O koszulkach mógłbym dyskutować i pisać godzinami. Nie obchodzi mnie to, że osoba, z którą rozmawiam nie jest zainteresowana tematem. Nawijam. Jeśli coś cie kręci, to tego nie zmienisz. Można to w jakimś stopniu kontrolować ale wcześniej czy później i tak się nakręcisz. Jeden zbiera znaczki, inny kobiety. Moim konikiem są koszulki, od małego. I od małego zbierałem i studiowałem każde zdjęcie w kartach Upper Deck czy miesięczniku Magic Basketball (a także francuskim 5majeur czy niemieckim Baskecie), podpatrywałem jak zrobione są jerseye. Jakie mają metki, rozcięcia po bokach, wyszycia… W moim komputerze jest niezliczona ilość folderów i zdjęć koszulek. Taka mała biblia. Nie da się przekazać mojej całej wiedzy w jednym, dwóch czy trzech tekstach. To niemożliwe, ale postaram się przynajmniej przedstawić Wam podstawy i najważniejsze zagadnienia, które pozwolą lepiej zrozumieć ten świat – pisze Rafał Niewiadomski w specjalnym artykule dla Czytelników PROBASKET.

Historia koszulek NBA cz. 2 – Rys historyczny i rodzaje koszulek

Historia koszulek NBA cz. 3 – Fake, czyli podróbka

Rafał Niewiadomski na Twitterze

Najpierw kilka pojęć, które ułatwią czytanie ze zrozumieniem lub pomogą uniknąć problemów, będzie też trochę o sposobach nanoszenia grafik / tekstów / numerów na koszulki. Natomiast w kolejnych tekstach na czynniki pierwsze rozbijemy rodzaje koszulek i producentów. Miłej lektury!

Zacznijmy od tego najprostszego, choć niekoniecznie dla wszystkich oczywistego – Jersey. Jersey w Ameryce Północnej oznacza sportową koszulkę.

Jerseyhead. Zbieracze butów mają Sneakerheadów, my jesteśmy jerseyheadami. To głównie osoby zbierające koszulki sportowe, różne koszulki. Z reguły to kolekcjonerstwo jest ukierunkowane, sfokusowane. Na jednego gościa, na  określony zespół, na rozgrywających, na gości od czarnej roboty, na jednego producenta, na koszulki tylko używane w meczu itd. Są tacy, którzy w meczowej koszulce idą pograć z kumplami pod blokiem a są i tacy, którzy tej koszulki nawet nie zakładają. Nie ma tu żadnych reguł. Np. Ja w koszulkach chodzę, choć bardzo rzadko, czasami nawet gram ale… bardzo rzadko. Nie dlatego, że boję się, że z koszulką coś się stanie. Ten temat dobrze został wyjaśniony w dokumencie „Doin’ it in the Park” – jeśli nie prezentujesz poziomu gościa, którego nosisz koszulkę, nie powinieneś jej nosić. Na amerykańskich boiskach gracze w jerseyach NBA są celem, gra się przeciwko nim twardziej. Dozwolone jest natomiast granie w spodenkach. Ja miałem zawsze podobne odczucia. Bolało mnie, gdy widziałem gościa w koszulce Jordana Bulls prezentującego bardzo mizerny poziom ale próbującego być za wszelką cenę jak bohater swojej koszulki. Dlatego dużo częściej gram w spodenkach, choć zdarza mi się założyć jersey i nikomu tego nie będę bronił, dopóki nie jest to fake.

Fake, czyli podróbka. Jerseye podrabiane są tak samo jak buty. Na taką samą skalę, jeśli nie większą. Niektóre nawet całkiem nieźle ale fake to fake. Żaden szanujący się jerseyhead nie ma fake’a w swojej kolekcji.

Accuracy, czyli zgodność/dokładność. Dla jerseyheadów ważne też by jersey był zgodny. Po pierwsze liczą się tylko koszulki, które wyprodukowane zostały przez firmy, które w danym okresie mogły je produkować lub takie reedycje, które są zrobione przez innych producentów ale bez błędów. Np. Jordan grał w Wizards, kiedy producentem strojów był Nike. Champion mógł wówczas robić repliki. A zatem liczą się tylko jerseye tych 2 producentów. Wizards w późniejszych latach przejęli inni producenci, więc nie do pomyślenia jest by mieć koszulkę Jordana z Wizards wyprodukowaną np. przez Reeboka czy Adidasa, nawet jeżeli krój /wzór się nie zmienił. Jeszcze gorzej jest, kiedy krój się zmienia. Bulls w pewnym momencie nad nazwiskiem umieścili Byka ale było to w okolicach roku 2005. Jerseye Jordana z Bulls, z bykiem nad nazwiskiem… to nie ma prawa się wydarzyć, podobnie jak to co zrobił z koszulkami Jordana Mitchell&Ness ale o tym w innym tekście.

Autentyk (Authentic). Autentyk w naszym świecie nie oznacza autentyczności koszulki, jest to rodzaj koszulki. Wiele osób mnie pyta czy dany jersey to autentyk, choć podsyła fotki repliki czy swingmana. Kwestę rodzajów koszulek będę rozpisywał w późniejszym oddzielnym tekście. Niemniej pamiętajcie o tym, że słowo autentyk w kontekście jerseyów nie bardzo pasuje w zapytaniu o oryginalność.

Replika (Replica). Podobny problem jest ze słowem replika. „Czy to jest replika koszulki Jordana?” Replika to w naszym świecie przede wszystkim nazwa rodzaju jerseyów dlatego unikajcie tego słowa w zapytaniach o oryginalność koszulki.

Wordmark – to coś co widzicie z przodu koszulek nad numerem to jest właśnie wordmark. Z reguły nazwa zespołu (z reguły na koszulkach domowych) lub miasta (z reguły na koszulkach wyjazdowych). Logiczne, jeżeli zespół gdzieś podróżował kibice miejscowi automatycznie wiedzieli skąd zespół przyjechał. U siebie takiej potrzeby nie było, więc wystarczał wordmark z nazwą zespołu. Niemniej są/były wyjątki. Bulls w erze Jordana, po sezonie 1984/85 zawsze mieli na koszulkach BULLS, natomiast NY Knicks zawsze mieli… NEW YORK Czasami ten wordmark jest skorelowany z logotypem drużyny (np. Lakers 70/80/90s) ale z reguły nie ma z nim nic wspólnego. Dziś, kiedy za tworzenie logotypów drużyn i całych strategii marki odpowiedzialne są firmy, które biorą za takie rzeczy miliony, wszystko ze sobą współgra i ma jakieś drugie dno. Niemniej te najbardziej rozpoznawalne wordmarki jak wspomniane  BULLS, CELTICS, NEW YORK nie miały nic wspólnego z logotypem drużyny. Z czasem, u wielu ekip, stały się osobnym dodatkowym logotypem.

 

Block letters. Rozróżniamy 3 rodzaje ułożenia liter w nazwiskach. Zdecydowana większość drużyn ma nazwiska w łuku (name arc). Zanim Adidas usystematyzował czcionki, łuki mogły się od siebie mocno różnić. Różniło się też ułożenie liter. Np. w meczowych koszulkach Bulls z czasów Jordana nazwisko było umiejscowione nisko,  6 cali od ściągacza przy szyi a łuk był stosunkowo łagodny i miał określony promień. Część ekip nie stosowała łuku, np. Detroit Pistons. Tu przez lata mieliśmy do czynienia z nazwiskami w poziomie. Ostatnim, najrzadziej spotykanym rodzajem, dziś niewystępującym w NBA są block letters. To nazwisko w łuku, z tym, że każda litera jest też wygięta. Stosowali to kiedyś Knicks, „blokowe” litery były też na koszulkach Dream Teamu. Block w NBA występuje obecnie jedynie w wordmarkach za to jest znakiem rozpoznawczym Detroit Red Wings. U hokeistów z Mo Town nazwiska w blocku występują od wieków a ich fani nie wyobrażają sobie by mogło się to zmienić, choć utrudnia to personalizację okropnie.

Personalizacja – czyli zrobienie z pustej koszulki zespołu, koszulki danego zawodnika. Wystarczy nanieść numery i nazwisko, czasami również wordmark. Taki proces nazywamy personalizacją.

Wyszycia – wielu myli wyszycie z haftem. W kontekście strojów koszykarskich wyszycie głównie oznacza zszycie zyg zakiem (rodzaj szwu) warstw materiału, które tworzą numery, litery czy wordmarki na strojach. Zygzak powinien mieć określoną gęstość i szerokość w zależności od wielkości numeru/litery.

Haft bardzo rzadko jest używany w strojach koszykarskich. Raczej w latach 50-60 i 70-tych. Używany dlatego, że nie było wówczas innej metody nanoszenia wielokolorowych napisów. Zwróćcie uwagę, że większość teamów z tamtego okresu (choćby legendarni Boston Celtics czy MPLS Lakers) ma wyszycia 1 kolorowe. Używano wtedy haftu łańcuszkowego (chain sewning). Adidas w ostatnich latach użył takich oldschoolowych wyszyć na koszulkach świątecznych. Polega to na tym, że haftuje się cały obszar numeru dzięki czemu, składa się z 2 (lub więcej) kolorów. W strojach występuje też zwykły haft, którym wyszywa się obwódki w numerach, zaraz o nim przeczytacie. Haft łańcuszkowy przyjął się na koszulkach baseballowych i bluzach footballowych, jednak na koszulki koszykarskie, był zbyt ciężki, twardy i masywny.

Sitodruk. Ten rodzaj nanoszenia napisów na koszulki/spodenki/ciuchy rozgrzewkowe w pewnym momencie zdominował ligę. Było to w końcu lat 70-tych, 80-tych i początku 90-tych. Sitodruk to inaczej napisy, które są namalowane na koszulce. Używa się bardzo gęstych farb, które po specjalnej obróbce (temperatura) zamieniają się w gumę. Oprócz farb potrzebnę są też matryce/sita. Dzięki tej technice można było w dość szybki sposób personalizować koszulki, choć problemy zaczynają sie przy nazwiskach. Wordmark i 10 cyfr, z których mozna było zrobić dowolną kombinację numerów od 00 do 99 to tylko 10 matryc przy założeniu, że numer jest 1 kolorowy. Jeżeli w grę wchodzą 2 kolory, matryc mamy już 20. Tworzenie osobnych matryc na każdą litęrkę w alfabecie nie ma sensu, podobnie jak na całe nazwiska. Dlatego nazwiska albo naszywano (twill) albo przyklejano vinylowe ale o tym zaraz. Generalnie sitodruk okazał się bardzo ciekawą alternatywą, z której skorzystało wiele drużyn NBA. Można było go stosować na każdym materiale, był dośćgiętki, co dawało wygodę graczom. Minusy? Nadruki po przepoceniu przyklejały się do ciała. Nie można było stosować więcej niż 2 kolorów.

Z sitodruku korzystali m.in. Bulls, Pistons, Supersonics, Jazz. „Malowane” stroje miał też słynny Dream Team w 1992 roku.

 

Vinyl. Vinyl to taka folia, która była alternatywą dla sitodruku. Bardzo często łączono te 2 formy. Dziś z podobnych, choć dużo cieńszych i mniej wytrzymałych folii flexów etc. korzysta bardzo dużo firm poligraficznych choćby w Polsce, które personalizują stroje naszych ligowych drużyn. Stosuje się te same formy obróbki, z tym, że vinyl w porównaniu z nimi był dużo grubszy. Tam gdzie zespoły NBA miały problem z personalizacją sitodrukiem, włączał się do akcji vinyl. Np. koszulki Detroit Pistons w latach 80-tych i na początku 90-tych miały wordmark i numery zrobione sitodrukiem, natomiast nazwiska vinylem. Krok dalej poszli Bulls. Ci w tym okresie mieli tylko wordmark zrobiony sitodrukiem. Reszta, w tym 2 kolorowe numery, była vinylowa. Vinyl sprawdzał się tu idealnie choć miał te same wady, co sitodruk. Umożliwiał jednak szybkie tworzenie nazwisk czy numerów.  Wystarczyły nożyczki i prasa do zgrzewania.

 

Sublimacja. Sublimacja to sposób farbowania materiału, który nie zmienia jego struktury. W NBA nigdy nie zastosowano tej formy do personalizowania koszulek. Niemniej świetnie się sprawdziła jako ubarwienie/przyzdobienie koszulek, które do wprowadzenia tej formy były bardzo… proste i niesokmplikowane.  Sublimacja w tej kwestii dała nieograniczone możliwości, dzięki czemu powstały topowe jerseye lat 90tych. Charlotte Hornets (paski!), Atlanta Hawks (wielki jastrząb, gradient), Toronto Raptors, Utah Jazz, Seattle Supersonics, Orlando Magic, Milwaukee Bucks, Philadelphia 76ers z gwiazdkami i masa innych. Wszystkie te grafiki na strojach zostały zrobione metodą sublimacji. Sublimowane stroje były personalizowane tradycyjną metodą – twillem. Te koszulki to częsta dzieła sztuki. Wordmarki tworzone z twilli zgrywały się co do milimetra z grafikami na koszulkach (Grizzlies, Raptors, Pistons, Magic, Rockets), na żywo robi to niesamowite wrażenie. Wadą sublimacji było to, że materiały siateczkowe, które ją „przyjmowały” były dużo mniej rozciągliwe, dlatego czasami zawodnicy prosili o większy rozmiar. Fanami sublimowanych strójów nie byli gracze Chicago Bulls wraz z Michaelem Jordanem na czele. Nie lubili zarówno pasków jak i tego, że materiał był bardzo sztywny. Plotka głosi,że to MJ z Pippenem poprosili klub i Nike, by na sezon 1997/98 Nike przyszykowało strój bez pasków. Tak więc sublimacja dała wiele swobody dizajnerom w latach 90-tych. Do tej pory krawcowe nieźle musiały się napocić by powstały takie perełki jak stoje Flo-Jo Indiany Pacers czy Atlanty Hawks z lat 80 i 90-tych. Z sublimacji chętnie korzystał też Adidas w okresie Rev30. Świetnym przykładem są spodenki Wizards Pride, które pasy mają… sublimowane, przez co w mojej opini bardzo tracą.

 

Twill. Twill to taki rodzaj materiału, z którego tworzy się wordmarki, litery i numery. W zasadzie towarzyszy strojom koszykarskim od samego początku. Minneapolis Lakers czy Boston Celtics od samego początku mieli wyszywane napisy na strojach właśnie twillem. Twill jest stosunkowo twardy, może nie jak tektura bardziej jak okładka gazety. Największym minusem jest to, że trzeba go naszyć na koszulkę. Twill daje jednak sporo możliwości. Obecnie niektóre wordmarki czy numery składają się nawet z 4 czy 5 warstw/kolorów. Takiej opcji nie dawał ani sitodruk ani vinyl, dlatego po krótkim zauroczeniu tymi 2 systemami, powrócono w latach 90tych do twilli. Zalety? Kolory i trwałość. Dobrze wyszyte koszulki sprzed 50 lat wyglądają w zasadzie tak samo dzisiaj. Nic nie schodzi, nie blaknie, nie spiera się. Twille mają dwie zasadnicze wady. Po 1 są twarde i ciężkie. Numer, który składał się z 2/3 kolorów/warstw, który nasiąkł potem w trakcie meczu był bardzo ciężki. Po raz kolejny z pomocą przyszła technologia. O ile wcześniej numery i litery wycinano niemal ręcznie o tyle pod koniec lat 90tych do gry włączyły się plotery. Umożliwiło to wyszycie numeru, które nazwano kiss cut.

TwillKiss Cut

Do tej pory, numery w przekroju wyglądały jak piramidy. Jeżeli numer składał się z 3 części, numeru właściwego i 2 ramek, to trzeba było wyciąć te 3 warstwy, nałożyć na siebie (piramidalnie) i mieliśmy gotowy numer. Kiss cut ograniczył ciężar numerów bardzo znacząco, bo w założeniu przy 3 kolorowym numerze, wycinane są ramki numeru i nakładane na podstawę. Zamiast piramidy, mamy w przekroju coś  w rodzaju literki „C”. O ile standardowe wyszycie to domena lat 80tych i 90tych, od roku 1999 za sprawą Nike sporo ekip miało już wyszycia kisscutowe.

Przywiązanie amerykanów do tradycji, twilli jest ogromne. Amerykanie wychodzą z założenia, że strój meczowy to coś więcej niż strój. Kryją się za tym szacunek, tradycja, to co noszą zawodnicy reprezentuje klub, miasto, stan, kraj. W USA każda flaga w publicznym miejscu jest wyszywana, dopieszczona. Zrobiona z najwiekszą troską o detale. Podobnie ma być z jerseyami. Nieważne w jakiej lidze. Na przestrzeni dziesięcioleci, producenci, próbowali się wyłamać, ograniczać koszty produkcji, by zmaksymalizować zyski. Za każdym razem, gdy zmiana była zbyt drastyczna, do głosu dochodzili właściciele klubów lub władze ligi. Stąd małe problemy Adidasa…

Rev30, mesh numbers 2010-2017

Aby ułatwić personalizację, Adidas próbował wprowadzić numery i litery w nazwiskach przyklejane do koszulek. Przyklejanie zamiast obszywania znacząco obniżyłoby koszty produkcji i czas personalizacji. Krawcowe miały nie być więcej do tego potrzebne. Ale wystarczył jeden mecz przedsezonowy Knicksów, podczas którego odpadł numer z koszulki Amare Stoudemire’a i zarządzono by wszystko było wyszyte. Adidas sporo przez to stracił. Meshowe numery, które przygotowali, wystarczyło przyprasować do koszulki i jersey był gotowy. Obszycie spowolniło proces produkcji koszulek, wzrosły koszty i wyszło jak wyszło. Niewykluczone, że to spowodowało trudną dostępność koszulek autentyków z oryginalnymi numerami na rynku. Niemniej meshowe numery znalazły wielu fanów. Główna warstwa numeru składa się z nitkowanej siateczki. 2 warstwa jest haftem, trzecia twillem. Numery są bardzo lekkie i plastyczne, oddychają, szybko „gubią” pot. Zastrzeżenia? Usunięcie paska w numerach Memphis Grizzlies, przez co te straciły cały klimat. Podobnie jak usunięcie jodełki w numerach Nuggets. Minusem jest też odejście od tradycji, dostepność ale po za tym, wszyscy chyba pokochali meshowe numery.

Numery perforowane. Ludzie z Nike postanowili nieco powrócić do korzeni i do tego co jest dobre. Numery ponownie w większości wyszyte są kiss cutem, standardowymi twillami, z tym, że obecne plotery laserowe pozwalają na zrobienie dziurek w głównej warstwie numeru. To minimalnie zmniejsza wagę numeru i poprawia jego plastyczność. Numery adidasa Rev30 miały jedną ogromną zaletę. Można było je zgnieść w dłoni a one po sekundzie powracały do swojego naturalnego kształtu. Zawodnicy praktycznie ich nie czuli. Numery twillowe już takie nie są. Nie można ich zgnieść, są cięższe mniej plastyczne. Jako ciekawostka, dziurkowane numery debiutowały podczas All Star Game 2012. Wówczas Adidas zrobił świetne numery, które miały dziurki jak koszulki w latach 90tych a główna część numeru przypominała klepki od parkietu.

Na koniec wspomnę jeszcze o haftowanych numerach/wordmarkach/ nazwiskach. W latach 80tych i początku lat 90-tych czasami łączono haft z twillem. Tak było choćby w przypadku Dallas Mavericks, gdzie 2 warstwy twilla zszywano haftem w 3 kolorze, dzięki czemu powstawał 3 kolorowy emblemat. Haft wykorzystał później wspomniany Adidas przy zrobieniu wspomnianych numerów Rev30. Haft odgrywa dużą rolę w strojach Philadelphii 76ers z okresu 1997-2007. Tu praktycznie cały rodmark jest wyhaftowany. Owszem ten wordmark prezentował się świetnie ale bieganie w tej koszulce nie było miłym uczuciem, gracze czuli się, jakby mieli metalową tarczę na koszulce. Wykończenie tego wordmarku starał się poprawić Reebok, haft zastąpiono w niektórych miejscach twillem ale niewiele to dało w kwestii wygody.

Rafał Niewiadomski na Twitterze

Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep Nike
  • Albo SK STORE, czyli dawny Sklep Koszykarza
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Ogromne wyprzedaże znajdziesz też w sklepie HalfPrice
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna


  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    8 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments