Gdy całe koszykarskie środowisko martwiło się tym, by nie doszło do ogniska COVID-19 w Atlancie, w Miami odnotowano niepokojąco dużą liczbę graczy, którzy najwyraźniej spędzali w South Beach urlopy.
Autorem tych doniesień jest Brian Windhorst z ESPN, który ma na swoim koncie kilka “kaczek dziennikarskich”, więc na jego „breaking-newsy’ musimy szczególnie uważać. Niemniej w jego opinii podczas przerwy All-Star w Miami było około 150 graczy NBA. Na jakiej podstawie wysunął takie wnioski? Otóż gracze muszą się regularnie badać na COVID-19, a rzekomo duża liczba tych badań została ostatnio zarejestrowana właśnie w Miami.
– Wszyscy mówili, że w Atlancie może dojść do masowych zakażeń. Jednak moim zdaniem NBA wcale nie martwiło się o to, co dzieje się w Atlancie. Bardziej o to, co miało miejsce w Miami – zaczął Windhorst. – Według tego co słyszałem, było tam około 150 graczy, którzy robili tam swoje testy na COVID-19. NBA ma dokładną liczbę, ilu dokładnie było tam zawodników. Niewykluczone, że w trakcie ostatnich dni ta liczba urosła – dodał.
To kolejny potencjalny problem wizerunkowy dla ligi i świadectwo braku zdrowego rozsądku wielu zawodników. Protokół COVID-19 wymusza na graczach regularne badanie, ale wycieczki były odradzane, by rzecz jasna zmniejszyć ryzyko. Ewentualne zakażenie koronawirusem może zostać stwierdzone po kilku dniach od kontaktu z inną osobą zakażoną, a to oznacza, że tzw. “śledzenie kontaktów” mogłoby wykluczyć z gry naprawdę dużą liczbę zawodników.
NBA nie może jednak zakazać zawodnikom przemieszczania, jeśli nie zakazuje tego prawo stanowe. Windhorst w swoim podcaście dodał również, że niektóre prywatne samoloty, które opuszczały lotnisko w Atlancie, leciały prosto do… Miami. Są to dla ligi bardzo niepokojące doniesienia, które w najgorszym wypadku mogą przynieść masową liczbę zakażeń, bo trudno przypuszczać, by tylu graczy pojawiło się w Atlancie i spędzało czas wyłącznie ze swoimi rodzinami.