– Chcę tylko wygrywać, nie jestem samolubnym człowiekiem i graczem. Nie zależy mi na statystykach, chcę tylko wygrywać i pomóc drużynie – mówi przebywający na zgrupowaniu reprezentacji Polski Andy Mazurczak.
Wojciech Kłos: Pana rodzice wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych w latach dziewięćdziesiątych.
Andy Mazurczak: Dokładnie. Rodzice przeprowadzili się do Chicago w 1992 roku, a rok później urodziłem się ja. Jestem jedynym członkiem rodziny, który przyszedł na świat w Stanach Zjednoczonych. Rodzina ze strony taty jest z Bydgoszczy, a ze strony mamy z Gliwic. To dziadkowie namówili ich do zmiany miejsca, a rodzicom to się spodobało.
W domu kultywowaliście polską tradycję?
– Tak, w domu rozmawiamy tylko po polsku, jemy polskie jedzenie, oglądamy polską telewizję. Chicago to miasto w którym jest mnóstwo Polaków. W mojej dzielnicy mieszkali tylko Polacy i Włosi. Tata nie mówi po angielsku, bo zawsze pracował w polskim sklepie z rodakami. Mama trochę nauczyła się właśnie poprzez pracę. Tata i mama mówili do mnie po polsku, a brat z siostrą po angielsku. Musiałem się więc uczyć się tych dwóch języków jednocześnie. Byłem wychowywany jako Polak, który po prostu mieszkał w Chicago.
Jak to się stało, że zaczął Pan grać w koszykówkę?
– Zaczynałem od piłki nożnej, bo rodzice mnie zapisali właśnie na ten sport. W drużynie grali Polacy – najpierw był to zespół nazywany Warta, w później Wisła. Koszykówkę pokazał mi mój brat. On co prawda grał w futbol amerykański, ale mi ją przedstawił. Zacząłem uwielbiać ten sport. Trenowałem w parku, zawsze byłem lepszy od kolegów. Grałem też później w drużynach szkolnych i dostałem stypendium w drugiej dywizji NCAA w ekipie Wisconsin-Parkside. Tam występowałem przez cztery lata – z dobrym skutkiem, bo pobiłem kilka rekordów uczelni. Podpisałem umowę z agentem, któremu powiedziałem, że moim marzeniem jest gra w reprezentacji Polski. On nawet nie wiedział wtedy, że mam polski paszport. To on skontaktował się z trenerem Mikem Taylorem i przedstawił mu moją grę. Trener zainteresował się moją grą, podpytywał nawet o mnie różnych innych szkoleniowców.
I już w zeszłym roku miał Pan okazję do debiutu w rozszerzonej reprezentacji, która grała swoje mecze w Chinach. Jak Pan to wspomina?
– To była fajna przygoda. Mogłem też przyjechać wcześniej do Polski, co było dla mnie ważne, bo zwykle nie miałem na to czasu przez koszykówkę. Już wtedy nauczyłem się systemu, taktyki, no i poznałem trochę europejskiej koszykówki, która przecież różni się od amerykańskiej. Wtedy sporo rozmawiałem też z trenerem Taylorem.
Spodziewał się Pan, że może Pan dostać powołanie do głównej reprezentacji już rok później?
– Wtedy byłem skupiony na tamtym zespole. Nie patrzyłem w przyszłość, tylko byłem skoncentrowany na pracy. W Chinach poszło mi nieźle, ale miałem też kontuzję, dostałem palcem w oko, miałem problemy z widzeniem. Odpuściłem ostatnie mecze, bo nie chciałem ryzykować problemów zdrowotnych. Byłem tym trochę sfrustrowany, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Później podpisałem kontrakt w Grecji, to była dla mnie dobra sytuacja, bo sporo grałem. Trener Taylor oglądał mnie, śledził moje poczynania.
Jaki poziom ma druga liga grecka, w której Pan występował?
– Myślę, że jest trochę tak, że np. Polacy nie wiedzą jak grają Grecy i odwrotnie. To nie jest zbyt atletyczna liga, ale z bardzo doświadczonymi zawodnikami. Grali tam koszykarze z przeszłością w Panathinaikosie, Olympiacosie, hiszpańskiej ACB – byli po prostu już starsi, kończyli w ten sposób karierę. Była tam grana dobra koszykówka, niezłe systemy. Dużo się tam nauczyłem. Chciałem dużo grać, a trener mnie lubił. Jestem młody, a dla mnie najważniejsze, żebym rozwijał swoją grę.
Teraz zagra Pan w Niemczech. To kolejna szansa na nowe doświadczenia.
– Tak, Chemnitz Niners to jedna z najlepszych drużyn drugiej ligi niemieckiej. W zeszłym sezonie w ostatnich sekundach przegrali szansę na awans do Bundesligi. Chcą tam jednak ponownie wejść w tym roku. Trener chce żebym sporo grał i miał piłkę w rękach. To znowu dobra sytuacja dla mnie. Krok po kroku.
Trener Taylor określa Pana jako “prawdziwego rozgrywającego”. Tak właśnie sam Pan by o sobie powiedział?
– Chcę tylko wygrywać, nie jestem samolubnym człowiekiem i graczem. Nie zależy mi na statystykach, chcę tylko wygrywać i pomóc drużynie. Nie potrzebuję rzucać i zdobywać punktów, wolę podać koledze, który ma lepszą sytuację. Chcę organizować grę i pomagać reszcie zespołu. Jeśli drużyna potrzebuje rzutów, to oczywiście rzucę. Ale to nie jest moja pierwsza myśl.
W piątek i sobotę będzie miał Pan okazję do debiutu w kadrze. To dla Pana ważny moment?
– Byłoby super zagrać dla kraju, dla rodziny. Od dziecka to moje marzenie, żeby grać w reprezentacji. Rzeczywiście w weekend może się to urzeczywistnić.
Myśli Pan o tym, że może załapać się do składu na EuroBasket i grać w najważniejszym europejskim turnieju?
– Nie myślę o tak dalekiej przyszłości. Koncentruję się na danym dniu, chcę być lepszym zawodnikiem niż wczoraj. Ewentualne występy na EuroBaskecie to nie moja decyzja. To należy do trenera Mike’a Taylora. Oczywiście, chciałbym być w tej drużynie. Pracuję ciężko, robię to co mogę. Trener wybierze najlepszą dwunastkę, zobaczymy co się stanie.