Minionej nocy odbył się pierwszy mecz półfinałowy fazy play-off. Pewną niespodzianką jest to, że faworyzowani Denver Nuggets nie poradzili sobie z Minnesota Timberwolves. Podopieczni Chrisa Fincha to inny kaliber drużyny niż Los Angeles Lakers, co udowodnili w tym spotkaniu, powstrzymując zapędy ekipy z Kolorado zwłaszcza w strefie podkoszowej.
W nocy w soboty na niedzielę Nikola Jokić i jego koledzy z drużyny ponieśli zaskakującą porażkę, na własnym terenie ulegając Minnesota Timberwolves 99-106. Relację z meczu można znaleźć w tym miejscu. Była to dopiero druga domowa przegrana Denver Nuggets w przeciągu ostatnich dwóch sezonów. Poprzednia miała miejsce w zeszłym roku, w drugim meczu finałów NBA przeciwko Miami Heat.
Choć podopieczni Michaela Malone’a są piekielnie mocną, utalentowaną drużyną, mają w rosterze tylko jednego zawodnika o odpowiedniej wielkości, w dosłownym tego słowa znaczeniu – właśnie Jokera. Środkowy Nuggets robił co mógł, ale podkoszowa brygada Leśnych Wilków składająca się z trzykrotnego najlepszego obrońcy ligi Rudy’ego Goberta, czterokrotnego All-Stara i byłej „jedynki” draftu Karla-Anthony’ego Townsa i świeżo upieczonego najlepszego rezerwowego NBA Naza Reida skutecznie psuła mu szyki. Choć Serb zdołał rzucić 32 punkty, osiem zbiórek i dziewięć asyst. Liczbowo nie wygląda to najgorzej, jednak to zaledwie dziesiąty przypadek w ciągu ostatniego roku, gdy Jokić uzyskał jednocyfrowy wynik po stronie zebranych piłek i ostatnich podań.
Nawet porażka nie zdołała jednak zepsuć humoru wysokiego Nuggets, co udowodnił w pomeczowym wywiadzie. Gdy został zapytany o to, jak planuje powstrzymać podkoszowe trio Timberwolves w następnych meczach, wyjawił swój plan, jednocześnie z trudem starając się zachować powagę. – Muszę się po prostu sklonować – odparł.
Powyższą wypowiedź należy traktować w kategoriach żartu, jednak już bez szczytu ironii trzeba przyznać, że Joker będzie potrzebował dodatkowej pomocy. W porównaniu z podopiecznymi Chrisa Fincha, szczególnie wymienioną wcześniej trójką wysokich, Nuggets nie prezentują się już tak okazale. Choćby taki Aaron Gordon jako znakomity dunker potrafi zdominować strefę podkoszową, jednak jego 203 centymetry wzrostu to za mało w starciach z o wiele wyższymi Gobertem, Townsem czy Reidem. Mierzący 208 centymetrów Michael Porter Jr pod tym względem prezentuje się lepiej, ale to bardziej gracz obwodowy. Z kolei zmiennik Jokicia, czyli DeAndre Jordan, jest już raczej po drugiej stronie rzeki.
Wygląda więc na to, że Nikola, będący jednym z niewielu graczy NBA radzących sobie tak samo dobrze w każdej strefie parkietu, będzie musiał znaleźć jakieś remedium na rywali. Nie jest to wykluczone. Dzięki swoim niesamowitym możliwościom sam potrafi znakomicie podawać i zbierać, co sprawia, że krycie go podczas meczu staje się koszmarem na jawie. Często nawet najbardziej nierealne z jego rzutów znajdują drogę do kosza.
– To tak jakby Larry Bird mierzył 215 czy 218 centymetrów wzrostu. To wykapany Larry, tylko wyższy, większy i silniejszy. Jest jak kod ułatwiający grę. To mistrz koszykówki – chwalił swojego kolegę Aaron Gordon na antenie radia SiriusXM NBA. Czy na wyrost? Może, jednak to nie pierwszy raz, gdy Serb jest porównywany do legendy ligi. Bird również znany był ze swoich pozornie nie wymagających wysiłku zagrań i umiejętności zdobywania łatwych punktów, co doprowadzało do rozpaczy przeciwników. Można jednak powiedzieć, że Jokić, ze względu na gabaryty jest jego ulepszoną wersją, co czyni go tym bardziej dominującym po defensywnej stronie parkietu.
Najwyraźniej jednak nec Jokić contra plures (łac. nawet Jokić nie poradzi przeciw wielu). Gdyby rzeczywiście istniała możliwość sklonowania zawodnika, w Denver na pewno by z tej opcji skorzystali. Wprawdzie środkowy Nuggets ma dwóch braci, Strahinję i Nemanję, którzy są od niego jeszcze więksi, to jednak ci goście nie są zawodowymi koszykarzami. Wprost przeciwnie – lubują się raczej w sportach walki, o czym mógł się niedawno przekonać jeden z kibiców.