Na konferencji prasowej po meczu, w którym Blazers wyeliminowali Thunder, Paul George określił ostatni rzut Damiana Lillarda jako „bad shot”. „Bad shot”, czyli „zły rzut”, dlatego, że jego zdaniem inne rozwiązania są lepsze w takich sytuacjach. Przeanalizujmy więc, czy rzut Lillarda z 11 metrów, który zapewnił Blazers awans do drugiej rundy na Zachodzie.
Przypomnijmy, że Damian Lillard zdobył 50 punktów w meczu numer 5. W ostatniej sekundzie trafił „trójkę” z 11 metrów, która zapewniła Blazers zwycięstwo 118:115. Zespół Lillarda pokonał Thunder 4-1 i awansował do drugiej rundy play-offów na Zachodzie.
Zacznijmy od tego, co dokładnie powiedział Paul George, bo najpierw zachwalał grę Lillarda: trafiał trudne i ważne rzuty. To był jego wieczór, czuł to i wykorzystał to.
Chwilę później jeden z dziennikarzy zapytał go, czy przy takich rzutach obrońca jest w stanie w ogóle coś zrobić, bo jak ktoś odchodzi daleko od kosza, to w końcu pozwala mu się rzucić. Tutaj George wypowiedział słowa „it was a bad shot„.
Takie określenie wymaga wyjaśnienia, bo nie można go przetłumaczyć jako „zły rzut„. Bardziej jako „zła decyzja„. Dlaczego?
Możemy się tylko domyślać, ale nie jest to trudne i George’owi chodziło zapewne o to, że w sytuacji, kiedy jest remis i ma się kilkanaście sekund na rozegranie akcji, ustawienie jej, podjęcie jednej lub nawet drugiej próby na to, aby znaleźć się bliżej kosza, to rzucanie z 11 metrów wydaje się nieracjonalne.
Chyba każdy trener na świecie zapytany o to, co zrobić w takiej sytuacji, odpowie mniej więcej tak: mając tyle czasu pierwszym rozwiązaniem powinna być próba przedarcia się bliżej kosza (w grze 1 na 1 lub po zasłonie). Następnie wjazd pod kosz (próba wymuszenia przewinienia) lub rzut z półdystansu, albo podanie do jednego z kolegów na czystej pozycji.
Damian Lillard postawił wszystko na jedną kartę. Miał 47 punktów na koncie i czuł się bardzo pewnie. Zdecydował się na rzut z 11 (jedenastu!) metrów. Trafił, zapewnił drużynie zwycięstwo, awans i obecność w mediach na całym świecie.
Moglibyśmy powiedzieć „trafił? trafił, koniec tematu” i rzucić wyświechtane hasło „zwycięzców się nie sądzi„. Ale jedna rzecz nie daje mi spokoju – czy to na pewno był „bad shot”?
Pewnie w każdej innej sytuacji bym tak powiedział, ale warto przyjrzeć się wcześniejszym wydarzeniom na boisku oraz statystykom, które pomogą znaleźć odpowiedź na tak zadane pytanie.
Rzuty za 3 w NBA
Linia rzutów za trzy punkty w NBA jest w odległości: 23 stopy i 9 cali, czyli 7 metrów i 24 centymetry (w przepisach FIBA, czyli w m.in. Europie „trójka” jest 6,75m od kosza).
Poniższa tabela odpowiada na pytanie, kto ma najlepszy procent skuteczności w rzutach z dystansu. Łatwo zauważyć, że nie ma na tej liście ani Damiana Lillarda, ani Paula George’a.
Obu zawodników znajdziemy jednak na liście graczy, którzy trafili najwięcej „trójek” w sezonie.
Paul George jest na 3. miejscu – 292 celne „trójki” przy skuteczności 38,6%.
Damian Lillard jest na 8. miejscu – 237 celnych „trójek” przy skuteczności 36,9%.
To były jednak wszystkie rzuty za trzy punkty. Nieważne czy tuż zza linii 7,24m, czy z ośmiu, dziewięciu, lub nawet dziesięciu metrów.
A jak w play-offach?
Tutaj zwróciłbym uwagę na średnią celnych trójek, której Lillard jest liderem.
Co z rzutami z daleka?
W NBA można znaleźć dodatkową statystykę rzutów z większych odległości. Nie są to oficjalne statystyki, dlatego Amerykanie lubią je nazywać „30 feet shots”.
Nikt tego jednak nie mierzy z centymetrem. Dlatego na potrzeby tego tekstu zmieniłem 30 stóp na 29, czyli prawie 9 metrów (dokładnie 8,8m).
Dzięki tej zmianie na stronie basketball-reference.com widać zbliżone statystyki do tych, które ESPN podaje jako rzuty z co najmniej 30 stóp.
W sezonie zasadniczym wyglądało to tak, że Trae Young trafił 33 ze 103 takich rzutów. Drugi był Stephen Curry, a trzeci Damian Lillard – 31 na 84 przy skuteczności aż 36,9%!!! Dokładnie takiej samej jak wszystkich jego rzutów z dystansu!
Rzuty z daleka w play-offach
Dopiero to wyliczenie pokazuje, dlaczego Damian Lillard „czuł moc„. W pięciu meczach z Thunder oddał aż 13 rzutów z miejsca oddalonego od linii rzutów za trzy punkty o co najmniej półtora metra, a trafił aż 9! To daje 69% skuteczności!
Te rzuty, co warto podkreślić, były często z czystych pozycji, czasem z obrońcą, ale rzadko pod presją czasu. To były świadome, przemyślane decyzje.
Mało tego! W pierwszej akcji pierwszego meczu Lillard oddał taki właśnie rzut!
ESPN podało, że Lillard trafił z co najmniej 9 metrów 8 rzutów na 12 prób, a reszta zawodników NBA w sumie 6 na 32. To są szczegóły. Wiemy o co chodzi.
Czy to był „bad shot”?
Analizowanie koszykówki poprzez statystyki potrafi zgubić i doprowadzić do błędnych wniosków. Statystyki warto brać pod uwagę, ale jako uzupełnienie naszych przemyśleń opartych na analizie wydarzeń na boisku.
Powiedzmy sobie szczerze – Lillard był gotowy na ten rzut, był gotowy wziąć odpowiedzialność i poprowadzić swoją drużynę przez rywalizację z Thunder.
Spokój, opanowanie, skuteczność, determinacja, nieustępliwość, wola walki we wszystkich meczach z OKC sprawiły, że w ostatniej akcji podjął decyzję o rzucie z 11 metrów.
Gdybym nie widział tego, co robił na boisku oraz jak trafiał te wszystkie rzuty z daleka wcześniej, to pomyślałbym, że to był „bad shot„, a jakby się okazał celny, to po prostu miał szczęście.
Jednak po tym, co pokazał w całej serii i to jak ją zakończył (w ostatnim meczu zdobył 50 punktów!), to uważam, że Damian Lillard zrobił w danej chwili to, w czym czuł się mocny, co czuł, że przyniesie jego drużynie zwycięstwo.