Takie artykuły rozpoczynają się zwykle od gorzkich słów „gdyby żył, miałby dzisiaj 56 lat” lub zważywszy na zaistniałe okoliczności, opisywałyby kolejną utalentowaną postać, która zmarnowała swoją karierę w NBA. Nic z tych rzeczy, ponieważ skomplikowany życiorys tej ikony koszykówki to historia z happy endem, inspirująca opowieść o facecie, który przyznał się do swoich słabości, postawił wszystko na jedna kartę i ciężką pracą odwrócił swój los o 180 stopni.
Chris przyszedł na świat 30 lipca 1963 roku w Nowym Jorku, multikulturowej metropolii, która niewątpliwie wywarła wielki wpływa na jego późniejsze losy jako człowieka i sportowca. Młodzieniec dorastał i namiętnie grał w basket głównie z przyjaciółmi na Brooklynie, ale często wychodził poza swoją strefę komfortu i stawał do rywalizacji z czarnoskórymi rówieśnikami z Harlemu lub Bronxu, którzy bazowali głównie na nieprzeciętnym przygotowaniu atletycznym. Mimo braków w tym obszarze, na ich tle tyczkowaty Mullin prezentował się zaskakująco dobrze, od najmłodszych lat imponując dojrzałością, spokojem i świetnie ułożoną ręką. Coraz więcej postronnych obserwatorów z podziwem mówiło o białym jak kreda nastolatku z Big Apple, a lokalni trenerzy zgodnie twierdzili, że posiada on niezaprzeczalny dryg do koszykówki. Po latach Chris przyznał, że w tamtym czasie z uwagą oraz podziwem śledził poczynania gwiazd Knicks Walta Fraziera i Earla Monroe’a, lecz jego niedoścignionym wzorem był Larry Bird. Co ciekawe, numer 17 z którym Mullin występował na parkietach NBA był ukłonem w stronę innej legendy, nieodżałowanego Johna Havlicek’a.
Utalentowany skrzydłowy trafił do Power Memorial Academy, lecz bardzo szybko przeniesiono go do Xaverian High School. Po ukończeniu edukacji na poziomie szkoły średniej i zdobyciu jakże prestiżowej nagrody New York State’s Mr. Basketball, chętnie zaakceptował ofertę stypendium na St. John’s University. W pierwszym sezonie w barwach Red Storm został najlepszym strzelcem zespołu, a w kolejnych trzech latach w cuglach zgarniał tytuł Big East Player of the Year oraz trzykrotnie otrzymywał nominację do All-America Team. Chris był niekwestionowanym liderem ekipy z Queens i niespodziewanie w 1985 roku niemal w pojedynkę doprowadził ją do upragnionego turnieju Final Four. Rok wcześniej leworęczny snajper zdobył też wraz z reprezentacją Stanów Zjednoczonych złoty medal Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles. Mullin nie był już tylko gwiazdą nowojorskich boisk, a jego nazwisko znajdowało się w notesach skautów wszystkich zespołów najlepszej ligi na świecie. Ambitny żółtodziób opromieniony licznymi sukcesami na poziomie akademickim, przystępując do draftu w 1985 roku w głębi serca wiedział, że jego miejsce jest wśród zawodowców.
Chris został wybrany z wysokim 7 numerem przez Golden State Warriors, którzy, jak się później okazało, byli jego bezpieczną przystanią przez większość wspaniałej, lecz naznaczonej trudnościami kariery na parkietach NBA. Na początku grał na obwodzie, głównie jako spot-up shooter, pewnie kończąc podania partnerów z zespołu. Kiedy w 1987 roku trenerem został charyzmatyczny Don Nelson rola Mullina w drużynie znacznie wzrosła co nieodzownie wiązało się z ogromną presją i oczekiwaniami ze strony kibiców i włodarzy ekipy z Kalifornii. W trakcie sezonu 1987-1988 Chris zaczął niespodziewanie opuszczać trening, spóźniał się na odprawy przedmeczowe, był apatyczny i wycofany. Jego dziwne zachowanie stanowiło nie lada zagwozdkę dla doświadczonego sztabu szkoleniowego, ponieważ było on dotychczas znany z nienagannej etyki pracy i ogromnego profesjonalizmu. Prawda wyszła na jaw podczas rozmowy w cztery oczy z coachem Nelsonem, kiedy to skrzydłowy z Brooklynu ze łzami w oczach wyznał, że jest alkoholikiem. Chris został otoczony troskliwą opieką i niezwłocznie skierowany na terapię, która okazała się dla niego zbawienna.
Odmieniony i trzeźwy Mullin wrócił do składu Warriors. Przez kolejne pięć lat prezentował się naprawdę znakomicie, nie schodząc poniżej średniej 25 punktów w spotkaniu. W tym czasie wraz z Timem Hardaway’em i Mitchem Richmondem stworzył, znane ze swojej ekscytującej gry, legendarne trio Run TMC oraz zdobył wraz z reprezentacją Stanów Zjednoczonych złoty medal Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie. W 1993 roku do ekipy z Kalifornii dołączył perspektywiczny rookie Chris Webber, co dla wszystkich oznaczało niemałą rewolucję. Od teraz to niedoświadczony numer 1 draftu chciał być niepodważalnym liderem Warriors i grać pierwsze skrzypce tak w szatni jak i na boisku. Było to zarzewiem ostrego sporu pomiędzy nim, a Donem Nelsonem, co ostatecznie doprowadziło do rezygnacji szanowanego trenera z piastowanego stanowiska. Chris przyglądał się temu konfliktowi z boku i bez szemrania wykonywał swoje obowiązki. Jego głównym zmartwieniem był stopniowo pogarszający się stan zdrowia. Liczne kontuzje i trudy pojedynków na najwyższym poziomie mocno odcisnęły swoje piętno, a nowe pokolenie stopniowo ograniczało pozycję starego wyjadacza.
Po rozgrywkach 1996-1997 Mullin został zawodnikiem Pacers, a w przeciwnym kierunku powędrowali drugoroczniak Erick Dampier i Duane Ferrell. Weteran nie mógł wyjść z zachwytu, gdy okazało się, że raz jeszcze będzie miał okazję współpracować ze swoim idolem w osobie Larry’ego Birda, szkoleniowca ekipy z Indianapolis. Obdarzony solidną porcją zaufania i względnie zdrowy Chris, rozegrał wszystkie 82 spotkania sezonu regularnego, dostarczając na dobrej skuteczności średnio 11.3 punktu oraz pełniąc rolę istotnego ogniwa pierwszej piątki drużyny ze stanu Indiana. Dotarł wraz nią aż do finału Konferencji Wschodniej, gdzie Mullin i spółka po niezwykle zaciętej batalii musieli uznać wyższość Michaela Jordana i jego Chicago Bulls. Przez ostatnie 3 lata swojej kariery trapiony urazami Nowojorczyk był graczem wchodzącym z ławki rezerwowych oraz mentorem dla spragnionej rad młodzieży rozpoczynającej przygodę w NBA. W sezonie 2000-2001, swoim ostatnim w lidze zawodowej, raz jeszcze z nieskrywaną dumą założył trykot Golden State Warriors, ukochanej drużyny, która pomogła mu wstać z kolan i podała pomocną dłoń, kiedy najbardziej tego potrzebował.