Po trzech wyjazdowych porażkach przyszedł czas na domową wygraną. Koszykarze TBV Startu Lublin pokonali u siebie GTK Gliwice 90:65. Dla podopiecznych Pawła Turkiewicza był to już siódmy mecz na obcym parkiecie w tym sezonie i szósty przegrany.
TBV Start Lublin – GTK Gliwice 90:65 (19:18, 28:18, 21:14, 22:15)
Twarda walka na zbiórkach i lepsza gra w defensywie – takie założenia postawił przed swoimi zawodnikami trener Startu David Dedek. Czerwono-czarni mieli więc wyeliminować wszystkie te błędy, które powtarzali co mecz w „delegacji”. Pierwsze minuty pojedynku z Gliwicami pokazały jednak, że przed nimi jest jeszcze dużo nauki. GTK nie odpuszczało i do pewnego momentu szło łeb w łeb z gospodarzami. Dobrze na zbiórce walczył Paweł Zmarlak, a jego koledzy punktowali w akcjach drugiej szansy. Potem jednak zaczęła zawodzić ich skuteczność, co wykorzystali lublinianie. Czołową postacią po stronie miejscowych był Roman Szymański, który rozpoczął te zawody od serii 6 punktów dla swojego zespołu. Lublinianom nie udało się utrzymać niewielkiej przewagi – po „trójce” Jonathana Williamsa było już tylko 19:18 dla gospodarzy. Taki wynik utrzymał się do końca premierowej kwarty.
Na początku pierwszej odsłony najlepiej w „pomalowanym” radził sobie Roman Szymański. W kolejnej partii robił to jego zmiennik – Darryl Reynolds. Amerykanin coraz śmielej poczyna sobie na polskich parkietach – niewielki progres widać z meczu na mecz. W Gliwicach również występują jednak utalentowani koszykarze ze Stanów Zjednoczonych – Quinton Hooker i Jonathan Williams. To właśnie ta dwójka w największym stopniu decydowała o solidnej grze całej drużyny. Obie ekipy łączyło też to, że słabo radziły sobie z obroną „trójek”. Większy ból głowy miał Paweł Turkiewicz, bo jego zawodnicy częściej marnowali także przyzwoite okazje zza łuku. Start z kolei imponował w tym spotkaniu dobrą selekcją rzutową – obyło się bez nieprzemyślanych penetracji pod kosz i seryjnie pudłowanych „trójek”. Końcówka tej partii należała do lublinian – zaliczyli serię 13:5 i wyszli na prowadzenie 47:36.
Po zmianie stron Start podkręcił trochę tempo gry – udane akcje w defensywie napędzały kontrataki. Koszykarze GTK mieli problemy z szybkim powrotem pod własny kosz. Im taka gra zdecydowanie nie pasowała. Kłopoty sprawiała im także obrona w ataku pozycyjnym, bardzo często zostawiali wysokich rywali niepilnowanych pod obręczą. Czerwono-czarnych nie trzeba było specjalnie zachęcać to korzystania z takich prezentów. „Skoro nie idzie w obronie, to może uda się chociaż w ataku” – z takiego, błędnego zresztą, założenia wychodzili podopieczni Pawła Turkiewicza. Momentami nieskuteczność aż biła po oczach. Bardzo wymowny był obrazek, kiedy gliwiczanie w jednej akcji dwukrotnie spudłowali z otwartych pozycji, a zrezygnowany szkoleniowiec tylko opuścił głowę. Goście potrzebowali małego cudu, żeby odwrócić losy tego spotkania – przegrywali 50:68.
Cudu, nawet najmniejszego, jednak nie było. Miejscowi rozpoczęli od serii trzech celnych rzutów trzypunktowych. Bez większych przeszkód kontrolowali przebieg tego spotkania. W ekipie gliwiczan szarpał jeszcze Kacper Radwański. Skrzydłowy był jednym z trzech zawodników GTK, oprócz Jonathana Williamsa i Łukasza Ratajczaka, który zapisał się w protokole w ostatniej kwarcie. Ta część meczu była już pozbawiona emocji – Start wysoko prowadził i wysoko wygrał.
Autor tekstu: Krzysztof Kurasiewicz