Rok w rok oczekiwania w stosunku do Los Angeles Lakers, szczególnie tych z LeBronem Jamesem w składzie są jedne. Zbudować zespół mogący walczyć o mistrzostwo NBA. Rzeczywistość jest jednak smutna, bo Rob Pelinka nie poradził sobie ze zbudowaniem drużyny na miarę tytułu.
Trae Young, Dejounte Murray, Klay Thompson, DeMar DeRozan, Jonas Valanciunas, Donovan Mitchell, Chris Paul i James Harden. Co łączy te nazwiska? Każdy z tych zawodników był na pewnym etapie czy to tego offseason czy też jeszcze poprzedniego sezonu przymierzany do Lakers. I oczywiście nikt nie miał prawa się spodziewać, że do drużyny z Los Angeles dołączy więcej niż jeden z tych graczy, ale przynajmniej jeden z nich byłby oczekiwanym poziomem przyzwoitości.
Tymczasem negocjacje w sprawie wymiany z Atlanta Hawks w sprawie Younga i Murraya się nie zrealizowały, a Dejounte trafił do Pelicans, przez co obaj są już nie do wyjęcia. Klay Thompson wybrał rzucanie trójek po podaniach Luki Doncica, a nie LeBrona Jamesa. DeMar DeRozan zdecydował się na przejście do lokalnego rywala z Sacramento.
Jonas Valanciunas przyjął ofertę od Washington Wizards, co jest już dla mnie zupełną zagadką dlaczego akurat tam. Ale chyba po prostu dostał najwieksze pieniądze. Donovan Mitchell zdecydował się podpisać przedłużenie kontraktu z Cleveland Cavaliers, czym uciął temat wszystkich plotek, Chris Paul po zwolnieniu przez Warriors postanowił zaopiekować się Victorem Wembanyamą, a James Harden pozostał w Clippers na nowym, równie przyjemnym co dotychczas kontrakcie.
A kogo Lakers dołączyli do swojego składu w to lato? Wybrali w drafcie Daltona Knechta, który po słabszym pierwszym meczu ligi letniej złapał rytm i gra na miarę oczekiwań. Potem wybrali w tym samym drafcie Bronny’ego Jamesa, który jak dotąd spudłował wszystkie 15 trójek i trafia 22% rzutów z gry. Do tego jest najbardziej hejtowanym zawodnikiem NBA w całym internecie mimo że jeszcze nie zagrał ani jednej minuty w lidze.
Następnie podpisał dwóch zawodników na dwustronne kontrakty, niezłego strzelca z dystansu Blake’a Hinsona i skrzydłowego Armela Traore. Na koniec przedłużył kontrakty z LeBronem Jamesem, Maxem Christiem i Colinem Castletonem.
Oczywiście Lakers nie są i nie byli w sytuacji Philadelphia 76ers i nie mieli dużych pieniędzy do wydania na wolnych agentów, ale mieli jakiekolwiek. Czasem trzeba być po prostu kreatywnym. Wystarczy spojrzeć chociażby na to co zrobili Milwaukee Bucks. Weszli na ogromny podatek z racji na umowy swoich zawodników i mają do wykorzystanie tylko minimalne umowy. Udało im się zgarnąć Taureana Prince’a, czyli jeszcze kilka miesięcy temu gracza Lakers, Delona Wrighta, solidnego zmiennika na pozycji rozgrywającego, a wczoraj dołożyli do tego Gary’ego Trenta Jr’a, wykorzystując okazję jaką był brak innych ofert dla niego.
A jakby tego było mało, to warto przypomnieć całe zamieszanie z pozycją głównego trenera. Pierwszym faworytem był J.J. Redick, potem pojawiła się bardzo poważna kandydatura Dana Hurleya, który jednak odrzucił bardzo lukratywną propozycję i pozostał w NCAA. Wtedy do łask wrócił Redick, być może w przyszłości świetny szkoleniowiec, który do swojego sztabu dostaje bardzo dobrych asystentów, ale jednak wciąż ogromna niewiadoma.
I tak jak Rob Pelinka kilka lat temu zbudował mistrzowski zespół i wtedy trzeba było mu bić brawo, tak teraz nie wykorzystał wielu ze swoich okazji. Ma wciąż niezły skład, ale starzejący się, z wieloma ograniczeniami. Bardzo mocno widoczny jest sufit tej drużyny, LeBron James mimo bicia kolejnych rekordów nie oszuka swojego wieku. Anthony Davis swojego zdrowia, a D’Angelo Russell braku umiejętności gry w play-off.
Za to historią tego roku będzie debiut Bronny’ego Jamesa i walka o obronę pucharu NBA, który Lakers rok temu wybrali. Nie tego oczekuje się od drugiego najbardziej utytułowanego zespołu w historii ligi.
PROBASKET na WhatsAppie
Czy wiesz, że PROBASKET ma kanał na WhatsAppie? Chcielibyśmy go rozwijać, ale nie uda nam się to bez Waszej pomocy!
Kanały na WhatsAppie to nowa forma komunikacji. Można powiedzieć, że jednokierunkowa, dlatego, że nie ma możliwości ich komentowania. Jedni powiedzą, że to bez sensu, a dla drugich może to się okazać bardzo ciekawe rozwiązanie, gdzie nie będą rozpraszać ich opinie innych osób.
Dla nas ważne jest też to, że chcielibyśmy przekroczyć granicę 1000 obserwujących. Wtedy WhatsApp sam zacznie nas promować w wyszukiwaniach. Więc jeśli tylko korzystasz z WhatsAppa i lubisz czytać PROBASKET, to prosimy o zaobserwowanie naszego kanału. Dziękujemy.