Rozgrywający Brooklyn Nets bardzo ambitnie podchodzi do rozgrywek 2017/2018. Na przerzedzonym wschodzie, zespół Kenny’ego Atkinsona ma się włączyć do walki o play-offy. To nie jest wykluczone, ale szanse są jednak bardzo małe. Jeremy Lin wierzy, że jego drużynę stać na sprawienie niespodzianki.
Poprzedni sezon Brooklyn Nets skończyli z bilansem 20-62. Zespół jest w bardzo głębokiej fazie przebudowy. Latem przehandlowali swojego najlepszego zawodnika – Brooka Lopeza do Los Angeles w zamian za D’Angelo Russella. Próbowali ściągnąć Otto Portera Jr, ale ten ostatecznie zostaje w Waszyngtonie. Ronda Hollis-Jefferson i Caris LeVert nadal się rozwijają i trudno przewidzieć, ile zapewnią Nets jakości w kolejnym sezonie. Jeremy Lin pozostaje dobrej myśli i ma zamiar poprowadzić Nets do play-offów.
Lin ma za sobą stracony sezon. Kontuzje pozwoliły mu na tylko 33 mecze, w trakcie których notował średnio 14,5 punktu, 3,8 zbiórki, 5,1 asysty i 43,8 FG% oraz 37,2 3PT%. Zespół mocno wierzy w jego umiejętności oraz doświadczenie. W kolejnych rozgrywkach ma być liderem wymieszanej rotacji trenera Kenny’ego Atkinsona. – Awansujemy do play-offów i nie obchodzi mnie, co mówią inni – stwierdził odważnie Lin. Z obecną rotacją? Bardziej realne wydaje się obijanie o ogon konferencji, ale kto wie.
Generalny menadżer zespołu – Sean Marks trafił do organizacji z długofalowym planem, który ma przynieść owoce dopiero za kilka sezonów. Gracze jednak pozostają ambitni i chcą podjąć walkę. Wschód mocno się w trakcie lipca osłabił, więc rywalizacja o najlepszą ósemkę może przynieść sporo niespodzianek. Młodszych wesprą DeMarre Carroll, Timofiej Mozgow, Randy Foye, Trevor Booker czy Quincy Acy. Niewiele wskazuje na to, by Nets stali się sensacją, ale połączenie Lina oraz Russella wygląda co najmniej interesująco i może przynieść kilka spektakularnych zwycięstw.
Obserwuj @mkajzerek
Obserwuj @PROBASKET