystansu zostały uznane za nieopłacalne, a nawet złe. Dobrze ilustruje to poniższa grafika, którą przygotował znany analityk Kirk Goldsberry.
Pomimo nowej filozofii gry, najlepsi zawodnicy w NBA nie przestali oddawać dwupunktowych rzutów spoza tzw. “trumny”. Dokładnie ten element króluje w arsenale Shaia Gilgeousa-Alexandra, Jalena Brunsona, Kawhia Leonarda czy samego Duranta. Nawet Giannis Antetokounmpo, który swój koszykarski sukces zawdzięcza fizycznej, podkoszowej dominacji dołożył do swojego repertuaru zagrań rzut z półdystansu i coraz częściej po niego sięga.
Głównym aspektem, jaki w swojej wypowiedzi zaakcentował Durant, jest umiejętność znajdowania pozycji rzutowych na półdystansie i ich egzekwowania, jednak co wyraźnie podkreśla MVP 2014 roku, zdolność ta cechuje i wyróżnia ligowe gwiazdy.
– Rozumiem potrzebę rzucania wielu trójek, ale nie możesz zakazać im (swoim gwiazdom) rzucania z półdystansu. Oni muszą “być sobą”. Są w lidze zawodnicy, którzy w ataku powinni polegać na systemie drużyny, którzy sami nie stwarzają sobie pozycji. Oni muszą rzucać więcej trójek. […] Nie można zamienić najlepszych zawodników w roboty (które będą tylko rzucać za trzy) – powiedział 36-latek.
Durantowi wtórował Steve Nash, który jeszcze dobitniej wyjaśnił, na czym polega ogromna przewaga, wynikająca ze zdolności trafiania rzutów z półdystansu.
– Rzut z półdystansu nigdy nie był tak istotny, jak teraz, ale musi być oddawany przez odpowiednich gości. Myślisz, że co obrona przeciwników próbuje wykluczyć? Trójki i rzuty spod kosza, więc gwiazda musi być w stanie trafiać rzuty z półdystansu, bo inaczej drużyna nie będzie w stanie zdobywać punktów, chociażby w play-offach – stwierdził dwukrotny MVP ligi.
Trudno nie zgodzić się z tą opinią wybitnego rozgrywającego, a najlepszym dowodem na to była sytuacja Houston Rockets z tegorocznej fazy posezonowej. Rakiety sezon regularny zakończyły z bilansem 50-32 i drugą lokatą na Zachodzie, w związku z czym zmierzyli się z niżej rozstawionymi Golden State Warriors. Doświadczona drużyna Steve’a Kerra miałą na tę serię świetny plan. Mianowicie była w stanie spowolnić tempo gry tak bardzo, że młoda ekipa z Texasu nie mogła wykorzystać swojego największego atutu, czyli szybkiego ataku. Z tego powodu Ime Udoka musiał polegać na powolnym konstruowaniu ofensywy, w oparciu o duet Alperena Senguna i Jalena Greena. Ten drugi nie sprostał jednak zadaniu, ponieważ w najważniejszych momentach nie zapewnił swojej drużynie punktów, o jakich wspominał Nash. Według wielu był to główny powód odpadnięcia Rakiet już na tym etapie rozgrywek.
Okazało się, że dla władz drużyny z Houston to było za wiele i postanowili dokonać roszad w składzie. Jeszcze przed rozpoczęciem “okienka transferowego” miała miejsce głośna wymiana, na mocy której z zespołem pożegnał się właśnie Green oraz Dillon Brooks, a szeregi Rockets zasilił Kevin Durant.
O postawie dwukrotnego MVP finałów można mówić wiele, jednak bez wątpienia jest niesamowitym strzelcem, jeśli nie jednym z najlepszych w historii. Jego zdolność do kreowania rzutów osiągnęła legendarny poziom, a nawet najlepsza obrona niewiele może zdziałać przeciw „Easy Money Sniperowi„. Z perspektywy Rockets wymianę bardzo trafnie opisał Bill Simmons, który słusznie zauważył, że „dostają kogoś, kto potrafi zdobywać punkty podczas ostatnich czterech minut meczu”. Duża zasługa w tym właśnie rzutu z półdystansu, który w przypadku Duranta jest na najwyższym poziomie. Umożliwia on skrzydłowemu konsekwentne karcenie defensywy rywali, jednocześnie tworząc niekryte pozycje na obwodzie, z których skorzystać mogą pozostali zawodnicy drużyny.
– Na początku akcji powinniśmy szukać „dobrych rzutów”: trójek czy wejść pod kosz, ale kiedy na zegarze jest pięć, sześć sekund do końca, wtedy piłkę dostaje najlepszy zawodnik i jeśli rzuci z półdystansu to trudno. Nie możemy zmarnować czasu akcji szukając rzutu za trzy, tylko po to, żeby na dwie sekundy do końca oddał go, bez urazy, Dorian Finney Smith – skomentował 15-krotny all star.
Spostrzeżenie 36-letniego gwiazdora jest jak najbardziej trafne, jednak pechowo dla niego wywołał do tablicy Doriana Finneya-Smitha, czyli swojego najnowszego kolegę z zespołu. W momencie, gdy panowie nagrywali odcinek podcastu, nie wiedzieli jeszcze, że były skrzydłowy Los Angeles Lakers podpiszę kontrakt z Houston Rockets i będzie dzielił parkiet właśnie z Durantem. Fani próbowali dopatrzyć się w wypowiedzi trzykrotnego mistrza olimpijskiego uszczypliwości skierowanej w stronę Finneya-Smitha, lecz w mojej ocenie niesłusznie. Najnowszy nabytek Teksańskiej drużyny jest cenionym graczem 3&D, czyli takim, który jest mocny po bronionej stronie parkietu, a przy tym dysponuje solidnym rzutem zza łuku. Niemniej jednak komentarz „KD” może bawić, ponieważ z grona wszystkich zawodników w NBA, za przykład wybrał akurat nowego kolegę z zespołu.
Do tej pory Rockets mają za sobą bardzo udane free agency, ekipa z Houston nie tylko ściągnęła Duranta i Finneya-Smitha, ale przedłużyła też kontrakty ze: Stevenem Adamsem (więcej szczegółów), Fredem VanVleetem (więcej szczegółów) i Jabarim Smithem Jr. (więcej szczegółów). Również Clint Capela, który reprezentował barwy Rakiet w latach 2014-2020, zasili strefę podkoszową drużyny Ime Udoki. W związku z tym wielu analityków twierdzi, że Rockets mają największe szanse, by powstrzymać świeżo upieczonych mistrzów NBA, czyli Oklahoma City Thunder, przed zdominowaniem Zachodu. Najważniejszą częścią tej zmiany jest oczywiście gwiazda w postaci Kevina Duranta, którego ofensywny talent i rzut z półdystansu, z pewnością wyniesie Teksańską ekipę na wyższy poziom.
Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!