Kilka miesięcy temu Michael Jordan sprzedał większościowe udziały Charlotte Hornets, które posiadał od 2010 roku. Pozostał jednak w klubie z mniejszym pakietem akcji oraz wciąż ważną rolą w zarządzie. To właśnie MJ miał ogromny wpływ na wybór Brandona Millera z drugim numerem tegorocznego draftu. Tak to zresztą działało od 2006 roku, a więc od kiedy Jordan związał się z ekipą z Karoliny Północnej. I choć na razie nie wiadomo, czy wybór Millera okaże się trafiony, to jednak przez te wszystkie lata Jordan nie zawsze miał nosa.
Od zdobycia 18 punktów i porażki w lidze letniej rozpoczęła się przygoda Brandona Millera z Charlotte Hornets. Młodziutki zawodnik miał spore problemy na początku spotkania z San Antonio Spurs, a przebudził się tak naprawdę dopiero w czwartej kwarcie i ostatecznie nie wypadł tak źle. Dwa tygodnie temu w drafcie wybrał go sam Michael Jordan, mając przy tym pełne poparcie skautów i menadżerów Hornets – tak jak to z reguły bywa.
Historia pokazuje jednak, że sporo wyborów Jordana okazało się totalnie nietrafionymi. Już ponad dwie dekady temu to przecież MJ doradzał Wizards wybór Kwame Browna z „jedynką” w drafcie w 2001 roku. Potem jako prezydent Bobcats i Hornets zdecydował się postawić na kilku innych zawodników, którzy albo kariery w NBA w ogóle nie zrobili, albo spisywali się gorzej niż gracze przez Jordana i drużynę z Charlotte pominięci.
- Adam Morrison (trzeci wybór w 2006)
Morrison to kolejna postać, która podobnie jak m.in. Kwame Brown, już chyba zawsze związana będzie z Jordanem. Hornets wybrali go z trzecim numerem draftu w 2006 roku po fantastycznych występach Morrisona w turnieju NCAA. Był to więc pierwszy zawodnik wybrany przez MJ-a w roli właściciela (wtedy jeszcze częściowego) oraz prezydenta Hornets. Sęk w tym, że w zasadzie od początku wiadomo było, że Morrison ze swoim stylem gry nie jest wcale pewniakiem do odnalezienia się w NBA.
Nie da się jednak ukryć, że jego osobie towarzyszyło w 2006 roku ogromne podniecenie. Ludzie mówili o kolejnym wcieleniu Larry’ego Birda. Morrison okazał się jednak zbyt słaby. Był mało efektywny, był też dziurą w obronie. Na domiar złego w drugim sezonie zerwał więzadło w kolanie, a gdy wrócił, to w zasadzie całkowicie stracił miejsce w zespole. Jordan mógł postawić wtedy choćby na Brandona Roya, albo przesunąć się w górę draftu, by wybrać LaMarcusa Aldridge’a.
- Michael Kidd-Gilchrist (drugi wybór w 2012)
Ogromnego pecha mają Hornets w loterii draftu. W tym roku trafiła im się „dwójka”, choć wszyscy ostrzyli sobie zęby na Victora Wembanyamę. 11 lat temu pewniakiem do wyboru z pierwszym numerem był natomiast Anthony Davis, który dopiero co poprowadził Kentucky do mistrzostwa NCAA i wyglądał jak zawodnik, na którym można budować zespół. Niestety szczęście dopisało znów innej drużynie, a Hornets musieli zadowolić się wyborem numer dwa. Wybrali z nim kolegę AD z uniwerku.
Michael Kidd-Gilchrist miał być liderem Hornets na boisku i poza nim. Kimś, kto pomoże odmienić kulturę organizacji. Okazał się zawodnikiem, który wiele rzeczy robi dobrze, ale żadnej wybitnie. Na dodatek zasłynął fatalną formą swojego rzutu, a kontuzje nie pozwoliły mu tak naprawdę rozwinąć skrzydeł. Dość powiedzieć, że w 2020 roku Hornets tak po prostu go zwolnili i od tego czasu stracił on swoje miejsce w lidze na dobre. A przecież za nim zostali wybrani m.in. Bradley Beal (3) czy Damian Lillard (6).
- Cody Zeller (czwarty wybór w 2013)
Dziś kojarzymy Cody’ego Zellera jako solidnego zmiennika – właśnie podpisał umowę na jeden sezon z New Orleans Pelicans – ale 10 lat temu najmłodszy z braci jawił się jako najbardziej utalentowany z całej trójki. Czy jednak aż na tyle, by wybrać go z czwartym numerem w drafcie? Wiele to mówi o zawodnikach, którzy dołączyli do ligi w naborze w 2013 roku, którego najlepszym graczem po latach został wybrany z 15. numerem Giannis Antetokounmpo.
Zeller nie zrobił w NBA kariery, ale to samo można powiedzieć tak naprawdę o zdecydowanej większości zawodników z tamtego naboru. Zaledwie trzech graczy – wspomniany Giannis oraz wybrany z „dwójką” Victor Oladipo i wybrany pod koniec pierwszej rundy Rudy Gobert – wystrzeliło na tyle, by choć raz w karierze zagrać w Meczu Gwiazd. Na szczęście dla Zellera największym niewypałem okazał się pierwszy numer tego draftu, czyli Anthony Bennett, który wytrzymał w NBA zaledwie cztery sezony.
- Frank Kaminsky (dziewiąty wybór w 2015)
Kaminsky to kolejny zawodnik w typie Jordana, który zakochał się w Kaminskym po jego udanych występach na parkietach NCAA. Sęk w tym, że 22-letni w momencie draftu podkoszowy był już całkiem ukształtowanym graczem bez dużego potencjału na więcej. Dużo lepszym wyborem mógł okazać się wtedy młodszy Devin Booker, ale Jordan był tak zafascynowany Kaminskim, że nie chciał tak w zasadzie słyszeć o innych zawodnikach.
Warto przypomnieć, że w tamtym naborze spadek na dziesiątą lokatę zaliczył Justise Winslow typowany przez ekspertów do topowego picku. Z tej okazji skorzystać chciał Danny Ainge. Ówczesny generalny menedżer Boston Celtics proponował ponoć Jordanowi aż cztery wybory w pierwszej rundzie draftu w zamian za „dziewiątkę”, z którą chciał postawić właśnie na Winslowa. Ostatecznie fani bostońskiej drużyny mogą być zadowoleni, że do takiego transferu nie doszło.
- Miles Bridges (dwunasty wybór w 2018)
Szerszenie w drafcie pięć lat temu wybrały tak naprawdę innego zawodnika. Z „jedenastką” wybrany został Shai Gilgeous-Alexander, którego jednak od razu w zamian za Milesa Bridgesa oraz dwa wybory w drugiej rundzie draftu przejęli Los Angeles Clippers. I choć Bridges okazał się naprawdę solidnym zawodnikiem, tworząc w sezonie 2021-22 znakomity duet z LaMelo Ballem, to jednak problemy z prawem skrzydłowego mocno wyhamowały jego karierę i mogą zaraz doprowadzić do jego odejścia z Charlotte.
Bridges stracił bowiem cały poprzedni sezon, a w kolejnym będzie musiał jeszcze odsiedzieć 10 z 30 meczów zawieszenia. Nie potrafił zresztą porozumieć się w sprawie nowej umowy z Horents i przyjął ofertę kwalifikacyjną, co oznacza, że za rok będzie wolnym zawodnikiem. To boli tym bardziej, gdy patrzy się na to, jakim zawodnikiem stał się Gilgeous-Alexander. Clippers jego talent wykorzystali do pozyskania Paula George’a, a SGA w barwach Thunder stał się jednym z najlepszych w całej lidze graczy młodego pokolenia.
Autor: Tomek Kordylewski