W trakcie piętnastu sezonów na ligowych parkietach, Michael Jordan konsekwentnie powiększał swój majątek, a przy tym wpychał kieszenie tych, którzy chcieli go pokazywać; którzy chcieli się jego wizerunkiem promować. Dziennikarz David Halberstam podał w swojej książce „Playing for Keeps” konkretną kwotę.
W latach 80. i 90. mało kto wierzył, że czarnoskóry sportowiec może być ambasadorem czegokolwiek. Panowało takie przeświadczenie, ale uległo natychmiastowej zmianie, gdy Nike pochwaliło się zyskiem, jaki odnotowało po pierwszym roku współpracy z Michaelem Jordanem. Ai Jordan przebiło wówczas wszelkie możliwe rekordy na produkt, który był sygnowany imieniem konkretnego sportowca.
W tym momencie również MJ przekroczył wszelkie bariery, jakie stawiano wcześniej przed Afroamerykaninem promującym globalne marki. To także otworzyło dla MJ-a drogę na kolejne umowy sponsorskie i kolejne pieniądze płynące szerokimi strumieniami. Z badań, które przeprowadzono pod koniec kariery Jordana, wynikało, że legenda Chicago Bulls przyniosła wszystkim swoim markom zysk rzędu 10 miliardów dolarów.
Na tamte czasy była to kwota, do której nie mógł równać absolutnie nikt. Złożyła się ona zarówno na zysk sponsorów, jak i pieniądze zarobione przez telewizje. Nigdy wcześniej świat sportu nie widział takiej osobowości. Byli inni czarnoskórzy, którzy wywierali ogromny wpływ, ale głównie poprzez swoją działalność prospołeczną. Jordan w tematy sprawiedliwości rasowej nigdy się nie mieszał. Jego twarz miała łączyć absolutnie wszystkich.
Czasami nie był sportowcem, a pionierem, bo w sposób spektakularny przekraczał wszelkie granice, jakie tylko mógł. 10 miliardów na tamte czasy? To zysk, którego absolutnie nikt nie mógł przewidzieć, gdy MJ trafił do NBA w drafcie 1984 roku. Telewizje były zdruzgotane, gdy opuścił NBA po sezonie 1997/1998. Doskonale zdawały sobie sprawę, że takiego jakim był dla nich Michael Jordan już nie dostaną. Na scenie pojawili się jednak Kobe Bryant i LeBron James.
Follow @mkajzerek
Follow @PROBASKET