W trakcie sezonu regularnego Cleveland Cavaliers mieli okres, w którym kłopoty odbijały się na relacjach między zawodnikami w szatni. Według obserwatorów, drużyny LeBrona Jamesa tracą grunt pod nogami, gdy zaczynają przegrywać, bowiem ambicje 4-krotnego MVP nie pozwalają mu pogodzić się z porażkami. Czy to samo obserwujemy w serii finałowej z Golden State Warriors?
Mina LeBrona Jamesa w końcówkach meczów numer 1 i 2 mówiła bardzo wiele na temat nastroju zawodnika. W trakcie konferencji po drugim spotkaniu w Oakland, LBJ z niedowierzaniem spoglądał na statystyki, po czym stwierdził – muszę grać znacznie lepiej. Zawodnik potrzebował 38 rzutów, by w dwóch meczach zdobyć 42 punkty. Agresywna, skuteczna i szybko reagująca obrona Golden State Warriors odcina LBJ-a od dominacji, którą prezentował w grze jeden na jeden podczas trzech serii na wschodzie. Kolejny mecz gracz rozegra w środowisku, które będzie go wspierało na każdym kroku.
Według jednego z anonimowych agentów NBA, który zdradził, iż ma klienta w Cleveland – presja oraz nacisk na otoczenie jakie powstały na wskutek powrotu Jamesa do Ohio, powodują w szatni wiele zamieszania. Te sprawia, że zawodnikom bardzo trudno zachować koncentrację przez wszystkie 82 mecze sezonu regularnego. Do tego dochodzi chęć zwyciężania Jamesa. Swoją obecnością wzmacnia kolegów i prowadzi ich do sukcesów, ale gdy drużyna dociera do finału i staje przed szansą przerwania przeszło 50-letniej mistrzowskiej suszy w Cleveland, to gracze wyglądają na spiętych.
Słowa Jamesa, zwłaszcza gdy wypowiada je na forum publicznym, mają silne odbicie na tym, jak zachowują się wobec niego koledzy, tak twierdzą źródła powiązane z zespołem. LBJ nie unika kontrowersji, choć bardzo się stara. Partnerzy z drużyny zwracają uwagę na komentarze swojego lidera. Wspomniany wcześniej agent wychodzi z założenia, że w wielu przypadkach odbija się to na ich zaangażowaniu i motywacji. Rzekomo wiele rzeczy, jakie James mówi w rozmowie z mediami, nie odzwierciedla się w jego bezpośrednich kontaktach z kolegami. Dobre play-offy wyraźnie rozluźniły nastroje, ale teraz Warriors drugi rok z rzędu udowadniają Cavs, iż są zespołem bardziej kompletnym.
– Trudno mi wskazać na to, co nie działa i co moglibyśmy robić lepiej – mówił przed meczem numer 3. – Nie da się ukryć, że niewiele działa, zwłaszcza w ofensywie. W obronie wyglądamy nieźle, ale mamy momenty, w których spóźniamy się z reakcją. Nie dogadujemy się w kryciu. Jesteśmy o krok za późno, powinniśmy być znacznie bliżej. Przy tym rywalu za każdym razem zapłacisz za swój błąd. Nie możemy mieć takich dziur. Problem tkwi zarówno w przygotowaniu fizycznym, jak i mentalnym – mówił dalej lider drużyny z Ohio.
James przyznał mimo wszystko, że nie jest ani rozczarowany, ani sfrustrowany postawą swoich kolegów. Wynika to m.in. z faktu, że sam nie zapewnił drużynie swojej najlepszej odsłony. Phil Jackson twierdzi, że LBJ w takim momencie powinien przejąć finały tak, jak robił to Michael Jordan. W Miami LBJ miał wsparcie solidnie skonstruowanej rotacji. Tegoroczni Cavaliers dysponują składem, który oprócz LeBrona ma dwóch All-Starów i kilku dobrych zadaniowców. Nic nie wskazywało na to, że w finale nagle staną przed takimi problemami. Bez względu na to, gdzie rozgrywane są mecze – trudno będzie im się podnieść z 2-0 przeciwko tak świetnie zorganizowanej drużynie.
– Pokonują nas w każdym elemencie gry – kontynuuje James. – Nawet gdy mieliśmy remis, to oni wygrywali piłki i mieli dodatkowe posiadania – kończy. Mecz numer 3 w nocy ze środy na czwartek o 3:00. Warriors prowadząc 2-0, staną przed szansą zakończenia rywalizacji w kolejnych dwóch spotkaniach, które odbędą się w The Quicken Loans Arena. Cavaliers w tegorocznych play-offach nie przegrali jeszcze meczu na własnym parkiecie. W Oakland doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nie mogą na tym etapie być zbyt pewni siebie.
fot. Keith Allison, Creative Commons
Obserwuj @mkajzerek
Obserwuj @PROBASKET