Wielkimi krokami zbliża się koniec tegorocznych rozgrywek najlepszej koszykarskiej ligi świata, jednak przed nami jeszcze najbardziej wyczekiwane wydarzenie sezonu, czyli wielkie finały NBA. Tym razem w zmaganiach o mistrzowski pierścień zmierzą się Oklahoma City Thunder i Indiana Pacers. Bez wątpienia obie drużyny prezentują wyśmienitą koszykówkę i jak mało kto potrafią elektryzować tłumy. Ich styl gry jest zgoła odmienny: Pacers wygrywają mecze piękną dla oka, lecz zabójczą dla rywali ofensywą, zaś Thunder gromią rywali brutalnie skuteczną defensywą. Można pokusić się jednak o stwierdzenie, że prezentowany przez finalistów basket jest tak różny, że aż podobny. Co zatem przyniesie nadchodząca seria i przede wszystkim, kto sięgnie po trofeum mistrza NBA? Na te pytania postaramy się udzielić odpowiedzi.



Solidne fundamenty i… Paul George? Czyli co łączy tegorocznych finalistów

Na wstępie warto zwrócić uwagę na pewien historyczny fakt dotyczący mistrzów NBA ostatnich lat, mianowicie od sześciu sezonów inna drużyna sięga po pierścień. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w latach 70’, co jednak bardziej znamienne, w tym roku passa ta zostanie przedłużona, a zatem jesteśmy świadkami rekordu i przełomu. Dotyczy on szczególnie drużyn określanych mianem super teamów, czyli zespołów złożonych z kilku gwiazd. W takim układzie zawodnicy dużego formatu przeważnie zasilają szeregi klubów podczas free agency, w związku z czym rola graczy wybranych w drafcie znacząco maleje.

Zasadne jest jednak pytanie: jaki ma to związek z Oklahoma City Thunder czy Indiana Pacers? Dość znaczący, ponieważ obie wyżej wymienione ekipy stanowią antytezę super teamu zbudowanego na bazie wielkich wymian i pozyskanych supergwiazd. Podstawą zarówno jednej, jak i drugiej drużyny są młodzi zawodnicy: wybrani w drafcie czy też sprowadzeni jako inwestycja w przyszłość. Doskonale ilustruje to kwestia podatku od luksusu, który w przypadku gwiazdorskich drużyn zazwyczaj jest wysoki. Tegoroczne finały również w tej kategorii są absolutnie wyjątkowe, bowiem po raz pierwszy odkąd wprowadzono system salary cap w 2002 roku, żaden z finalistów nie płaci podatku od luksusu, co jednoznacznie potwierdza tezę o zbudowaniu Thunder i Pacers z “własnych zasobów”. Nie ulega wątpliwości, że filozofia budowy składu od podstaw korzystnie wpłynęłą na zgranie w zespołach, co z kolei przełożyło się na spektakularne wyniki obu drużyn.

Istnieje jeszcze inny związek między tegorocznymi finalistami, który jest równie ciekawy, co ironiczny, ponieważ punktem wyjścia dla budowy obecnych zespołów był ten sam zawodnik, mianowicie Paul George. Skrzydłowy, który aktualnie reprezentuje barwy Philadelphia 76ers. Został on wybrany w drafcie 2010 roku przez Pacers, z którymi spędził siedem sezonów. W międzyczasie wyrósł na lidera ekipy z Indiany i dwukrotnie z rzędu (w 2013 i 2014 roku) poprowadził swój zespół do finałów Konferencji Wschodniej. Na drodze do sukcesu stanął wówczas LeBron James, a niedługo później plany pokrzyżowała mu tragiczna kontuzja. Ostatecznie w 2017 roku Paul George został wymieniony do Thunder, a do Indianapolis trafił m.in. Victor Oladipo czy Domantas Sabonis. To oni stanowili o sile Pacers w następnych latach, jednak po fenomenalnym sezonie 2017/18 Oladipo doznał poważnej kontuzji, a z czasem okazało się, że z Sabonisem na czele zespół Indiany nie ma szans, by powalczyć o najwyższe cele. Wtedy władze klubu zdecydowały się na wymianę litewskiego podkoszowego za Tyrese’a Haliburtona, który stał się centralną postacią drużyny. Pośrednio również w konsekwencji wymiany Oladipo szeregi Pacers zasilił świeżo upieczony MVP finałów WschoduPascal Siakam czy Andrew Nembhard, a zatem śmiało można stwierdzić, że wymiana Paula George’a zadziałała niczym domino.

Wracając do sprawy Thunder, trzeba wspomnieć, że Paul George wyśmienicie odnalazł się w nowym ukłądzie, tworząc duet z Russellem Westbrookiem, który zaowocował najlepszym sezonem skrzydłowego w karierze. Popularny PG13 zakończył rozgrywki 2018/19 na trzecim miejscu w klasyfikacji MVP, jednak nie przełożyło się to na sukces drużynowy. W efekcie opuścił on Oklahomę, a dokładniej został wymieniony do Los Angeles Clippers. Drużyna z Miasta Aniołów chciała sformować super team z Georgem i Kawhi’em Leonardem, w związku z czym była w stanie poświęcić wiele, byleby pozyskać skrzydłowego Thunder. Z perspektywy czasu powiedzieć, że Grzmoty lepiej wyszły na tej wymianie to jakby nic nie powiedzieć. Właśnie wtedy do Oklahomy trafił Shai Gilgeous-Alexander, który niedawno otrzymał statuetkę MVP ligi. OKC zyskali również mnóstwo wyborów w drafcie, które przełożyły się na pozyskanie drugiej gwiazdy tegorocznych zwycięzców Zachodu, czyli Jalena Williamsa. Bardzo możliwe, że Thunder jeszcze bardziej niż Pacers skorzystali na wymianie Paula George’a. Wkład skrzydłowego 76ers w tegoroczne finały jest zatem spory, lecz chyba nie o takim udziale w nich marzył jeden z najpopularniejszych podcasterów NBA.

Showtime Pacers, czyli jak działa ofensywa zorganizowanego chaosu

Każdy, kto choć na moment włączył mecz Pacers w tegorocznych play-offach, zgodzi się, że grają niesamowitą i spektakularną koszykówkę. Jak na dłoni widać, że za sukcesem ekipy z Indiany stoi jej niepowtarzalna ofensywa. Co prawda atak drużyny z Indianapolis zaliczył regres względem ubiegłorocznego sezonu regularnego, jednak na nowo odżył w fazie play-off. Średnio na 100 posiadań zdobywają prawie 118 punktów, co jest drugim wynikiem tej części rozgrywek, a ich 57,6% effective field goald plasuje się na drugim miejscu w historii pośród finalistów. To wybitne statystyki, jednak w znikomym stopniu odzwierciedlają fenomen ofensywy Pacers, którą w ostatnim czasie zaczęto nazywać atakiem zorganizowanego chaosu, co w mojej ocenie trafnie opisuje jej istotę. 

Pierwsze skojarzenie z systemem gry ekipy z Indiany jest szybkie tempo, co rzeczywiście stanowi istotny element układanki trenera Ricka Carlisle’a, jednak uznanie, że to jedyny czynnik warunkujący ich sukces byłoby dużym uproszczeniem. Owszem, Pacers są jedną z najlepszych drużyn w lidze pod kątem punktów zdobywanych po szybkim ataku, ale to tylko jeden z elementów ich złożonej ofensywy. Przeważnie akcje zaczynają się od tzw. pistol actions, czyli szybkich zagrywek, które mają umożliwić zdobycie punktów w pierwszych kilku sekundach. Często zawodnik wyprowadzający piłkę ma stawianą zasłonę w bocznym sektorze boiska i atakuje kosz albo puszcza piłkę w ruch. Ten typ akcji do perfekcji opanował rezerwowy rozgrywający Pacers, czyli T.J. McConell

Ten element gry został zaczerpnięty ze znanego systemu seven seconds or less, którego autorem jest Mike D’Antoni, a najwybitniejszym wykonawcą Steve Nash. Różnica między tamtą drużyną Phoenix Suns, a tegorocznym zespołem z Indiany objawia się tym, że ekipie Słońc chodziło o oddanie rzutu w ciągu pierwszych kilku sekund akcji, zaś Pacers zwykle konstruują długie akcje, których efektem jest starannie wypracowana sytuacja rzutowa. W tym miejscu widoczne jest podobieństwo tej drużyny do innego wybitnego zespołu, a mianowicie do San Antonio Spurs z 2014 roku. Zawodników Gregga Popovicha cechowała niezwykle wysoka inteligencja boiskowa, objawiająca się błyskawicznymi decyzjami, które owocowały w otwarte pozycje rzutowe. Gracze Ostróg doskonale orientowali się też na parkiecie, dzięki czemu świetnie poruszali się bez piłki: niemalże automatycznie ścinali do kosza, a także rozszerzali grę, przesuwając się za linie rzutów trzypunktowych.

Bardzo podobne mechanizmy są dostrzegalne w grze Pacers: cała piątka zawodników na boisku jest w nieustannym ruchu, co sprawia wrażenie spontaniczności, a nawet chaosu, jednak właśnie ten czynnik decyduje o ich przewadze. Rywale muszą mieć na uwadze kilka procesów jednocześnie: ścięcie do kosza, zasłona od piłki (tzw. flare screen) czy nawet najprostsza rotacja pozycji (tzw. spacing) stanowi nie lada zagrożenie. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest zgranie drużyny i jej ponadprzeciętna inteligencja boiskowa, o której wspominałem już, omawiając mistrzowski skład Spurs. Miernikiem zespołowej gry w koszykówce są m.in. asysty, których Pacers notują ponad 28 na mecz. Nie jest chyba zaskoczeniem, że są najlepszą drużyną play-offów w tej kategorii. Mieszczą się też w ścisłej historycznej czołówce w liczbie podań wymienianych co mecz. Żadna z tych statystyk nie jest w stanie w pełni oddać tego, co prezentują tegoroczni mistrzowie Wshodniej Konferencji, z tego powodu odsyłam do poniższego wideo z kompilacją akcji demonstrujących ich niezwykłą ofensywę.

Omawiając mechanizm ataku Pacers, nie sposób nie wspomnieć o jego najważniejszym ogniwie, jakim jest Tyrese Haliburton. W tegorocznych play-offach rozgrywający udowodnił swoją wartość dla drużyny, a w oczach fanów zyskał uznanie i status super gwiazdy, na który w mojej ocenie całkowicie zasłużył. Powyżej wymieniłem dwa elementy ofensywy drużyny z Indianapolis: szybkie tempo gry i nieustanny ruch piłki, ale także zawodników. W mojej ocenie trzecim filarem ataku Pacers jest właśnie Haliburton, który tylko swoimi umiejętnościami wynosi zespół na wyższy poziom. 

Znajduje się w ścisłej ligowej czołówce pod względem tzw. play-makingu, co widać nie tylko gdy dostanie piłkę w kontrataku, ale przede wszystkim w dłużej konstruowanych akcjach. Dysponuje pełnym arsenałem podań, przy czym z rzadka traci piłkę: potwierdza to stosunek asyst do strat, który w przypadku podstawowego rozgrywającego Pacers wynosi najlepsze w lidze 5,5. Młody gwiazdor jest także pierwszą opcją drużyny, gdy potrzebne są punkty zdobyte po grze jeden na jednego, czyli tzw. izolacji, zasadniczo jednak gra Haliburtona opiera się na rozmaitych wariacjach po otrzymanej zasłonie. Śmiało można zatem stwierdzić, że jego umiejętności stanowią bezcenne urozmaicenie systemu gry Pacers, czego najlepszym przykładem był czwarty mecz finałów Konferencji Wschodniej przeciwko New York Knicks. Gwiazdor zakończył to spotkanie z dorobkiem 32 punktów, 12 zbiórek i 15 asyst, jego geniusz wyraził się przy linijce strat, gdzie widniało okrągłe 0. 

Ten historyczny występ nawiązywał poniekąd do dyspozycji fenomenalnego Magica Johnsona, który w latach 80’ był twarzą Los Angeles Lakers. Ówcześni Jeziorowcy słynęli z efektownej gry, czemu zawdzięczają przydomek Showtime, opierającej się na szybkim ataku i geniuszu wspomnianego Magica. W takim ujęciu samoistnie nasuwa się porównanie tamtej ekipy z Miasta Aniołów do aktualnej drużyny z Indiany. Oczywiście podobieństwo dostrzegalne jest jedynie w stylu gry, a nie w potencjale poszczególnych zawodników, jednak sądzę, że nazwanie tegorocznych mistrzów Wschodu mianem Showtime jest dość zasadne i obrazowo opisuje ofensywę Pacers.

Kończąc segment poświęcony ekipie z Indiany, warto przybliżyć drogę, jaką pokonali, by znaleźć się w wielkim finale NBA. W ubiegłym roku Pacers dotarli do finałów konferencji, gdzie musieli uznać wyższość Boston Celtics. Latem nie dokonali większych zmian w rotacji, a mimo tego sezon zasadniczy rozpoczęli z trudnościami. Dopiero w okolicach stycznia zespół z Indianapolis wybudził się z zimowego snu i na nowo zaczął prezentować dobrą koszykówkę. Zasadniczą fazę sezonu zakończył na czwartym miejscu Konferencji Wschodniej, z bilansem 50-32. W pierwszej rundzie play-offów na drodze Pacers stanęli Milwaukee Bucks z Giannisem Antetokounmpo, którzy mimo świetnej dyspozycji Greka, nie byli w stanie realnie powalczyć z zawodnikami Ricka Carlisle’a i ulegli po pięciu meczach. Druga runda postrzegana była jako szczyt możliwości Pacers, bowiem tam mieli zmierzyć się z fenomenalnymi Cleveland Cavaliers, ci jednak zostali zaskoczeni przez graczy Indiany, którzy wygrali dwa pierwsze mecze na wyjeździe i de facto przesądzili o losach serii, która również została domknięta w pięć spotkań. W finałach Wschodu drużyna z Indiany stoczyła batalię z Knicks, z której ostatecznie, w sześciu meczach wyszła zwycięsko. Do historii z pewnością przejdzie pierwszy mecz serii, w którym Pacers popisali się niesamowitym powrotem zakończonym buzzer-beaterem Tyrese’a Haliburtona

Zbierając wszystkie powyższe wnioski, można dojść do wniosku, że wystawiłem Pacers świetne referencje przed decydującą serią tegorocznych play-offów, a ich szanse na sukces są chociażby znaczące. W tym wypadku kluczowy okazuje się jednak rywal, z jakim przyjdzie im się zmierzyć. Po drugiej stronie barykady staną bowiem Oklahoma City Thunder, którzy nie dość że pokazali się jako najmocniejsza drużyna ligi, to są przeciwnikiem najlepiej skrojonym pod walkę właśnie z ekipą Pacers.

Defensywna dominacja, czyli jak Thunder gromią rywali

Analizując trwający sezon w wykonaniu Thunder, na myśl przychodzi przede wszystkim jedno skojarzenie, mianowicie kompletna dominacja. Ekipa z Oklahomy już w ubiegłym roku zajęłą pierwszą lokatę w Konferencji Zachodniej, latem pozyskali jednak dwóch cennych zawodników: Isaiaha Hartensteina i Alexa Caruso, a pozostała część drużyny jeszcze bardziej się ze sobą zgrała. Efekt okazał się zabójczy dla reszty ligi: Grzmoty zakończyły fazę zasadniczą z najlepszym w NBA bilansem 68-14, wygrywając aż 54 mecze dwucyfrową liczbą punktów, co jest najlepszym wynikiem wszechczasów. Zanotowali też drugą najwyższą w historii różnicę między zdobytymi a straconymi punktami (tzw. net rating), która wyniosła 12,8 punktu na spotkanie. Przyczyny tak wybitnej dyspozycji nie są trudne do znalezienia, wszystko zaczyna się bowiem po bronionej stronie parkietu.

Przywołanie kilku statystyk z minionego sezonu regularnego z pewnością przybliży skalę skuteczności defensywy Thunder. Naturalnie tracili najmniej punktów w lidze na 100 posiadań, bo tylko niecałe 107 “oczek”, warto też dodać, że czterech z pierwszych sześciu zawodników o najniższym wskaźniku defensive rating to gracze właśnie OKC. Zespół z Oklahomy był także ligowymi liderami pod względem średniej liczby: przechwytów na mecz (10,3), wybitych piłek co spotkanie (21) czy wymuszonych strat w każdym starciu (17). Przytoczone liczby są imponujące, jednak to nie sam efekt schematu defensywnego Thunder ma znaczenie a sposób, w jaki osiągnęli ten wyśmienity rezultat.

Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że trener Mark Daigneault postawił na niższy skład. Według standardowych zasad koszykarskiej obrony taka decyzja powinna być niekorzystna, jednak najlepsze drużyny cechuje nieszablonowość. Wystawienie do defensywy czterech niższych graczy pozwoliło m.in. na większą rotację między nimi, a co ważniejsze na nieustanne nękanie obwodowych graczy rywali. Jak wspomniałem powyżej: Thunder dysponują całą plejadą obrońców z ligowego topu. Do takich zalicza się: Luguentz Dort, Jalen Williams, Cason Wallace czy Alex Caruso (a to tylko obwodowi obrońcy). Przeważnie właśnie któryś z wymienionej czwórki zostaje oddelegowany z zadaniem krycia najlepszego zawodnika rywala, reszta graczy na parkiecie ma za zadanie przecinanie linii podań i podwajanie przeciwników, gdy ci starają się atakować obręcz. 

W tym miejscu pojawia się nieoczywiste na pierwszy rzut oka sedno sprawy, czyli główne założenie defensywnego planu Thunder. Jest ono z pozoru banalnie proste: trzymać rywala z dala od kosza, jednak mogłoby się wydawać, że wówczas odpowiednim ustawieniem byłaby dwójka wysokich graczy. OKC udowadniają, że nic bardziej mylnego: to właśnie dzięki obwodowym zawodnikom często nie dochodzi nawet do przyzwoitego rzutu spod kosza. Gdy jednak przeciwnik przedrze się przez te zasieki, wówczas czeka na niego Isaiah Hartenstein albo Chet Holmgren. Skuteczność tego schematu opiera się głównie na agresywnej pomocy niższych graczy i możliwie najszybszym powrocie na linię rzutów trzypunktowych.

Kluczowy jest jeszcze jeden istotny aspekt defensywnego schematu, czyli komunikacja między zawodnikami. Jej bardzo wysoki poziom jest widoczny, chociażby podczas obrony wszelakich zasłon: Thunder niemalże do perfekcji opanowali sztukę tzw. switchowania, czyli zamiany obrońców. Każdy, kto osobiście na boisku miał do czynienia z tego typu zagraniem wie, jak trudne bywa porozumienie się z kolegą obok. Bez wątpienia obrona drużyny z Oklahomy działa jak jeden organizm, dzięki czemu ekipa Marka Daigneaulta potrafi bez problemu odnaleźć się w obronie strefowej, z której trener często korzystał w serii przeciwko Denver Nuggets.

Jak wspomniałem powyżej, dominacja Thunder ma swoje podłoże w niesamowitym schemacie defensywnym. Efektem drużynowych starań OKC jest nie tylko konsekwentne uprzykrzanie życia rywalom, ale także stwarzanie sobie mnóstwa sytuacji na bazie szybkiego ataku. Mimo tego ofensywa ekipy z Oklahomy nie opiera się wyłącznie na grze z kontry, bowiem nie można zapomnieć o wkładzie aktualnego MVP ligi, którym jest Shai Gilgeous-Alexander. Kwestią Kanadyjczyka zajmę się jednak w następnym segmencie.

Analogicznie jak w przypadku Indiana Pacers, chciałbym też pokrótce przypomnieć drogę Oklahoma City Thunder do finałów NBA. Zostało już powiedziane, że Grzmoty zakończyły sezon regularny z najlepszym bilansem ligi, a zatem w pierwszej rundzie zmierzyły się z rozstawionymi na ósmej lokacie Memphis Grizzlies. Mimo lepszych fragmentów Niedźwiadki zostały zmiecione z planszy play-offów w czterech meczach. W półfinałach konferencji przeciwnikami Thunder był Nikola Jokić i spółka i jak do tej pory to właśnie drużyna serbskiego środkowego sprawiła OKC najwięcej problemów. Nuggets doprowadzili do siódmego meczu w serii, gdzie jednak polegli pod naporem świeżo upieczonego MVP ligi.  Wówczas na ekipę z Oklahomy czekali już Minnesota Timberwolves, od których oczekiwało się, że rzucą Grzmotom wyzwanie. Ostatecznie tak się nie stało i Leśne Wilki drugi rok z rzędu pożegnały się z fazą play-off na etapie finałów konferencji, a Thunder wrócili do finałów NBA po 13 latach przerwy.

Czego możemy spodziewać się po tegorocznych finałach NBA?

Tym, co najbardziej ekscytuję cały koszykarski świat przed nadchodzącymi finałami NBA, jest starcie najbardziej elektryzującej ofensywy ligi z jej najlepszą defensywą. Mechanizm ofensywny Pacers jak do tej pory działał bez zarzutu, co w dużej mierze było zasługą świetnie dysponowanego Tyrese’a Haliburtona, który skutecznie i często niemalże bezbłędnie kreował sytuacje rzutowe dla boiskowych partnerów. Wielu ekspertów wskazuje jednak na to, że tym razem naprzeciw młodego gwiazdora z Indiany stanie kilku twardych i bezwzględnych obrońców takich jak Luguentz Dort czy Alex Caruso. Co gorsza dla fanów Pacers, będą oni mieli możliwość rotacji z pozostałymi defensorami OKC z najwyższej półki, a zatem przed Haliburtonem zapowiada się wymagający okres. 

Żeby odciążyć swoją główną gwiazdę, pozostali zawodnicy drużyny z Indianapolis muszą wspiąć się na wyżyny swoich możliwości. Pascal Siakam musi co najmniej utrzymać formę z poprzednich serii, by stanowił realne zagrożenie dla Thunder, zarówno grając tyłem do kosza, jak i na obwodzie. Z pewnością wykazać będzie się też musiał Myles Turner, który stawi czoło twardemu Hartensteinowi. Dyspozycja środkowego Pacers może być jednym z najważniejszych czynników decydujących o rezultacie serii, ponieważ to on jest w stanie najefektywniej rozciągnąć defensywę Grzmotów, a z drugiej strony ma szansę, by karcić graczy OKC za zmianę krycia. 

Po stronie Pacers wiele należy wymagać od rezerwowych, którzy muszą co najmniej zrównoważyć się ławki Thunder. Istotne może okazać się, czy T.J. McConell będzie w stanie dłużej prowadzić grę, by Haliburton mógł odpocząć od intensywnej obrony OKC. Spora odpowiedzialność spoczywa także na barkach Obiego Toppina i Bennedicta Mathurina, których głównym zadaniem będzie dostarczenie na parkiet nowych sił i w miarę regularne punktowanie. 

Bez wątpienia Rick Carlisle potrzebuje również Andrew Nembharda i Aarona Neismitha w najlepszej możliwej dyspozycji. Obaj zawodnicy będą prawdopodobnie zamiennie kryli Shaia Gilgeousa-Alexandra, co z pewnością będzie niezwykle wymagającym zadaniem. Eksperci wskazują Neismitha jako lepszego defensora w starciu z obecnym MVP, jednak jestem zdania, że gwiazdora Thunder powstrzymać może tylko wybitnie skrojona obrona zespołowa, np. z wykorzystaniem obrony strefowej. Wątpię jednak, by SGA grał wyjątkowo poniżej oczekiwań, a w związku z tym defensywnym celem Pacers powinni być pozostali zawodnicy tacy jak: Jalen Williams czy Chet Holmgren, bo to oni de facto pogrzebali nadzieje Timberwolves na mistrzowski pierścień.

W ekipie Thunder poza dobrą dyspozycją wspomnianej dwójki kluczowa będzie postawa po bronionej stronie parkietu. Główni defensorzy Grzmotów, czyli Dort, Wallace i Caruso będą musieli dać z siebie 105%, żeby możliwie jak najbardziej spowolnić atak Pacers i kilkukrotnie wspomnianego już Haliburtona. Z kolei rezerwowi OKC będą mieli analogiczne wyzwanie, co ławka ekipy Indiany, czyli nie mogą pozwolić się zdominować przez rywali. Tak naprawdę po obu stronach może pojawić się ktoś w roli bohatera drugiego planu: w tej roli spisa się może chociażby super-zmiennik Marka Daigneaulta, czyli Aaron Wiggins.

Tak naprawdę piękno tegorocznych finałów nie jest wyrażone w żadnej konkretnej rywalizacji. Co prawda zestawienie stylu gry Gilgeousa-Alexandra i Haliburtona, jako dwóch młodych rozgrywających będzie jednym z ciekawszych wątków nadchodzącej serii, jednak najlepszym widowiskiem będzie oglądanie tego, jak zareagują na siebie obydwie drużyny. Prawdopodobnie w tym momencie trenerzy starają się przechytrzyć swojego konkurenta z przeciwległej szatni, a każdy kolejny mecz serii będzie swego rodzaju kolejnym ruchem podczas bitwy: bitwy dwóch różnych pomysłów na koszykówkę. Możemy być pewni, że zobaczymy naprawdę wiele zdobytych punktów. Zarówno Thunder (100,6), jak i Pacers (98,4) mają najwyższe tempo gry w historii finałów, wobec tego przyjemność z oglądania gwarantowana.

Jak wiadomo, ostatecznie mistrz może być tylko jeden. Przeważająca większość koszykarskiego świata twierdzi, że po pierścień sięgnie Oklahoma City Thunder. Grzmoty są w trakcie historycznego sezonu, w którym wygrali już łącznie 80 spotkań. To dopiero 15. przypadek w historii NBA, kiedy drużyna wygrywa co najmniej tyle meczów. Co ważne, tylko jedna ekipa z takim osiągnięciem nie sięgnęła ostatecznie po mistrzowskie trofeum. Tym wyjątkiem są oczywiście Golden State Warriors z sezonu 2015/16. Oczywiście, dopóki piłka w grze Indiana Pacers maja szansę na tytuł, jednak faworyt serii jest ewidentny.

Kto zostanie mistrzem NBA według PROBASKET?

Kilka dni temu w redakcji PROBASKT odbyło się głosowanie dotyczące wyniku nadchodzących finałów NBA. Celem było poznanie opinii ekspertów i wyłonienie przewidywanego przez redakcję zwycięzcy. Wyniki głosowania prezentują się następująco:

  • 3 głosy za zwycięstwem Oklahoma City Thunder w pięciu meczach
  • 3 głosy za zwycięstwem Oklahoma City Thunder w sześciu meczach
  • 1 głos za zwycięstwem Oklahoma City Thunder w siedmiu meczach

Jak typują bukmacherzy?

Według ekspertów marki Fuksiarz zdecydowanym faworytem są Oklahoma City Thunder. Za ich wygraną kurs wynosi 1,12, ale to oznacza, że Indiana Pacers jest bardzo niedoceniana. Kurs za wygraną Pacers wynosi aż 5,50. W Fuksiarz.pl za pierwszy kupon otrzymasz zwrot 50% do 1000 zł, a także dodatkowe 60 zł we freebetach.

Terminarz finałów NBA 2025

  • Mecz 1 – 5/6 czerwca, noc z czwartku na piątek, Oklahoma City ThunderIndiana Pacers, godz. 2:30
  • Mecz 2 – 8/9 czerwca, noc z niedzieli na poniedziałek, Oklahoma City ThunderIndiana Pacers, godz. 2:00
  • Mecz 3 – 11/12 czerwca, noc ze środy na czwartek, Indiana PacersOklahoma City Thunder, godz. 2:30
  • Mecz 4 – 13/14 czerwca, noc z piątku na sobotę, Indiana PacersOklahoma City Thunder, godz. 2:30
  • Mecz 5 – 16/17 czerwca, noc z poniedziałku na wtorek, Oklahoma City ThunderIndiana Pacers, godz. 2:30*
  • Mecz 6 – 19/20 czerwca, noc z czwartku na piątek, Indiana PacersOklahoma City Thunder, godz. 2:30*
  • Mecz 7 -22/23 czerwca, noc z niedzieli na poniedziałek, Oklahoma City ThunderIndiana Pacers, godz. 2:00*

*Jeśli będą konieczne. Gospodarzy zawsze wymieniamy na pierwszym miejscu.

Czy wiesz, że PROBASKET ma swój kanał na WhatsAppie? Kliknij tutaj i dołącz do obserwowania go, by nie przegapić najnowszych informacji ze świata NBA! A może wolisz korzystać z Google News? Znajdziesz nas też tam, zapraszamy!



Wspieraj PROBASKET

  • Robiąc zakupy wybierz oficjalny sklep adidas.pl
  • Albo sprawdź ofertę oficjalnego sklep Nike
  • Zarejestruj się i znajdź świetne promocje w sklepie Lounge by Zalando
  • Planujesz zakup NBA League Pass? Wybierz nasz link
  • Zobacz czy oficjalny sklep New Balance nie będzie miał dla Ciebie dobrej oferty
  • Jadąc na wakacje sprawdź ofertę polskich linii lotniczych LOT
  • Lub znajdź hotel za połowę ceny dzięki wyszukiwarce Triverna



  • Subscribe
    Powiadom o
    guest
    14 komentarzy
    najstarszy
    najnowszy oceniany
    Inline Feedbacks
    View all comments