Drugie zwycięstwo w tym sezonie zaliczyli w niedzielę zawodnicy Golden State Warriors i duża była w tym zasługa Stepha Curry’ego. 35-latek do czwartej kwarty nie rozgrywał zbyt dobrego spotkania. Dillon Brooks wykonał kawał dobrej roboty, ograniczając jego poczynania. Curry najlepsze zostawił jednak na koniec. W ostatnich minutach spotkania trafił bowiem cztery trójki w czterech kolejnych akcjach. 12 ze swoich 24 punktów zdobył więc w zaledwie dwie minuty czwartej odsłony.
Największe wrażenie zrobiło czwarte trafienie, gdy Curry zabawił się z Brooksem tak, jak gdyby panowie byli na ulicy. Obrońca GSW najpierw zwodami wyprowadził Brooksa w pole, a następnie zamarkował rzut, wysyłając przeciwnika w powietrze, po czym rzucił i trafił z otwartej pozycji. Po wszystkim aż złapał się za głowę:
Kolejne trafienia Curry’ego okazały się kluczowe dla Wojowników. Wcześniej spotkanie było całkiem wyrównane, lecz Steph pomógł swojej drużynie zbudować 11 oczek przewagi, a to okazało się bezpiecznym dystansem, który pozwolił kalifornijskiej ekipie wygrać 106:95 w Houston. Po meczu Curry był pytany o sytuację z Brooksem.
– Wszyscy wiemy, co sobą prezentuje i jaką ma reputację. Nie chcę jednak się w to plątać. Po prostu gram. Wolę żeby to moja gra mówiła za mnie – odpowiedział rozgrywający.
35-latek do 24 punktów dodał także sześć zbiórek oraz siedem asyst. Łącznie trafił sześć trójek. Warriors wygrali drugie spotkanie w tym sezonie NBA, ale nie mają czasu na świętowanie czy odpoczynek, bo w poniedziałek grają po raz kolejny. Z bilansem 2-1 stawią się w Nowym Orleanie, by tam zmierzyć się z niepokonanymi jak do tej pory Pelicans.