Po bardzo ciekawym meczu o 3. miejsce kibice nie mogli doczekać się wielkiego finału. Mimo wielu błędów, upadków i głupich decyzji z obydwu stron to Słoweńcy zdobyli ostatecznie upragnione złoto!
Hiszpania- Rosja 93:85
O godzinie 18.30 Hiszpanie zmierzyli się z Rosjanami. La Roja prowadzeni przez fenomenalnych tego dnia braci Gasol zdołali skutecznie przeciwstawić się Sbornej. Rosjanie mieli szansę przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę w 4 kwarcie, lecz zawiodła ich przede wszystkim skuteczność. Hiszpanie przypieczętowali wygraną kilkoma atakami wracając do domu z brązowym medalem.
Słowenia- Serbia 93:85
Dwa małe kraje, dwa wielkie koszykarskie serca- tak można było zapowiedzieć to, co czeka nas w wielkim finale tegorocznych mistrzostw Europy. Niepokonana dotychczas Słowenia z meczu na mecz wydawała się coraz pewniejsza swoich możliwości. Wygraną przeciwko Hiszpanii Dragić i spółka tak zaostrzyli apetyt kibiców, że Ci nie wyobrażali sobie innego scenariusza niż zdobycie złotego medalu. Z kolei Serbowie udowodnili, iż pomimo braków kadrowych zespołowy styl gry również potrafi siać niemałe zniszczenie.
Igor Kokoskov zaskoczył zebranych na hali i od pierwszych minut meczu zamiast Anthonego Randolpha mogliśmy zobaczyć Edo Muricia. Decyzja była zaskoczeniem, ponieważ skrzydłowy do tej pory odgrywał w zespole raczej marginalną rolę. Potwierdzał to chociażby wspomniany mecz przeciwko Hiszpanii, gdzie nie zagrał ani minuty. Murić zaskoczył jednak i zdobył pierwsze 4 punkty swojego zespołu. Zawodnicy obu drużyn od pierwszych minut wyglądali na niezwykle skupionych i przede wszystkim pewnych własnych możliwości. Serbowie chcąc uniknąć szkody ze strony Dragicia próbowali zamykać mu drogę do kosza, często podwajając go, a nawet potrajając. W ataku punkty dla Serbów zdobywali głównie podkoszowi. Pierwsze 8 należało odpowiednio do Kuzmicia (6) oraz Macvana (2). Co ciekawe serię wysokich przerwał dopiero w piątej minucie kwarty Jović. Słowenia dawała sobie z tym radę przeciskając się przez szczelne zasieki rywala. Po krótkiej grze punkt za punkt Aleksandar Djordiević wprowadził na boisko tajną broń przeciwko Rosji- Bobana Marjanovicia. Środkowy owszem wywołał niemałe zamieszanie pod koszem Słoweńców, lecz brak prędkości zemścił się na nim po bronionej stronie parkietu. Wykorzystali to nieugięci jak zawsze Dragić oraz Doncić. Serbowie próbowali nadrabiać naciskiem od połowy boiska. Marjanoviciowi skończyły się naboje, więc do natarcia przystępuje Bogdanović, który buduje 5- punktową przewagę. Korzystny rezultat nie utrzymał się jednak długo. Serbowie zaczęli być nieskuteczni popełniając liczne proste błędy. Zostali za to ukarani przez siekającego z siedmiu metrów Prepelicia. Mimo to pierwsza ćwiartka 20-22 dla Serbów!
Do tej pory mało widoczny Dragić i Doncić, którzy byli skutecznie pozbawiani swoich przewag. Zadowoleni ze swojej pracy Serbowie nie wiedzieli jednak co czeka ich już za kilka minut.
Słoweńcy widocznie zawiedzeni pierwszymi dwunastoma minutami ruszyli do ataku. Początkowo mimo zniwelowania przewagi przeciwnika nie mogli zatrzymać niepokornego Bogdanovicia. Zawodnik Kings był podczas jednej z akcji faulowany, aż 3 razy(!). Spokój lidera serbskiego zespołu udzielał się reszcie drużyny, która raz po raz inteligentnym rozrzutem piłki znajdowała pozycje do rzutu. Dobra passa musiała się jednak kiedyś skończyć. Zwłaszcza, że Słoweńcy rozpędzali się z każdą sekundą. Znowu bardzo dobrą zmianę dał Prepelić, lecz prawdziwy sygnał do ataku dał Luka Doncić. 18- latek najpierw wykonał rajd między obrońcami by po tym wznieść się w powietrze. Tam zgubił przyklejonego dotychczas obrońcę i efektownie wpakował piłkę do kosza. Halę Sinan Erdem Dome wypełnił doping słoweńskich kibiców, którzy gorąco wspierali swoich idoli. Słowenia zaczęła grać jak z nut. Rytm złapał przed wszystkim Dragić dziurawiąc siatkę rywala kolejnymi celnymi rzutami. Jego tempa nie wytrzymały kolana Jovicia, dlatego rozgrywający postanowił z powodu bólu opuścić parkiet. Kibice po faulu na Dragonie skandują- Mvp! Mvp!
Słowenia wysuwa się na 10- punktowe prowadzenie. Serbowie próbują przetrwać nawałnicę. Jednym ze sposobów jest chociażby próba gry niższym składem. Run 6-0 nie robi jednak na Słoweńcach wrażenia. Dragić po raz kolejny nie daje złudzeń rywalom. Dragon zaaplikował rywalom w tej odsłonie, aż 23 z 28 zdobytych punktów.
Drugą połowę rozpoczął Dragić kontynuując oblężenie wroga. Serbowie nie mogli znaleźć sposobu by zatrzymać lider rywali, który co rusz znajdował luki w serbskiej obronie. Podopieczni Djordjevicia próbowali wrócić do taktyki z pierwszej kwarty. Niestety, bezskutecznie. Słabo prezentował się za to Doncić podejmujący bardzo dziwne i często błędne decyzje. Co gorsza nagle na 4.44 przed końcem kwarty zawodnik w wyniku walki o zbiórkę doznaje urazu kostki. Sztab medyczny zespołu transportuje go na ławkę, gdzie Doncić cały czas zmaga się z bólem. Jego absencja daje jasny sygnał Serbii, która zaczyna akcję odwetową. W jej wyniku przewaga Słoweńców zmalała do czterech punktów.
Czwarta kwarta zapowiadała się wybornie! Obydwie drużyny szły cios za ciosem. Dobre minuty dał niewidoczny do tej pory Jaka Blazić. Serbowie prowadzeni przez bardzo zmotywowanego Macvana zdołała wyjść na prowadzenie. Chwilę później uśmiechy z ich twarzy zmazała trójka Prepelicia. Szybko odpowiedzieli mu odpowiednio Macvan i Bogdanović. Akcję 2+1 zaliczył później Anthony Randolph. To właśnie skrzydłowy razem z Prepeliciem przejęli końcówkę spotkania, podczas gdy od gry odsunięto Gorana Dragicia. Słoweński duet okazał się zabójczy i w najważniejszych minutach zapewnił zespołowi 6-punktową przewagę. Serbia próbowała odpowiedzieć, lecz ich rzuty były blokowane albo po prostu niecelne. Zawodził szczególnie niezawodny o tej porze spotkania Bogdanović. To właśnie jego niecelna próba odebrała Serbom szansę podjęcia walki. Ostatecznie Słoweńcy serią rzutów wolnych zdobyli pierwsze w historii mistrzostwo Europy zostając jedyną niepokonaną ekipą turnieju! 35 punktów zdobył Goran Dragić. Czapki z głów Panowie! To był naprawdę dobry mecz!