Zeszłoroczne finały były zdecydowanie jedną z największych lekcji w karierze Stephena Curry’ego. Rozgrywający Golden State Warriors mierzył się nie tylko z problemami, ale także z krytyką otoczenia, które w dużej mierze jego obarczało winą za ostateczną porażkę z Cleveland Cavaliers. Powrót w to samo miejsce rok później jest dla zawodnika szansą na odkupienie.
Zaraz po meczu numer siedem zeszłorocznych finałów – Stephen Curry w otoczeniu rodziny i przyjaciół siedział w salonie swojego domu jedząc pizze, pijąc wino i paląc kubańskie cygaro. – To było jedno z najsmutniejszych cygar, jakie kiedykolwiek paliłem. Zazwyczaj pali się je po zwycięstwie. To była okropna impreza. Wiele razy rozmawialiśmy o tym, jak bardzo beznadziejny był to moment – przyznaje zawodnik. Cleveland Cavaliers wygrali 93:89 wychodząc z 1-3 i zapewniając sobie pierwsze mistrzostwo w historii.
Jednak najgorsze zawodnicy z Oakland mieli już za sobą. Kilka tygodni później Curry myślał tylko o tym, że musi wrócić do pełni zdrowia i odzyskać rytm, jakim dysponował w sezonie regularnym, za który otrzymał drugą z rzędu statuetkę MVP. Do sezonu regularnego nie przystępował z chęcią zemsty, lecz z chęcią pogoni za doskonałością – pisze Marcus Thompson z Mercury News. Dołączenie do drużyny Kevina Duranta zmieniło hierarchię. W Oakland musieli uszanować talent byłego MVP, więc ten wyrósł na jednego z liderów. Mimo to Warriors szybko odnaleźli się w nowej sytuacji.
Curry również znalazł swoje miejsce. W dwunastu meczach play-offów był obok KD najpewniejszym punktem rotacji GSW. W porównaniu z play-offami 2016, wyróżnia go przede wszystkim regularność oraz umiejętność podejmowania trafnych decyzji. Według osób z otoczenia drużyny – Steph jest jej systemem nerwowym, łączy wszystko w jedną całość. – Musisz pozostać konsekwentny, musisz zwracać uwagę na to, jak się zachowujesz, jak reagujesz zarówno na zwycięstwa i porażki – mówi gracz. – Staram się być pokorny. Wiem, że mam wady i muszę pracować nad nimi każdego dnia. Moi koledzy wiedzą, że gdy coś mówię, to mówię to szczerze i z troską – dodaje.
Jego zachowanie przy okazji dołączenia do drużyny Duranta również było godne podziwu. Steph powitał go z otwartymi ramionami, zapraszając do systemu, który nagle zaczął od wszystkich wymagać poświęcenia. – Oczywiście nie muszę oddawać 25 rzutów na mecz i grać 800 pick-and-rolli. Możesz to nazwać poświęceniem. Chodzi o to, by wygrać kilka mistrzostw i w ogóle nie przejmuje się, jaką temu dorobią narrację – mówi dalej Steph. Cel narzuca presję, zwłaszcza w sytuacji, w której Warriors do finału przystępują jako faworyt.
Curry nie ma zamiaru już słuchać o słabych finałach 2016. Rozegrał dobry sezon regularny, jeszcze lepsze trzy rundy play-offów, więc czuje się na siłach, by sprostać wyzwaniu. – Jesteśmy cztery zwycięstwa od tego, by wszyscy o nas rozmawiali. Mam więc pracę do wykonania i odrzucam wszystko, co dzieje się poza tym. Nie będę walczył z tymi narracjami i perspektywami. To nie jest walka, którą warto stoczyć – skończył. Tegoroczna potyczka z Cavs zweryfikuje, czy takie podejście Curry’ego zapewni mu przewagę, jakiej nie miał rok temu.
Obserwuj @mkajzerek
Obserwuj @PROBASKET