Kłopoty Chicago Bulls to w tym sezonie znany wszystkim temat. Po początkowej ekstazie, spowodowanej nadzwyczajnym działaniem tego, co działać nie miało, wszystko wróciło do przewidywanego porządku, czyli niefrasobliwej gry naprędce poskładanej rotacji. W tym wszystkim znaleziono dwa kozły ofiarne – Freda Hoiberga i Rajona Rondo.
Kwestii Freda Hoiberga w tej sprawie poruszać tutaj nie chcę. Winę swoją oczywiście ponosi, ale puzzle, jakie dano mu do układania, nie składają się w kompletny obrazek. Rajon Rondo natomiast, opuszczając Boston Celtics, napiętnował się łątką „rozwalającego drużynę”, która jest zbyt często używanym tłumaczeniem i to na tym chciałbym się skupić.
Obecnie co i rusz widzę artykuły o tym, jak RR9 rzekomo niszczy Chicago Bulls i dlaczego transfer lub zwolnienie z umowy miałyby być remedium na zaistniałą sytuację. Moim zdaniem, cała ta narracja poszła odrobinę za daleko.
Przyznać należy jedno i podpisuję się pod tym z całą pewnością – Rondo stracił pewien kontakt z własną grą i umiejętnościami. Zbyt często się przecenia, nie mając już takiego wpływu na grę, jak miało to miejsce za czasów grania w zielonym trykocie. Wciąż dąży do stawiania go w roli nadrzędnego generała, który pokieruje zagrywkami, wprowadzając słuszne, według siebie, modyfikacje. Nastawienie zawodnika to jedno, ale okoliczności wokół niego to drugie.
30-latek jest typem gracza, który musi mieć wokół siebie wszechstronną drużynę. Nie jest w stanie samemu wygrać meczu, w sposób, w jaki może to zrobić np. James Harden. Owszem, miał on okres, gdy brak triple-double w pomeczowej linijce był sporym zawodem, jednak wiele razy zdobyte punkty niewiele przekraczały wymagany próg 10, a nierzadko najwyższa liczba określała asysty. Rondo to w końcu gracz (ultra)-pass-first, który potrzebuje mieć wiele możliwości rozgrywania. W Bostonie trafił idealnie – Ray Allen chorobliwie automatyczny za 3, Kevin Garnett jako podkoszowy dominator, Paul Pierce będący wielozadaniowym SF. W takich okolicznościach playmaker bez rzutu działał bez zarzutu. Niestety, nigdy później nie przeniósł się do tak zróżnicowanego zespołu.
W pakiecie z Rondo trenerzy dostają krnąbrny charakterek, z jakim potrafił poradzić sobie tylko Doc Rivers. A że panowie czasami rozwiązywali animozje za pomocą rzucania butelkami czy prawie daniem sobie po mordzie, wynikało ze ścierania się dwóch furiackich osobistości. Doc przecierpiał co swoje, jednak udało mu się wraz z rozgrywającym dojść na sam szczyt.
W dalszej karierze Rajona, w Dallas Mavericks, Sacramento Kings i teraz w Chicago Bulls, również słyszymy o scysjach ze sztabami trenerskimi. Zawsze w takich sytuacjach z automatu stawiana jest wina po stronie zawodnika, lecz osobiście jestem zwolennikiem zastanowienia się nad tym, o czym nie wiemy i czy na pewno fakt, że ktoś jest w sztabie trenerskim, jest podstawą niepodważalności decyzji. Rondo jednak za każdym razem, poprzez takie zagrania, przedstawiany jest w roli tego, który stoi na przeszkodzie rozwoju drużyny. Co było więc dalej, po jego odejściu? Mavs dwa sezony po pozbyciu się rozgrywającego są być może w środku wewnętrznej dyskusji na temat tankowania, prezentując prawie najgorszy bilans na Zachodzie. Królowie póki co zajmują miejsce 8, premiowane awansem do fazy posezonowej, nadal są jednak pod kreską połowy zwycięstw, nieznacznie przewyższając bilans procentowy z końcówki poprzedniego sezonu. Wnioski pozostawiam niewypowiedziane.
W Bulls znów jest kreowany na sabotażystę numer 1. Jego ego, będące tak duże, jak co najmniej on sam, na pewno nie pomaga mu w budowaniu trochę bardziej przyjaznej marki. Jednak spójrzmy szczerze – Chicago nie ma nikogo, kto grozi rzutami z dystansu (oddają ich zresztą najmniej w lidze), nie mają też w zasadzie nikogo, kto pod koszem zaliczany byłby do elity. Jimmy Butler, centralna postać drużyny, to zaś lubiący grać na piłce penetrator. W pewnym sensie więc, pomijając wspomniany narcyzm, Rondo nie ma wystarczających możliwości na wykorzystanie tego, co umie. Nie jest to jednak tylko i wyłącznie jego problem, a sprawa konstrukcji całej drużyny, skompletowanej trochę na zasadzie tego, co było dostępne.
Jakie jest zatem rozwiązanie dla byłego Celta? Pogodzenie posiadania piłki z samym Butlerem byłoby jeszcze możliwe, jednak mamy dodatkowo np. Dwyane’a Wade’a, który na pewno nie jest typem zawodnika, któremu wystarczy podanie, lubi sam pograć na nosie przeciwnikowi. Rondo, potrzebując drużyny skrojonej pod niego, nie powinien się spodziewać nagłej przebudowy Chicago idącej w tym kierunku, zważywszy na pojawiającą się tam do niego niechęć. Transfer jest więc nieodzowny, lecz nie dlatego, by dać oddech drużynie, lecz zawodnikowi. Byki czeka kilka lat tworzenia nowej tożsamości, a obecny skład przejdzie zapewne niemałe przeobrażenia. Rondo powinien natomiast poszukać szansy w zespole, w którym możliwości zdobycia punktów będą rozkładać się na kilka różnych stref. Przed tym jednak, potrzebuje znaleźć dla siebie trochę wolnego czasu i pomyśleć nad tym, co faktycznie może dać kolegom i jak jego rola na boisku będzie się zmieniać wraz z kolejnymi latami na liczniku. Za przykład dopasowania niech posłuży mu choćby Andre Iguodala.
Rajon Rondo to dla mnie osobiście zawodnik szczególnej rangi. Okres jego świetności przypadł na czas, gdy NBA stawała się dla mnie czymś naprawdę znaczącym, czymś więcej niż regularne popatrzenie na wyniki i skróty. Zielona koszulka Bostonu z jego nazwiskiem była pierwszą koszulką zawodnika NBA, jaką udało mi się sobie sprawić. Wreszcie to on w pełni rozbudził we mnie fascynację point guardami; zacząłem zwracać największą uwagę na element asystowania w meczu, a dopiero potem przyglądałem się innym akcjom podczas spotkania.
Jednocześnie wiem, że nie jest to wieloletni dominator, lecz zawodnik, który najwięcej osiąga w określonym momencie kariery. Cieszę się, że udało mu się zdobyć mistrzostwo i być częścią tak legendarnego klubu jak Boston Celtics. Czasami aż przykro mi patrzeć na jego kolejne nieudane przygody w lidze, choć zdaję sobie sprawę z jego wad i przywar, które nie ułatwiają mu koszykarskiego życia. W tym wszystkim mam nadzieję, że przed zakończeniem swojej gry pośród 30 najlepszych drużyn, będzie jeszcze w stanie pokazać gdzieś, choćby część tego, co potrafi najlepiej.