Najciekawiej zapowiadający się tej nocy pojedynek z pewnością nie rozczarował. Boston Celtics zaliczyli pierwszą w tym sezonie porażkę przed własną publicznością. Po niezwykle intensywnej końcówce zwycięstwo w TD Garden odnieśli Denver Nuggets. Emocji nie zabrakło w Miami, gdzie zwycięskim rzutem na dwie sekundy przed końcową syreną popisał się znajdujący się w centrum plotek transferowych Dejounte Murray. Niezwykłą noc ma za sobą Devin Booker, który zdobył aż 52 punkty w wygranym z New Orleans Pelicans meczu. Kolejną wpadkę zaliczyli Los Angeles Lakers, którzy po fatalnej drugiej połowie przegrali z Brooklyn Nets. Warto również wspomnieć, że nieudany debiut w nowych barwach zaliczył Pascal Siakam. Jego Indiana Pacers przegrali z niżej notowanymi Portland Trail Blazers.
Charlotte Hornets – San Antonio Spurs 124:120
- W mecz lepiej weszli zawodnicy Charlotte Hornets, którzy z pewnością korzystali na nieobecności Victora Wembanyamy (18:8). Francuski środkowy w dalszym ciągu nie występuje w spotkaniach rozgrywanych dwie noce z rzędu, a sztab szkoleniowy zadecydował, że zagra jutro przeciwko Washington Wizards kosztem meczu z Szerszeniami.
- Ostrogi szybko zdołały zniwelować straty przede wszystkim za sprawą dobrze dysponowanego Keldona Johnsona, który po wejściu z ławki rezerwowych zdobył 13 punktów w sześć minut (32:32). W drugiej odsłonie podopieczni Gregga Popovicha w dalszym ciągu dotrzymywali Hornets kroku, ale nieustannie musieli gonić wynik (66:58).
- Trzecia „ćwiartka” przebiegała w podobny sposób, a po trafieniach Jeremy’ego Sochana i Keldona Johnsona Ostrogi zbliżyły się nawet na dwa „oczka” (84:82). Lepiej tę część zamknęli jednak gospodarze, którzy po serii punktowej 13:3 po raz kolejny wypracowali sobie dwucyfrową przewagę (97:85).
- San Antonio musieli mieć się na baczności. LaMelo Ball i Terry Rozier to jedni z najlepiej punktujących zawodników w czwartych kwartach w całej NBA. To Spurs lepiej weszli jednak w ostatnią odsłonę i po serii punktowej wykończonej celnymi osobistymi Keldona Johnsona odzyskali prowadzenie (99:100). Ostrogi utraciły jednak wówczas momentum, na czym skorzystali Hornets. Trójki Cody’ego Martina i LaMelo Balla, nieudany 'challenge’ Gregga Popovicha, a następnie trafienia Roziera i JT Thora znów dały gospodarzom względnie komfortowe prowadzenie (112:103).
- Sprawy w swoje ręce wziął jednak Tre Jones. Rozgrywający trafił trzykrotnie z rzędu, co przy ofensywnej niemocy Charlotte sprawiło, że wynik znów oscylował w granicach remisu (112:110). Kiedy Spurs odzyskali posiadanie ze stratą jednego „oczka”, błąd popełnił Zach Collins, który postawił zasłonę w nieprzepisowy sposób, czego dopatrzyli się sędziowie.
- Z całej sytuacji skorzystał Ball, który podwyższył prowadzenie Szerszeni do trzech punktów na 26,1 sekundy przed końcem. Po przerwie na żądanie wyrównać zza łuku próbował Devin Vassell, ale jego próba okazała się niecelna, co przesądziło o losach spotkania.
- Aż czterech zawodników Hornets zakończyło mecz z dorobkiem co najmniej 20 „oczek”. Byli LaMelo Ball (28 punktów, 8 asyst, 3 przechwyty), Brandon Miller (24 punkty, 9 zbiórek), Miles Bridges (23 punkty, 6 zbiórek) oraz P.J. Washington (20 punktów, 6 zbiórek). To właśnie oni mieli walny wpływ na pierwsze zwycięstwo Charlotte po serii sześciu kolejnych porażek.
- Po stronie San Antonio Spurs najlepszym punktującym był Keldon Johnson, autor 25 „oczek”. Devin Vassell dołożył 17, z kolei Tre Jones i Zach Collins po 16. Jeremy Sochan zakończył zawody z dorobkiem 11 punktów, ośmiu asyst i ośmiu zbiórek, a także jednego przechwytu i bloku (5/10 z gry, 1/2 za trzy, 0/1 z linii).
- W pewnym momencie Jeremy Sochan występował w roli środkowego, co przykuło uwagę dziennikarzy na pomeczowej konferencji prasowej. – Czasami grasz niższym zestawieniem. Nie mamy wielu zawodników na pozycji środkowego – komentował Popovich, który nie mógł tej nocy korzystać z m.in. Victora Wembanyamy.
- Pop skomentował również postępy, jakie reprezentant Polski poczynił pod względem rzutów za trzy punkty. W poprzednim sezonie Sochan trafiał 24,6% swoich prób zza łuku, a w bieżących rozgrywkach skuteczność ta wzrosła jak dotąd do 37,3%. – Spodziewaliśmy się, że stanie się pod tym względem lepszy, jednak on stał się znacznie lepszy – dodał trener Ostróg.
Orlando Magic – Philadelphia 76ers 109:124
- Pierwsza połowa tego pojedynku była niezwykle wyrównana i trudno było wskazać zespół, który wyjdzie z niego zwycięsko. Philadelphia 76ers do swojej dyspozycji mieli jednak niesamowitego Joela Embiida, który po niespełna 19 minutach na parkiecie miał na swoim koncie 28 punktów i cztery przechwyty. Wspierał go Tyrese Maxey, który miał jednak problemy ze skutecznością zza łuku (2/8). Popisy tego duetu pomogły przyjezdnym odskoczyć nieco z wynikiem przed zejściem do szatni (60:68).
- Po powrocie na parkiet Orlando Magic mieli poważne problemy z odnalezieniem optymalnego rytmu strzeleckiego (5/19 z gry w 3Q). Sixers stanęli przed doskonałą okazją na przesądzenie losów spotkania, jednak sami również nie byli w najlepszej dyspozycji. Tylko trzech zawodników Philly (Embiid, Maxey, Kelly Oubre Jr.) zdobywało w tej części punkty, a przewaga przyjezdnych tylko nieznacznie wzrosła (76:89).
- To, czego nie zdołali dokonać w trzeciej odsłonie, zrobili jednak w czwartej. Świetny początek duetu Tyrese Maxey – Marcus Morris Sr. sprawił, że Szóstki powiększyły prowadzenie do 22 punktów i wówczas spotanie było już w dużej mierze rozstrzygnięte (83:105).
- Kolejnym fantastycznym występem popisał się Joel Embiid, który w końcowym rozrachunku odnotował 36 punktów, siedem zbiórek i cztery przechwyty. Równie kluczowym elementem układanki trenera Nicka Nurse’a był Tyrese Maxey, zdobywca 32 punktów i pięciu asyst.
- Po stronie Orlando Magic motorem napędowym był wchodzący z ławki Wendell Carter Jr., autor double-double w postaci 25 punktów i 11 zbiórek. Jalen Suggs dorzucił 16 „oczek”, z kolei Paolo Banchero 14.
Boston Celtics – Denver Nuggets 100:102
- Zdaniem wielu mecz ten był zapowiedzią i przedsmakiem tego, co czeka nas w tegorocznych finałach NBA. Obie ekipy są czołowymi zespołami swoich konferencji, uznawanymi za faworytów do walki o mistrzowskie pierścienie. Od samego początku pojedynek stał na wysokim poziomie. W prawdziwy pojedynek strzelecki wdali się Nikola Jokić i Kristaps Porzingis, którzy po pierwszej odsłonie mieli na swoich kontach po 15 punktów (31:32).
- W drugiej odsłonie w szeregi Celtics wkradło się nieco więcej nieskuteczności, czego Denver Nuggets nie byli jednak w stanie wykorzystać. Boston skutecznie ograniczył bowiem ofensywny potencjał Jokicia i choć na wysokości zadania stanął wówczas Jamal Murray (15 pkt), to przewaga gospodarzy zaczęła powoli wzrastać (61:55).
- To, co Nuggets stracili w drugiej odsłonie, odzyskali w trzeciej. Znów rozpędzony był Jokić, choć po drugiej stronie parkietu dwoił się i troił Derrick White. Trójka Serba pozwoliła przyjezdnym odzyskać prowadzenie (68:69), jednak tylko chwilowo, bo w kolejnych minutach znów musieli gonić wynik, który oscylował w granicach remisu (82:81).
- Kluczowa dla losów spotkania była czwarta kwarta, której końcówka była jednak popisem ofensywnej niemocy w wykonaniu obu stron. Na 2:50 przed ostatnią syreną prowadzenie Nuggets podwyższył Michael Porter Jr. Ponad minutę później odpowiedział Jayson Tatum, ale Celtics wciąż tracili jeden punkt. Zarówno zawodnicy Denver, jak i Bostonu mieli jeszcze kilka okazji, by poprawić swoją sytuację.
- Nieskuteczność zmusiła C’s do taktycznego faulowania rywala. Na linii stanął Aaron Gordon, który wykorzystał jednak tylko jedną próbę. Przy jego nieskutecznym rzucie sędziowie dopatrzyli się jednak błędu Jokicia i Jaylena Browna, którzy zbyt szybko ruszyli po zbiórkę. Grę wznowił rzut sędziowski na środku parkietu, po którym piłka trafiła w ręce Tatuma.
- Celtics stanęli przed szansą na doprowadzenie do dogrywki lub zwycięstwo poprzez rzut za trzy punkty. Po przerwie na żądanie, faulu Nuggets i kolejnym wznowieniu meczu to właśnie Tatum zdecydował się na rzut z odskoku z półdystansu, jednak ten nie odnalazł drogi do kosza.
- Najlepszym punktującym Nuggets był tej nocy Jamal Murray, autor 35 „oczek”, ośmiu zbiórek i pięciu asyst. O triple-double otarł się Nikola Jokić, który zakończył starcie z dorobkiem 34 punktów, 12 zbiórek i dziewięciu asyst. Michael Porter Jr. dorzucił 13 punktów i osiem zbiórek. W ofensywie całkowicie zawiódł Aaron Gordon, który spudłował wszystkie swoje rzuty z gry (0/6; 2 punkty, 10 zbiórek, 3 asysty).
- Grę Boston Celtics napędzać próbowali przede wszystkim Derrick White (24 punkty, 5 asyst; 5/12 zza łuku), Jayson Tatum (22 punkty, 8 zbiórek, 5 asyst; 9/24 z gry, 1/8 za trzy) oraz Kristaps Porzingis (21 punktów, 8 zbiórek). Nieco mniej widoczny był Jaylen Brown, któremu również brakowało skuteczności zza łuku (13 punktów; 6/19 z gry, 1/9 za trzy).
- Dla Celtics była to pierwsza porażka przed własną publicznością w tym sezonie. Ich obecny bilans w TD Garden to 20-1 (i 12-9 w meczach wyjazdowych).
Miami Heat – Atlanta Hawks 108:109
- Pod nieobecność Trae Younga odpowiedzialność za zespół spadła m.in. na Dejounte Murraya, który wywiązał się ze swojej roli. Po wyrównanym pojedynku o końcowym rezultacie miała zadecydować ścisła końcówka. Na 35,1 sekundy przed końcem Tyler Herro podwyższył prowadzenie Miami Heat do czterech punktów i Atlanta Hawks znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji.
- Najpierw dwa rzuty osobiste wykorzystał Bogdan Bogdanović, a po niecelnej próbie Herro na 8 sekund przed końcem piłka trafiła w ręce Murraya. Rozgrywający miał zaledwie kilka sekund na wykończenie akcji. To jednak wystarczyło, by zbliżyć się wystarczająco blisko kosza i „trójką” zapewnić Jastrzębiom zwycięstwo.
- Murray miał tej nocy nieco problemów ze skutecznością, ale ostatecznie skompletował double-double w postaci 22 punktów i 11 asyst (9/22 z gry). Wspierali go m.in. Bogdan Bogdanović (17 punktów) czy Jalen Johnson (15 punktów, 7 zbiórek). Bliski podwójnej zdobyczy był z kolei Clint Capela (9 punktów, 11 zebranych piłek).
- Po stronie Miami Heat ofensywę napędzali głównie Jimmy Butler (25 punktów, 6 asyst, 5 zbiórek; 8/10 z gry) – dla którego był to notabene dopiero trzeci mecz po powrocie po kontuzji – oraz Tyler Herro (25 punktów, 6 zbiórek). Bam Adebayo otarł się o double-double z dorobkiem 21 punktów i dziewięciu zbiórek.
- Przed ostatnią syreną Heat mogli wykorzystać resztki czasu na rzut, ale złe rozegranie akcji sprawiło, że nie zdążyli w porę oddać rzutu. – To był zły pomysł na rozegranie akcji i jestem rozczarowany swoją decyzją. Miałem w głowie coś innego – mówił po meczu trener Miami, Erik Spoelstra.
- W przerwie spotkania odbyła się oficjalna ceremonia zastrzeżenia numeru „40” Udonisa Haslema, który zakończył niedawno profesjonalną karierę.
New Orleans Pelicans – Phoenix Suns 109:123
- Phoenix Suns byli tej nocy wyraźnie lepiej dysponowani i udowadniali to już od pierwszej kwarty. Szalone pierwsze 12 minut zaprezentował kibicom Devin Booker, który był wówczas nie do zatrzymania i w tym krótkim czasie skompletował aż 25 punktów, czyli niemal tyle samo, co cały zespół New Orleans Pelicans (28). W drugiej odsłonie ciężar gry wzięli na siebie partnerzy obrońcy w tym przede wszystkim Bradley Beal, dzięki czemu Słońca prowadziły do przerwy różnicą 17 „oczek” (69:52).
- Podczas gry reszta zespołu nieco zwolniła, w trzeciej kwarcie na wysokości zadania znów stanął Booker, który tym razem zdobył 20 punktów. To pozwoliło Phoenix na kontrolowanie przebiegu spotkania. Pelicans nie byli w stanie zbliżyć się z wynikiem i choć w ostatniej części meczu poprawili nieco swoją sytuację, to nie byli już w stanie zagrozić Suns.
- Fantastyczne zawody rozegrał Devin Booker, który zdobył w końcowym rozrachunku aż 52 punkty (18/30 z gry; 6/11 za trzy). – On ma ten instynkt zabójcy. Tej nocy widać to było po jego oczach – komentował występ swojego podopiecznego trener Frank Vogel.
- Solidny występ zaliczył również Kevin Durant, autor 26 „oczek”. Bliski double-double był Jusuf Nurkić, który dołożył co prawda tylko pięć punktów, ale skompletował również 15 zbiórek i dziewięć asyst.
- Po stronie NOP wyróżniał się przede wszystkim Zion Williamson, zdobywca 24 punktów. Podwójne zdobycze dołożyli od siebie Brandon Ingram (17 punktów, 11 asyst) oraz Jonas Valanciunas (16 punktów, 11 zbiórek). – Powalili nas już na samym początku. Trudno nam było po tym wrócić do rytmu – mówił Willie Green, trener Pelicans.
Golden State Warriors – Dallas Mavericks: przełożony
Drugi mecz Golden State Warriors, który został przełożony z uwagi na śmierć asystenta trenera Steve’a Kerra – Dejana Milojevicia. Więcej o całej sytuacji pisaliśmy tutaj.
Portland Trail Blazers – Indiana Pacers 118:115
- Sympatycy Indiana Pacers nie musieli czekać długo na debiut Pascala Siakama. Były zawodnik Toronto Raptors zadebiutował tej nocy w nowym trykocie.
- Portland Trail Blazers napędzani przede wszystkim przez Malcolma Brogdona i Jeramiego Granta dobrze weszli w mecz i po trwającej dłuższą chwilę wymianie ciosów zdołali wyszarpać prowadzenie z rąk Indiana Pacers, a następnie odskoczyć nieco z wynikiem (34:27). Co ciekawe, przyjezdni zdecydowanie lepiej radzili sobie w rzutach za trzy (8/15; 53,3%) niż za dwa (3/9; 33,3%), co pozwoliło im utrzymywać się w grze (34:31).
- Regularnie punktować zaczęli Myles Turner i Pascal Siakam, ale w dalszym ciągu to gospodarze byli stroną przeważającą. Choć Pacers udało się doprowadzić do remisu (40:40), to od tamtej pory lepiej radzili sobie przede wszystkim zawodnicy Portland, którzy schodzili na przerwę z dwucyfrową zaliczką (64:53).
- Po przerwie Pacers rozpoczęli proces skutecznego odrabiania strat, a po dwóch celnych rzutach osobistych Turnera doprowadzili do remisu (75:75). Końcówka trzeciej odsłony należała jednak do Blazers, którzy ponownie odskoczyli z wynikiem. Gracze Portland utrzymywali przewagę różnicą kilku „oczek” niemal do samego końca.
- Ekipa z Indianapolis nie składała jednak broni i w kluczowym momencie zdołała zbliżyć się z wynikiem. Po dwóch celnych rzutach osobistych Tyrese’a Haliburtona za trzy trafił Turner i tym samym przewaga Blazers stopniała do zaledwie trzech „oczek”. Tylko jednym celnym osobistym odpowiedział Jerami Grant, ale Pacers nie zdołali wykorzystać tego „prezentu”, bo rzut za trzy spudłował Haliburton. Raz jeszcze tylko jedną próbę z linii wykorzystał Jabari Walker, ale Indianę stać już było tylko na zmniejszenie rozmiarów porażki.
- Jerami Grant był tej nocy bohaterem Blazers, zdobywając ostatecznie 37 punktów. Równie wielki wpływ na zwycięstwo miał Malcolm Brogdon, autor 30 „oczek”, siedmiu zbiórek i sześciu asyst.
- Po stronie Pacers najlepiej wypadł Myles Turner, zdobywca podwójnej zdobyczy w postaci 29 punktów i 12 zbiórek (do tego pięć bloków). Efektowne double-double odnotował też Tyrese Haliburton, który do 21 „oczek” dołożył 17 asyst. W swoim debiucie w nowych barwach Pascal Siakam odnotował 21 punktów, sześć zbiórek i trzy asysty (9/14 z gry).
Los Angeles Lakers – Brooklyn Nets 112:130
- Od początku spotkania stroną przeważającą byli Los Angeles Lakers. Spora w tym zasługa D’Angelo Russella, który w pierwszej kwarcie nie mylił się zza łuku (3/3). Wspierał go przede wszystkim Anthony Davis, który był z kolei niezwykle skuteczny z gry (4/4) i choć po drugiej stronie parkietu świetnie dysponowany był wchodzący z ławki Cam Thomas (14 punktów, 6/6), to Jeziorowcy zdołali zamknąć tę część z komfortową przewagą (37:28).
- Thomas kontynuował swoje popisy w drugiej części, a dzięki temu, że uaktywnili się m.in. Lonnie Walker IV i Nic Claxton strata Brooklyn Nets zaczęła stopniowo topnieć. Wspomnianych Davisa i Russella wspierał jednak LeBron James, dzięki czemu Jeziorowcy do przerwy wciąż prowadzili (68:62).
- Po przerwie obie strony były nie do poznania. Jeziorowcy całkowicie pogubili się w swojej grze, z kolei Brooklyn Nets wrzucili wyższy bieg i konsekwentnie wykorzystywali nadarzające się okazje. Świetnie wyglądali przede wszystkim Dinwiddie i Claxton, dzięki czemu zespół z Nowego Jorku wygrał tę część 38:22 (90:100). Goście byli również lepiej dysponowani w czwartej odsłonie i po trójce Mikala Bridgesa prowadzili już nawet 23 punktami. Jeziorowcy nie mieli już tej nocy odpowiedzi na rozpędzonych Nets.
- Kluczem do zwycięstwa Brooklynu była tej nocy postawa Cama Thomasa. Rezerwowy zdobył ostatecznie 33 punkty (13/18 z gry; 4/7 za trzy). Dobrze wypadli też autor double-double Nic Claxton (22 punkty, 14 zbiórek), Spencer Dinwiddie (19 pkt) czy Mikal Bridges (17 pkt).
- Po stronie Lakers na wyróżnienie zapracowało przede wszystkim trzech zawodników. Najlepiej punktował Anthony Davis, zdobywca 26 „oczek” i 12 zbiórek. Double-double odnotował też LeBron James (24 punkty, 11 zbiórek, 5 asyst). D’Angelo Russell dołożył 20 punktów i rozdał siedem asyst.
- Lakers z ujemnym bilansem 21-22 zajmują obecnie 10. miejsce w tabeli Konferencji Zachodniej. Tuż za ich plecami plasują się Houston Rockets (19-21) oraz Golden State Warriors (18-22), którzy wciąż liczą na grę w turnieju play-in.