Po raz pierwszy w historii NBA drużyna z Kanady może sięgnąć po puchar Larry’ego O’Briena. Jeśli do tego dojdzie, to będzie to też wyjątkowa sytuacja – z tronu zepchnięci zostaną Golden State Warriors, którzy bardzo liczyli na zapisanie się w historii jako drużyna, która trzy lata z rzędu zdobyła mistrzostwo.
Oczywiście, można powiedzieć że wszystko kiedyś się kończy. W 2011 roku, po dwóch finałowych triumfach zepchnięci z koszykarskiego Olimpu zostali Los Angeles Lakers. Dość niespodziewanie zastąpili ich na moment Dallas Mavericks, którzy do tamtej pory mieli na swoim koncie raczej więcej porażek, niż zwycięstw. Później taki sam los spotkał Miami Heat prowadzonych przez tzw. Wielką Trójkę. Żary, zmierzające po swój pierwszy w historii three-peat spotkały na swojej drodze żądnych zemsty San Antonio Spurs. Ostrogi były z resztą wtedy prowadzone przez bohatera tegorocznych play-offs… Kawhi Leonarda. Podobne detronizacje spotkały Bad Boys i ShowTime Lakers.
Tegoroczne finały, odbierane są jako dowód na to, że historia lubi się powtarzać. Mimo wszystko do tej pory pozostawiają, przynajmniej w moim odczuciu, lekki niedosyt. Podczas tegorocznej walki o tytuł zabrakło jednego z najlepszych zawodników globu – Kevina Duranta. Zawodnika, który poprzednie dwie serie finałowe kończył jako mistrz i zdobywca statuetki dla MVP Finałów. Podczas tegorocznych zmagań również stanął na wysokości zadania. I choć argument o kontuzjach pozostałych zawodników może nie przekonywać (Raptors też borykają się z urazami), o tyle brak KD odegrał kluczową rolę w trakcie pisania jakże dramatycznego scenariusza dla fanów z Oakland.
Złośliwi powiedzą, że kontuzja łydki nie powinna być wymówką w walce o tak wysoką stawkę. W końcu taki zawodnik jak Kawhi Leonard również zmaga się z podobnym urazem, a jakoś nie przeszkadza mu to by stawić się w pełni gotowym na parkiecie. Fani teorii spiskowych twierdzą, iż absencja KD jest nieprzypadkowa. Jego nieobecność miałaby być związana z nieuchronną decyzją o opuszczeniu Golden State tego lata.
Trudno jest jednoznacznie określić jaki jest stosunek Duranta do całych finałów. Z jednej strony KD ani razu od czasu kontuzji nie zabrał publicznie głosu, z drugiej strony wszelkiego rodzaju materiały video czy wypowiedzi świadków udowadniają, że zawodnik stara się za kulisami wspierać klubowych kolegów czy to podczas spotkań zespołu, czy podczas rozmów indywidualnych. Sami Warriors także odpierają tego typu zarzuty. Przedstawiciele klubu tłumaczą, że nie oceniają gotowości zawodnika do gry na podstawie bieżących potrzeb, a wyłącznie w oparciu o jego zdrowie.
Postępom skrzydłowego miał okazję przyglądać się z bliska Jalen Rose. Ekspert nie omieszkał podzielić się swoimi obserwacjami na antenie ESPN.
– Zaznajomiłem się z całym treningiem jaki KD miał wczoraj ze swoim zespołem – powiedział Jalen Rose – I powiem wam, że nie wyglądało to dobrze na żadnym poziomie. Na żadnym poziomie. Zamierzam się tego trzymać. Odszedłem od tego, że KD może wrócić na późniejszy mecz w serii. Teraz czuję, że on w ogóle na nią nie wróci.
Równie czarne doniesienia płyną od innego eksperta, Briana Windhorsta:
– Oto, co wiem. Durant po prostu nie jest gotowy. Przede wszystkim jego ciało nie jest gotowe. Trenerzy w to nie wierzą, on z resztą tak samo. Wczoraj próbował robić jakieś rzeczy na treningu, ale to nie działało tak jak powinno. Zewsząd można było wyczuć frustrację, w tym od Kevina. Równie smutny był z tego powodu Steve Kerr.
Trener Dubs przyznał po czwartkowym treningu zespołu, że pomylił się co do postępów treningowych Duranta. Zawodnik miał zakończyć gierki 3-3 i 5-5 i przejść do treningów z całym zespołem. Takie pomyłki mogą się zdarzyć od czasu do czasu. Trenerzy nie są nieomylni, a ich wiedza często uzależniona od raportów sztabu medycznego. Warriors nie ujawnili za dużo informacji na temat bieżących postępów w leczeniu.
Kerr, podobnie jak pozostali trenerzy NBA, oddaje ostatnie słowo lekarzom, którzy cały czas upierają się przy tym, że zawodnik nie jest gotowy do wejścia na parkiet. Nawet jeśli KD ostatecznie dostanie zielone światło to musi to nastąpić bardzo szybko. Dlaczego? Najbliższy wspólny trening czeka go dzień przed meczem nr 5 czyli w niedzielę. Pozostało więc naprawdę mało czasu. Początkowo Steve Kerr żył nadzieją, że lider Wojowników wróci, ale obecnie jego nastawienie stało się dużo bardziej pesymistyczne, chociażby z uwagi na sytuację w jakiej znaleźli się zawodnicy Golden State.
Trzeba sobie powiedzieć jasno. Sytuacja Warriors jest dramatyczna. O ile przeciwko Portland brak Duranta był praktycznie nieodczuwalny, o tyle podczas bieżącej serii powrót zawodnika mógłby okazać się zbawienny. Czy jednak na pewno? Po urazie, który wyłączył go z gry na kilka tygodni, nadmierna eksploatacja jego talentów wiąże się z wielkim ryzykiem. O limitowanym pakiecie minut można było mówić jeszcze mecz czy dwa spotkania temu, ale nie kiedy Warriors są w podbramkowej sytuacji.
Wodzenie za nos jest po prostu niestosowne, zwłaszcza biorąc pod uwagę wagę całego wydarzenia. Od prawdziwych Wojowników wymaga się by wreszcie odsłonili przyłbice, a nie dawali kibicom kolejne obietnice bez pokrycia czy preteksty do wymówek. Warriors za bardzo chyba żyli comebackiem Duranta aniżeli grą w Finałach, gdzie trzeba przyznać- zabrakło im odpowiedzi na poczynania zawodników Nicka Nurse’a.
Powrót KD miał nastąpić już w każdym dotychczasowym meczu Finałów, ale za każdym razem był odkładany na inny termin. Warriors wciąż mają oczywiście matematyczne szanse na przełamanie. Chyba każdy pamięta jak przed trzema laty ze stanu 3-1 wyszli Cleveland Cavaliers. Mało jednak prawdopodobne by Warriors powtórzyli historię, która sama kiedyś odebrała im niemal pewny tytuł. Osłabione morale, plaga kontuzji oraz świadomość, że piąty mecz odbędzie się przed publicznością z Kanady, sprawia iż nie doszukiwałbym się już większych szans Golden State w tym roku. Sport ma jednak to do siebie, że lubi zaskakiwać. Oby i tym razem.