Moment, w którym musiał opuścić Chicago był jednym z najtrudniejszych w jego karierze. Bulls znaleźli się wówczas w miejscu, które zmuszało ich do nowego spojrzenia na rotację. Postanowili więc oddelegować Derricka Rose’a do Nowego Jorku. Ten jednak wcale nie chciał drużyny opuszczać.
Chicago Bulls mieli 1,7% szans na 1. numer draftu w loterii 2008 roku. Czyjaś opatrzność spowodowała, że mogli wówczas wybierać jako pierwsi. Do składu dołączyli “swojego” Derricka Rose’a, chłopaka z przemieść Chicago. Ten bardzo szybko wyrósł na młodego lidera rotacji. Otrzymał wyróżnienie MVP ligi jako najmłodszy gracz w historii. Niestety po tamtym sezonie było już tylko ostry zjazd w dół, spowodowany problemami zdrowotnymi.
Gdy Rose uporał się z urazem jednego i drugiego kolana, szwankować zaczęły kostki. Nadal starał się być liderem Chicago Bulls, ale odnawiające się urazy i brak przekonania w jego dyspozycję spowodował, że w Windy City zaczęli zastanawiać się co dalej. W końcu Rose otrzymał telefon, którego obawiał się od bardzo dawna. Transfer do New York Knicks nie był dla niego szokiem, ale wiele razy podkreślał, że rozstanie z Chicago będzie bardzo bolesne.
Tym bardziej, że Derrick wcale o transfer nie prosił. – Nigdy nie chciał zostać z Chicago wytransferowany, bo kocha to miasto. To zawsze będzie jego dom. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo chciał odnieść w swoim mieście sukces, jak bardzo mu na tym zależało. Całym sobą jest “Chicago” – mówił w jednym z ostatnich podcastów wieloletni agent zawodnika Detroit Pistons – B.J. Armstrong.
I niewykluczone, że Rose w trakcie kolejnych lat swojej kariery będzie zmierzał do tego, by w końcu tam wrócić. Zespół znalazł się pod pieczą Arturasa Karnisovasa. Ten będzie miał bardzo pragmatyczne spojrzenie na skład. Trudno powiedzieć, czy znajdzie w nim miejsce dla weterana o wątpliwym zdrowiu. Jednak gdyby Rose zgodził się pełnić rolę drugoplanową, z pewnością stanowiłby wsparcie zarówno w szatni, jak i na parkiecie.
Follow @mkajzerek
Follow @PROBASKET